Teresa Iżewska: Kilka słów zniszczyło całe jej życie
O takim debiucie wiele aktorek może tylko pomarzyć. Rola w "Kanale" Andrzeja Wajdy otworzyła jej drzwi do kariery. Losy jej filmowej "Stokrotki" poruszyły wszystkich. Teresa Iżewska otrzymała nominację do prestiżowej nagrody BAFTA. Wydawało się, że świat stoi przed nią otworem. Niestety, stało się inaczej, a jej historia, podobnie jak powstańczej sanitariuszki, zakończyła się tragicznie.
Jej słowiańską urodę i naturalny talent docenili twórcy polscy oraz zagraniczni. Po poruszającym debiucie zaczęła wspinać się na szczyt. Jednak jeden niefortunny wywiad zmienił wszystko. Iżewska upokorzona przez władzę oraz środowisko aktorskie została całkiem sama.
Urodziła się 8 kwietnia 1933 roku w Warszawie. Kilkuletnia Teresa musiała szybko dorosnąć, gdy wojna odebrała jej dzieciństwo. Doskonale poznała jej koszmarne oblicze. Widziała śmierć swojego ojca... Pewnie dlatego była tak wiarygodna i przejmująca jako sanitariuszka.
Jej losy mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Zanim postawiła pierwsze kroki w aktorstwie, chciała zostać chemiczką.
W 1952 r. zaczęła studia na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Warszawskiego, które jednak przerwała. W 1957 r. skończyła za to Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Rok po ukończeniu studiów zadebiutowała na deskach wrocławskiego Teatru Dramatycznego, gdzie grała do 1963 roku. W sezonie teatralnym 1963-1964 można ją było podziwiać w nowohuckim Teatrze Ludowym. Była również związana z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku (1964-1982).
Nie wiadomo, co wzbudziło w niej nagłą miłość do aktorstwa, ale odnalazła się w nim doskonale. Była studentką trzeciego roku, gdy Andrzej Wajda zaproponował jej postać łączniczki "Stokrotki" w "Kanale". W Polsce film został przyjęty chłodno, doceniony został za granicą. Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes zdobył Srebrną Palmę.
Na Lazurowym Wybrzeżu Teresa Iżewska poznała świat, o jakim nawet nie śniła. Całe miasto było oblepione jej zdjęciami, a do USA zaprosiła ją sama... Marilyn Monroe. Młodziutka aktorka zaczęła otrzymywać propozycje ról w zagranicznych filmach. Zachłysnęła się Zachodem i powiedziała o kilka słów za dużo. W jednym z wywiadów dla francuskiej prasy wspomniała o swoich niewielkich zarobkach jako aktorki.
I chociaż powiedziała prawdę, to w kraju rozpętała burzę. Kiedy tę wypowiedź opublikowano, Iżewska za karę otrzymała wydany przez komunistyczne władze zakaz wyjazdu z Polski. W efekcie bezlitośnie dyskredytowana na rynku polskim, nie miała również możliwości zaistnieć na Zachodzie. Gwiazda boleśnie to odczuła, bo znając dobrze francuski i angielski mogłaby zrobić międzynarodową karierę.
Czuła się więźniem we własnym kraju. Chociaż propozycje do niej spływały, nie mogła z nich skorzystać. Starała się więc dalej grać w kraju. Niektórzy polscy twórcy odwrócili się od Iżewskiej. Na szczęście nie wszyscy. Wybierała role niełatwe, intrygujące. Grała dziewczyny wyzywające, odrzucające tradycyjną moralność. "Te role zaczęły wpływać na moje życie" - wyznała kiedyś.
W jej życiu prywatnym również wiele się działo. Jedyną córkę, Ewę urodziła jeszcze przed studiami. Małżeństwo ze śpiewakiem Andrzejem Winciorem nie przetrwało jednak długo. Aktorka romansowała również z innymi artystami. Jej drugim mężem został reżyser Piotr Paradowski, którego poznała w teatrze. Z ojczymem dobrze dogadywała się córka Iżewskiej. Jednak i ten związek również zakończył się rozwodem. Następnie poślubiła młodszego o 11 lat aktora Zbigniewa Grochala. Byli razem przez 10 lat.
Z czasem przestało jej się układać zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Otrzymywała coraz mniej propozycji. Po roli w "Mansardzie" zupełnie zniknęła z ekranów kin. Pojawiła się jedynie w kilku produkcjach telewizyjnych m.in. w roli matki "Dudusia" w serialu "Podróż za jeden uśmiech". Do dziś nie wiadomo, co było powodem jej nagłej kinowej emerytury. Niespełniona artystycznie odsunęła się od ludzi i zamknęła się w swoim mieszkaniu.
"Jej ogromne mieszkanie całe było obwieszone lustrami. Nawet idąc do toalety, po drodze miała dwa, trzy lustra. Zatrzymywała się przed każdym z nich. Chciała zwrócić na siebie uwagę. Często dzwoniła, że popełni samobójstwo, jeśli nie przyjadę. Takich prób samobójczych miała wiele, nieraz się na to nabierałem, ale ta ostatnia jej wyszła" - powiedział w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" pisarz Aleksander Jurewicz, z którym Iżewska miała romans.
"Mamą rządziły emocje. Rano była szczęśliwa, a wieczorem nie chciała żyć" - dodała córka aktorki. W maju 1982 roku kolejny raz targnęła się na swoje życie. Umierała długo. Odeszła dopiero po kilku miesiącach. "Bardzo długo umierała. Gdzieś między połową maja a końcem sierpnia. Koleżanki z teatru jeździły, malowały jej paznokcie, robiły makijaż, a ona, Stokrotka, w komie. Taki koniec" - tak podsumował jej ostatnie chwile życia Aleksander Jurewicz.