To on stworzył Borewicza
Krzysztof Szmagier pisząc scenariusze wiele godzin spędził na komisariacie, a szukając aktorów podpatrywał ich w teatrze, bo... nie było wtedy castingów.
Kiedy zadzwoniłem do Krzysztofa Szmagiera, od razu zapytał, czy przyjadę samochodem.
- Jeśli tak, będę mógł pana poczęstować tylko kawą, a nie ukrywam, że obsługa ekspresu sprawia mi nie lada kłopot. Ta diabelska maszyna ciągle wydaje jakieś polecenia, których za cholerę nie jestem w stanie spełnić. Nazajutrz spotkaliśmy się w jego mieszkaniu na warszawskim Gocławiu. Ekspres do kawy znów wyświetlił jakąś niezrozumiałą komendę, co na reżyserze i scenarzyście "Przygód psa Cywila" oraz "07 zgłoś się" nie zrobiło wrażenia.
- Technika to nie moja działka. Do tej pory nie mam komputera, z przyjemnością piszę ręcznie. Moje gryzmoły od dwudziestu lat przepisuje zaprzyjaźniona ze mną pani. Tak powstały wszystkie moje scenariusze, ostatnio wydana książka "Komisarz Borewicz", a teraz pracuję nad scenariuszem o mężczyźnie, który mści się na oprawcach swojej zamordowanej żony. Nie zabija ich, a jedynie ośmiesza unieszkodliwiając ich pistoletem do usypiania dzikich zwierząt. A potem rozbiera ich ze wszystkiego i zostawia na golasa - powiedział zalewając wrzątkiem filiżankę z rozpuszczalną kawą i zapraszając do swojego pokoju wypełnionego książkami.
Usiadł za biurkiem i zapytał:
- Interesuje pana "oficjałka" czy może wersja bardziej kolorowa?
Tę pierwszą można streścić krótko: urodzony w lipcu 1935, absolwent gimnazjum Batorego i wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego oraz reżyserii na łódzkiej filmówce. Zanim odniósł sukces jako twórca wspomnianych seriali, był reporterem miejskim i wziętym dokumentalistą, jeżdżąc z kamerą od Chin poprzez Stany Zjednoczone do Afryki. Współpracownik Jerzego Kawalerowicza, "odkrywca" Bronisława Cieślaka i kilku innych utalentowanych aktorów.
- No dobrze, od czego zaczynamy?
- Jakim cudem udało się Panu dostać wizę do USA? I to w czasach PRL-u? - pytam.
- Trzeba było kombinować, szukać pretekstów. Siedziałem w wannie z gazetą, w której wydrukowano informację, że amerykańskie linie lotnicze uruchamiają trasę Nowy Jork-Warszawa i przeznaczają na reklamę 100 tysięcy dolarów.
- W hotelu Bristol spotkałem się z przedstawicielem firmy, powiedziałem, że nakręcę reklamówkę, ale nie chcę pieniędzy, a jedynie bilety lotnicze dla mojej ekipy. Poszli na to - wspomina pan Krzysztof, dla którego w PRL-u nie było rzeczy niemożliwych.
Kilka lat wcześniej, pracując w "Głosie Pracy", namówił szefa, że napisze reportaż o pracy załogi samolotu. W ten sposób po raz pierwszy znalazł się za granicą, w Rumunii.
- Każdy dziennikarz marzy o napisaniu książki, dokumentalista pragnie zrealizować fabułę. Mnie od dzieciństwa ciągnęło do filmu. Jako dziesięciolatek wraz z późniejszym rektorem Politechniki Warszawskiej Markiem Dietrichem robiliśmy przedstawienia kukiełkowe w kamienicy na Mokotowskiej 60. Tylko on wyszedł na ludzi, jak mówiła moja mama, a ja robię za artystę.
- Kiedy nakręciłem dokument o milicyjnych psach służbowych zgłosili się do mnie kierownicy redakcji filmowej w TVP - Grzegorz Lasota i Andrzej Czałbowski. Zaproponowali napisanie scenariusza do "Przygód psa Cywila".
- Poszedłem do Komendy Głównej, poprosiłem o listę emerytowanych przewodników i przeprowadziłem 17 rozmów. Mało kto wie, że główną rolę zagrał w nim mój nietresowany pies, bo mądre milicyjne głupiały na planie filmowym - śmieje się Krzysztof Szmagier, którego serial zdobył "Srebrną Nimfę" na festiwalu w Monte Carlo i został zakupiony między innymi przez radziecką telewizję.
- Z Borewiczem nie poszło już tak łatwo. W ZSRR nie wyświetlono ani jednego odcinka o polskim Bondzie, za to w Chinach był dubbingowany. Dobrą stroną "07 zgłoś się" są wiarygodne dialogi, wiele czasu spędziłem na komisariatach oraz w aresztach. I oczywiście gra Bronisława Cieślaka, który będąc dziennikarzem radiowym miał tę potrzebną prawdę w głosie, nie deklamował, rozumiał, co mówi - dodaje.
Podczas realizacji serialu produkcja zorganizowała mu obejrzenie spektakli teatralnych w ekspresowym tempie. Każdego wieczoru oglądał po jednym akcie w kilku teatrach.
- Nikt wtedy nie słyszał o castingach, aktorów podpatrywało się w teatrze. Tak odkryłem w którymś z prowincjonalnych przybytków sztuki Jerzego Rogalskiego, czyli porucznika Jaszczuka, a wcześniej Piotra Fronczewskiego w warszawskim Teatrze Współczesnym, który po raz pierwszy zagrał główną postać w mojej debiutanckiej, kryminalnej "Zapalniczce".
Artur Krasicki