Uciekł z piekła
Niezapomniany wójt Lipiec. Bezkonkurencyjny odtwórca ról nazistów. Więzień Auschwitz, jeden z nielicznych, którzy uciekli z tego piekła. – Lubię czarne charaktery, bo można je budować – mówi 90-letni August Kowalczyk.
Daję świadectwo prawdzie - mówi August Kowalczyk, który 30 lat jeździł po świecie, by opowiadać o piekle obozowego życia. Za oświęcimskimi drutami przeżył półtora roku.
Ocalał, bo jako jednemu z nielicznych więźniów udało mu się uciec z Auschwitz. Trafił tam w grudniu 1940, złapany podczas próby przedostania się do Armii Polskiej we Francji.
- Ze swoim monodramem "6804" (mój numer obozowy) wystąpiłem już ponad 6000 razy dla dwóch milionów uczniów. Nie zawsze było łatwo, zdarzało się, że młodzi ludzie nie chcieli mnie słuchać, witano mnie gwizdami, buczeniem i tupaniem. "O, kombatant przyszedł", szydzono. Po kilku minutach zapadała jednak cisza, unikałem bowiem natrętnego dydaktyzmu, a i zdolności aktorskie do czegoś się przydały. Miałem tę przewagę, że byłem sturmbannführerem w "Stawce większej niż życie"- żartuje.
Choć stan zdrowia już nie najlepszy, pan August od lat z poświęceniem angażuje się w budowę Pomnika-Hospicjum w Oświęcimiu - miejsca pomocy chorym. To dar byłych więźniów dla mieszkańców miasta i okolic, którzy ratowali im życie. I, jak twierdzi, cel jego życia.
- Jesteśmy ich dłużnikami, wielu z nas dotrwało do końca wojny wyłącznie dzięki nim - opowiada. W jego głosie nie wyczuwa się zgorzknienia, mimo że traumatyczne wspomnienia wracają w każdym śnie. Pobyt w karnej kompani, rozstrzeliwanie towarzyszy, wyrok śmierci, brawurowa ucieczka w strugach deszczu i przenikliwym wietrze... Może zastanawiać fakt, dlaczego pan August miał w swojej bogatej karierze również role gestapowców i esesmanów.
- To nie tak, że coś ze mną jest nie w porządku, że cierpię na syndrom ofiary. Owszem, to doświadczenie zostawiło piętno na całym moim życiu. Byłem młody, a widziałem śmierć i poniżenie na każdym kroku. Potem chciałem wywołać u widza takie same emocje, jakie Niemcy budzili we mnie. Zresztą zawsze wolałem tworzyć czarne charaktery, są ciekawsze - przekonuje aktor, który tylko raz założył obozowy pasiak w... niemieckim filmie. Z BBC nakręcił też film o roli muzyki w Oświęcimiu, a dla telewizji japońskiej wcielił się w więźnia, wspominającego koszmar tamtych lat.
- To, że grałem w hitlerowskim mundurze, miało zabawne konsekwencje. Kiedyś w Ustce pewien rybak powiedział, że jego żona nie może mnie oglądać, gdy tylko pojawiam się na ekranie, wyłącza telewizor. "Co za bandyta!", mówiła z przejęciem. To najlepsza recenzja, jaką kiedykolwiek w życiu słyszałem - przyznaje.