Tu jest mój "Dom", czyli jak Andrzej Talar został Szkotem.
Przedstawiamy wam wywiad z odtwórcą niezapomnianej roli Andrzeja Talara w słynnych serialu „Dom”, Tomaszem Borkowym.
W Szkocji pada deszcz - to każdy wie - ale dziś leje okrutnie, a ja w drodze na spotkanie z Tomkiem Borkowym. Pokoleniu wychowanemu na kultowym polskim serialu "Dom" twarz Tomka Borkowego , odtwórcy głównej roli Andrzeja Talara, zawsze kojarzy się z powojenna Warszawą ,taką jak pokazał nam reżyser Jan Łomnicki.
Cóż ... prawdziwe życie i seriale mają wspólną cechę: nieoczekiwana zmiana miejsc. Dziś filmowy "Dom" z ulicy Złotej w Warszawie zmieniamy na mieszkanie w centrum Edynburga.
Jak trafiłeś do serialu "Dom"?
- Jak wszystkiego w moim życiu, i w mojej karierze, trochę przez przypadek, trochę przez szczęście. Grałem mały epizod w filmie Jerzego Hoffmana "Do krwi ostatniej". Pewnie zagrałem dobrze, bo zwróciło to uwagę operatora Jerzego Gościka, prywatnie przyjaciel Jana Łomnickiego, który był już po drugiej turze próbnych zdjęć do roli Talara i ciągle bez aktora.
- Gościk powiedział mu o mnie i Łomnicki zaprosił mnie na rozmowę. Bez próbnych zdjęć dostałem główną rolę w serialu. Jurek Gościk przejął funkcje autora zdjęć po śmierci Bogusława Lambacha - pierwszego operatora "Domu". To była wspaniała propozycja, ale ja w tym czasie tworzyłem w Krakowie mój własny teatr i przygotowywałem olbrzymią imprezę na krakowskim Rynku na Milenium Krakowa. Konie, tygrys, niedźwiedź, walki na miecze, średniowieczny jarmark, kuglarze, muzykanci - czego tam miało nie być!
- Ciałem dorównać Krzysztofowi Jasińskiemu, dyrektorowi Teatru STU, który był autorem słynnych widowisk na świeżym powietrzu. Zadzwoniłem do Łomnickiego i powiedziałem mu, że nie mogę wziąć tej roli, bo jestem strasznie zajęty. Zaproponowałem mu aktora z mojego teatru, Krzysztofa Pieczyńskiego. Łomnicki zaprosił Krzysia na próbne zdjęcia i dał mu rolę brata Andrzeja Talara, Bronka.
- W tym czasie moją narzeczoną była Barbara Hollender, dzisiaj główny krytyk filmowy w Polsce. Jej ojciec, Wilhelm Hollender, był jednym ze znaczących producentów filmowych. Zadzwonił do mnie i zagroził, że jeśli nie wezmę tej roli, to nie mam po co pokazywać się u niego w domu. Byłem zakochany w Basi (nomen omen), więc wsiadłem w pociąg do Warszawy i zamiast drugim Krzysztofem Jasińskim, zostałem Andrzejem Talarem.
Jak układała się współpraca na planie filmowym?
- Pierwsze pół roku było straszne. Ponieważ Łomnicki nie zrobił ze mną próbnych zdjęć, myślał że zrobił błąd osadowy. Chyba byłem dla niego za bardzo “miastowy", za miękki jak na chłopaka ze wsi. Spięliśmy się o jakiś tekst, może nawet było to powiedzonko Talara "Wiśta wio, łatwo powiedzieć", którego nie cierpiałem i Łomnicki przestał się do mnie odzywać. Komunikowaliśmy się przez drugiego reżysera. Wszystko zmieniło się dopiero jak zmontował pierwszy odcinek. Zadzwonił do mnie i zaprosił na spotkanie u siebie w domu. Przyjeżdżam, a tam na stole litr wódki. Przegadaliśmy całą noc i tak zaprzyjaźniłem się z jednym ze wspaniałych polskich reżyserów.
Serial przyniósł Ci ogromną popularność, a tu nagle emigracja.... Dlaczego? Jak do tego doszło?
- Wszystko przez Stan Wojenny w 1981 roku. 15 grudnia miałem być w Niemczech na spotkaniu ze światowej sławy reżyserem Rainerem Wernerem Fassbinderem, który chciał mnie do roli w jego nowym filmie. 11 grudnia producent "Domu" Andrzej Zielonka, poprosił mnie, żebym wyjechał o 14 po południu, bo rano chciał zrobić dużą scenę ze wszystkimi aktorami tego odcinka. Oczywiście zgodziłem się.
- 13 grudnia ogłoszono Stan Wojenny i zamknięto granice. Wtedy postanowiłem, że muszę wyjechać. Mój przyjaciel Filip Dargiewicz, który mieszkał w Wielkiej Brytanii, zaaranżował dla mnie przez HandMade Films George'a Harrisona (byłego Beatlesa), fikcyjny kontrakt filmowy. 17 Sierpnia 1982 roku wyjechałem do Londynu. Gdybym wyjechał 12 grudnia do Niemiec, pewnie po filmie u Fassbindera wróciłbym do Polski najpóźniej w 83 roku. Ale po co gdybać.
Znalazłeś się w Londynie i co było dalej ?
- Dalej było bardzo ciężko. Rano szkoła angielskiego, a później 10 godzin pracy na budowie. Potem praca w hotelu jako elektryk. W Polsce zostawiłem żonę i półtorarocznego syna, którym nie pozwolono wyjechać przez 3 lata. Poczucie winy, tęsknota, złość na siebie i na świat, a przede wszystkim ta potworna świadomość, że nie jestem już aktorem.
- I wtedy przypomniały mi się słowa Jerzego Golińskiego, mojego nauczyciela ze szkoły teatralnej: Artystą się jest, aktorem się bywa. I znowu moje szczęście i przypadek sprawił, że dostałem pracę asystenta inspicjenta w Cafe Theatre Upstairs, najmniejszym teatrze w centrum londyńskiego West Endu. Po miesiącu zostałem tam inspicjentem odpowiedzialnym za prowadzenie prób podczas nieobecności reżysera. Po następnym miesiącu zacząłem sam reżyserować, a po trzech miesiącach szef i właściciel teatru, znakomity dramaturg Michael Almaz zaproponował mi stanowisko współdyrektora artystycznego.
- W 1984 zawiozłem na największy festiwal teatralny świata w Edynburgu, sztukę Almaza "Rozmowy z umierającym" według Markiza de Sade w mojej reżyserii. Od pierwszego momentu zakochałem się w tym mieście, tak bardzo podobnym w atmosferze do mojego kochanego Krakowa. Zabrało mi następnych 6 lat, żeby tam wrócić.
Ale co stało się z filmem i telewizją?
- W 1984 roku znalazłem dobrego agenta i zacząłem znowu grać. Miedzy 1986 a 1994, kiedy to wróciłem do roli Andrzeja Talara, zagrałem ponad 20 ról i epizodów w brytyjskich i amerykańskich filmach i serialach telewizyjnych. To duże osiągniecie dla obcokrajowca, zważywszy, że w Wielkiej Brytanii jest zarejestrowanych ponad 30 tysięcy aktorów filmowych. Ale samo aktorstwo już mi nie wystarczało chciałem sam robić filmy, reżyserować i produkować. Poszedłem do szkoły telewizyjnej, najpierw na operatorkę i montaż, a później na reżyserię i produkcje telewizyjną. Zacząłem interesować się filmem dokumentalnym i zrobiłem parę ciekawych filmeczków, jak mawiał Łomnicki o swoich dokumentach.
- Zacząłem tez robić usługi produkcyjne dla Wschodnioeuropejskich producentów filmujących w Wielkiej Brytanii. Miedzy innymi pracowałem z Waldemarem Dzikim i z twórcami serialu "Sukces".
- Teraz tylko od czasu do czasu gram w filmach jeśli zainteresuje mnie scenariusz. Kilka miesięcy temu w Polsce zagrałem główną rolę w krótkim filmie Studia Munka pod tytułem "Jak głęboki jest ocean". Autorem scenariusza i reżyserem jest nieprawdopodobnie zdolny młody filmowiec Filip Syczyński. Film jest już w udźwiękowieniu i premiera będzie pewnie na jesieni. Radze zapamiętać nazwisko Filipa Syczyńskieg, bo to moim zdaniem będzie następca Zanussiego czy nawet Bertolucciego.
Ale tak naprawdę przez ostanie 20 lata związany jesteś bardziej z teatrem i prowadzeniem teatrów festiwalowych w Edynburgu.
- Może to bardziej z konieczności wyboru między pasywnym oczekiwaniem na role filmowe, a aktywnym rozporządzaniem własną karierą artystyczną. Film jest moją miłością, a teatr moim życiem. Z filmów dokumentalnych ciężko jest wyżyć, a po finanse na fabułę trzeba dreptać przez lata.
- W teatrze jest trochę łatwiej, ale tu też przypadek i trochę szczęścia sprawił, że trafiłem do Szkocji. Uczyłem, w jednej z londyńskich prywatnych szkół teatralnych. Kilkoro z moich absolwentów stworzyło grupę teatralną i zaprosili mnie jako dyrektora artystycznego. W 1990 roku pojechaliśmy z dwoma spektaklami na festiwal do Edynburga. Przejęliśmy jeden z teatrów festiwalowych i mieliśmy poważny sukces. W ciągu kilku lat moi studenci rozjechali się po świecie, a ja zostałem w Edynburgu.
Jesteś teraz dyrektorem Universal Arts, dosyć poważnej instytucji kulturalnej.
- Siedemnaście lat temu stworzyłem organizację zajmującą się prowadzeniem teatrów festiwalowych, produkcją spektakli teatralnych i filmów o sztuce, a także reprezentowaniem jako agencja międzynarodowych produkcji teatralnych na światowych rynkach. Universal Arts LLP jest spółką 3 administracyjnie niezależnych firmy prowadzących działalność w różnych dziedzinach biznesu artystycznego. Jestem jej Chief Executive Oficer, czyli po polsku Prezesem i Dyrektorem Artystycznym. W przyszłym roku planujemy rozszerzenie naszej działalność na radio i telewizję.
A więc jednak ciągnie Cię do telewizji. Masz jakieś konkretne plany?
- O tak i to związane z Polską, a co może być jeszcze ciekawsze, z "Domem". Ten serial to jeden z największych sukcesów polskiej TV i to naprawę wielki błąd, że jak do tej pory nikt nie pokusił się o kontynuacji tego sukcesu. Mamy ogromną ilość "oper mydlanych", ale krótkie dobre serie są rzadkością. Zdarzają się takie wspaniałości jak Ekipa Agnieszki Holand, ale to kropla w morzu.
- Oczywiście produkcja, krótkiej serii jest droższa od serialu rzeki, ale jeśli pomyśli się o produkcie, który może zainteresować zagraniczne stacje telewizyjne, to na pewno warto zainwestować w lepszej jakości serial. Nie znam dokładnie danych, ale wydaje mi się, że niezbyt wiele Polskich produkcji telewizyjnych sprzedaje się za granicę. A proszę tylko popatrzeć na BBC czy ITV w Wielkiej Brytanii, ich produkcje są wszędzie na świecie. Dlaczego? Bo są wysokiej jakości i o tematach interesujących międzynarodową publiczność.
- Chyba jednak nasi twórcy nie szukają zbytnio tych międzynarodowych tematów, a producenci mało wierzą w swoje możliwości wyprodukowania i sprzedania takich produkcji. Druga sprawa, to pewnie zbyt mała aktywność polskich producentów na co-produkcyjnym rynku. Ze znalezieniem co-producenta z zagranicy, otwierają się nowe możliwości i nowe rynki. Właśnie to jest mój plan na nowy serial związany z Domem Łomnickiego, Janickiego i Mularczyka.
No więc jaki jest Twój plan?
- W przyszłym roku otwierają się w Szkocji poważne możliwości co-produkcyjne. Doszedłem do wniosku, że trzeba to wykorzystać i stworzyć produkt, który będzie nadawał się na oba rynki wzbudzając podobne zainteresowanie wśród publiczności oby krajów. Na wyspach brytyjskich znalazło się prawie milion Polaków. Taki napływ obcokrajowców dokonał wielu zmian w społecznej strukturze wyspiarzy i to właśnie jest to co interesuje stacje telewizyjne w Wielkiej Brytanii. Serial "Londyńczycy" popełnił błąd, bo zamknął się w tematach interesującym tylko Polaków.
- Nowy "Dom" będzie opowiadał o Polakach w Wielkiej Brytanii, ale nie tylko z polskiego punktu widzenia, ale też z Brytyjskiego. Ja przeżyłem emigrację w każdej formie - tej pięknej i tej ohydnej. Jestem żonaty ze Szkotką i mam wielu brytyjskich przyjaciół. Od 30 lat obserwuję jak Brytyjczycy patrzą na nas i jak nas odbierają. To naprawdę fascynujący temat i nikt jeszcze togo nie ruszył. Scenariusz według mojego pomysłu będzie pisany przez dwóch scenarzystów, Polaka i Brytyjczyka.
Możesz zdradzić coś więcej?
- Oczywiście, to nie tajemnica. Akcja rozgrywa się wokół Szkocko-Polskiej co-produkcji serii dokumentalnej o Polakach w Wielkiej Brytanii. Młoda Szkocka dziennikarka przygotowuje się do robienia dokument o czymś politycznie bardzo kontrowersyjnym. Nagle jej szef zabiera jej ten projekt i w zamian przesuwa ją do Polsko-Szkockiej serii dokumentalnej o polskich emigrantach.
- Początkowa złość i frustracja dziewczyny, zmienia się w fascynację tematem. Poznaje Polaków z obu stron, tej pięknej i tej trochę bardziej dla nas wstydliwej. Rozpoznaje niepotrzebne i nie zbyt przyjemne konflikty inicjowane przez niektórych Brytyjczyków. Przez przypadek odkrywa własne polskie korzenie. Wśród głównych postaci znajdą się tez obaj synowie Andrzeja Talara. Taka forma fabuły o robieniu filmu dokumentalnego, pozwoli na pokazanie różnych aspektów życia Polaków wśród Brytyjczyków. Oprócz zobrazowania nowego "polskiego domu", chcę też przedstawić nieprawdopodobnie silne więzy historyczne między Polską a Szkocją. Mają one siedemsetletnią tradycję, o których szeroka publiczność wie bardzo mało. Oczywiście jest w tym i rola dla mnie. Zagram starszego syna Talara, który wyemigrował do Edynburga.
Ale to nie będzie kontynuacja "Domu", który znamy?
- I tak i nie. Bez Łomnickiego, Janickiego i Mularczyka nie da się "kontynuować" "Domu". Ale żeby połączyć stary "Dom" z nowym, napisałem pomysł na epizod łączący oba seriale. Tym łącznikiem będzie historia odnalezionej miłości Andrzeja Talara.
- Talar, który jest już na emeryturze, jedzie do Edynburga, dokąd w czasie stanu wojennego wyemigrował jego syn. Tam na festiwalu filmowym pokazują retrospektywę filmów Wrotka. Oczywiście razem z Mundim przyjeżdża na festiwal Halina, która ma kontakty z tutejszymi Polakami. Przez Wrotków Andrzej trafia miedzy polską emigrację i spotyka swoją byłą kochankę.
- Nika jest wdową, samotnie wychowującą córkę. Okazuje się, że to dziecko Andrzeja. Talar czuje się winny i trochę oszukany przez życie, bo jak całe pokolenie rozrywane między komunizmem i katolicyzmem nie może pogodzić się ze wszystkimi wyborami, jakie dokonał w życiu. Mimo bardzo trudnego startu Andrzej i Nika powoli odnajduje siebie i swoja dawną miłość.
- Mam nadzieję, że takie zakończenie historii Andrzeja Talara znajdzie aprobatę Andrzeja Mularczyka i odpowiadałoby Janickiemu i Łomnickiemu. Nowy Dom to losy synów Talara czyli mojego pokolenia i pokolenia emigrantów urodzonego w Solidarnościowej Polsce. Dziękuję Tomek za rozmowe i życzę powodzenia.
Po paru godzinach interesującej rozmowy i zrobieniu paru fotografii, na ulicy zastaje mnie jak to Szkoci mówią: "to nie jest deszcz tylko szybko opadająca mgła"
Wywiad z Tomkiem Borkowym przeprowadził Arnold Ochman.
Arnold Ochman urodził się w 1968 roku w Miasteczku Śląskim. Mieszka obecnie w Stirling, w Szkocji. Jest uzdolnionym fotografem, a swoje prace publikuje w serwisie Galerie.Interia.pl. Zapraszamy was do obejrzenia innych zdjęć autorstwa Arnolda: GALERIA.