"Szoruj babciu do kolejki pięć po czwartej..."
Każdy nosi w sobie jakąś ciekawą historię, trzeba tylko impulsu, żeby ją sobie przypomniał i chciał opowiedzieć. Co byśmy odpowiedzieli, gdyby reporter na ulicy zapytał nas o najważniejszy dzień życia?...
21 lipca 1974 roku Telewizja Polska wyemitowała pierwszy film z cyklu "Najważniejszy dzień życia". Skromna, niespełna godzinna fabuła wywołała wielką dyskusję na łamach ówczesnej prasy...
"Najważniejszy dzień życia" nie jest klasycznym serialem. Mamy tu raczej do czynienia z cyklem telewizyjnych filmów pod wspólnym tytułem, będącym jednocześnie motywem przewodnim każdej z tych fabuł. Łączy je tylko osoba - bo trudno w tym przypadku mówić o postaci - reportera radiowego, granego przez Janusza Bukowskiego, który "przypadkowo" napotkanych ludzi pyta o najważniejszy dzień życia. Scenariusze do wszystkich odcinków cyklu napisała spółka autorska Andrzej Zbych, czyli Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan, twórcy "Stawki większej niż życie". Część filmów wyreżyserował Andrzej Konic, który z Szypulskim i Safjanem również - jako reżyser - współpracował przy realizacji "Stawki...". Pozostałe odcinki cyklu reżyserowali Andrzej Ber i Sylwester Szyszko.
Filmy te łączy jeszcze jedna cecha: w głównych rolach wystąpili aktorzy, którzy zazwyczaj kreowali postacie drugoplanowe.
W filmie "Strzał" dochodzi do spotkania po latach dwóch mężczyzn, którzy tuż po wojnie stali po przeciwnych stronach barykady. Stefan Stolarek (Stanisław Niwiński) pomagał po wojnie staremu mierniczemu (Bolesław Płotnicki) w parcelacji przedwojennych majątków. Markowski (Tadeusz Janczar) należał wtedy do zbrojnego podziemia. Współcześnie dyrektora Stolarka i inżyniera Markowskiego łączą relacje służbowe. Czy dawni przeciwnicy są w stanie współpracować bez względu na pamięć o dramacie z przeszłości?
W "Gąszczu" pułkownik milicji (Zygmunt Kęstowicz) pod wpływem anonimów powraca do śledztwa w sprawie zabójstwa, które jako młody człowiek prowadził tuż po wojnie.
Do tuż powojennej historii odwołują się również twórcy cyklu w odcinku zatytułowanym "Złoto". Tym razem obywa się bez dramatycznych wyborów i tragicznych rozstrzygnięć. W "Złocie" sceneria jest jak ze słynnego filmu "Prawo i pięść", natomiast opowieść ma coś z przewrotnego humoru Marka Twaina. Burmistrz miasteczka Włodzimierz Kalita (Janusz Kłosiński), zdemobilizowany frontowiec, nie jest w stanie zwerbować ludzi do odgruzowania mleczarni, w której piwnicach Niemcy trzymali agregat - alternatywne źródło energii dla całego miasta. Kalita rozpuszcza plotkę, że w piwnicach mleczarni hitlerowcy ukryli złote sztaby. Plotka sprawia, że osadnicy skrzykują się i w pocie czoła przez całą noc pracują przy odgruzowywaniu. Dzięki temu fortelowi miasto zyskuje agregat i prąd, a zbieranina ludzi z różnych stron kraju zaczyna integrować się i utożsamiać z nowym miejscem, w którym przyjdzie im żyć.
W "Telefonie" docent Śliwiński (Zdzisław Wardejn) zmienia się pod wpływem dramatycznej nocy, podczas której próbuje ocalić życie nieznanej kobiety. Ciekawostką jest udział w tym filmie dwóch studentek warszawskiej PWST - Grażyny Szapołowskiej i Doroty Stalińskiej.
W "Katastrofie" dwaj uwięzieni w kopalni mężczyźni (Zbigniew Józefowicz i Jan Machulski) walczą o życie. Dramatyzm sytuacji potęguje fakt, że jeden jest kochankiem żony drugiego.
Fabuła "Karuzeli" przypomina tę znaną nam z serialu "Daleko od szosy". Tu również młody chłopak (Andrzej Kierc) opuszcza rodzinne gospodarstwo na wsi, by żyć i pracować w mieście. I również, jak Leszek z "Daleko od szosy", próbuje dokonać wyboru między związkiem z dziewczyną z miasta (Anna Dymna) a miłością z rodzinnych stron (Małgorzata Pritulak).
Trzy filmy z tego cyklu wywołały ożywione dyskusje i reakcje w różnych środowiskach, i na pewno należy je zaliczyć do znaczących pozycji w historii polskiej telewizji...
Bohaterem wyreżyserowanej przez Andrzeja Konica "Uszczelki" jest dyrektor dużego zakładu Aleksander Sochacki. W tej roli niezawodny w kreowaniu postaci ówczesnych dyrektorów Henryk Bąk. Sochacki jest mistrzem tzw. sterowania ręcznego. Swoim zakładem zarządza w sposób totalny, angażując się w najdrobniejsze sprawy. Motywem przewodnim jest często wypowiadane przez niego zdanie "Ja to załatwię", które dzięki filmowi nabiera w rzeczywistym życiu pejoratywnego znaczenia. Sochacki wyznaje zasadę "coś za coś": jeśli kooperanci pójdą mu na rękę, przekaże im pulę mieszkań przeznaczonych dla pracowników jego zakładu; pracowników stara się uciszyć skierowaniami na wczasy itp. Takim działaniom przeciwstawia się młody wiceprzewodniczący rady zakładowej (Maciej Rayzacher). Życie dopisało dalszy ciąg do roli Macieja Rayzachera, pamiętanego przez widzów z roli znienawidzonego kapitana Knothe z "Czarnych chmur". W latach 80. aktor aktywnie włączył się w działania opozycji i walczył między innymi z nieprawidłowościami, którym przeciwstawiał się grany przez niego w "Uszczelce" bohater.
O "Uszczelce" rozpisywano się na łamach najpoważniejszych ówczesnych gazet. Na temat filmu dyskutowano też w zakładach pracy. Jaki powinien być współczesny dyrektor? Jak nowocześnie zarządzać zakładem? Jak skończyć z ręcznym sterowaniem i polityką układów? Nikt oczywiście nie mógł wtedy publicznie wyartykułować, że to dyskusja o kwadraturze koła, że to system jest niereformowalny.
O ile "Uszczelka" dotyczyła spraw gospodarczych, a przedstawione w filmie problemy przeszły do historii wraz ze zmianą ustroju, to już wymowa "Gry" jest bardziej uniwersalna. Historia opowiedziana w filmie dotyczyła i dotyczy w mniejszym lub większym stopniu wszystkich ludzi. Nic dziwnego, że to właśnie "Gra" była tym odcinkiem, który wywołał najwięcej emocji i prywatnych dyskusji w polskich rodzinach.
Danka (Joanna Jędryka) i Stefan (Marian Kociniak) to typowi inteligenci w pierwszym pokoleniu. Już dorobili się tytułów naukowych, mieszkania i samochodu. W nowy styl życia wpisane są wyjazdy na narty i wczasy nad morzem. Ten wzorcowy obraz inteligenckiej rodziny ma jedną "skazę" - jest nią mieszkająca z bohaterami matka Danki, Melania Kicała (Ryszarda Hanin). Co prawda starsza pani przydaje się jako pomoc domowa do opieki nad wnukiem, gotowania obiadków i sprzątania, a z pieniędzy ze sprzedaży jej domu młode małżeństwo naukowców kupiło fiata 125p, ale pani Melania jest prostą kobietą, która nie za bardzo pasuje do obrazka nowoczesnych inteligentów. Sama Melania Kicała też ma trudności z odnalezieniem się w nowej sytuacji. Jej prywatne życie ogranicza się do wypraw do kościoła. Jednak prosta i niewykształcona kobieta odkrywa w sobie zdolności do uczenia się i zainteresowania mitologią. Pewnego razu postanawia, w tajemnicy przed córką i zięciem, wziąć udział w telewizyjnej "Wielkiej grze". Dzięki wygranej w teleturnieju starsza pani znajduje nowe życiowe cele i zyskuje niekłamany szacunek ze strony córki oraz zięcia.
Widzowie i krytycy byli zachwyceni rolą Ryszardy Hanin, a film wpisywał się w dyskusję o życiu ludzi tzw. trzeciego wieku. Chodziło o to, by starsi ludzie znaleźli sobie nowe formy aktywności po wypełnieniu rodzinnych i zawodowych obowiązków. Kilka lat później dyskusja na dłuższy czas stała się bezprzedmiotowa. Emeryci stali się bardzo potrzebni i bardzo zajęci, a Jacek Zwoźniak śpiewał w swojej słynnej piosence: "Szoruj babciu do kolejki pięć po czwartej..."
Dziś "Gra" w reżyserii Andrzeja Konica znów jest aktualnym filmem, wartym polecenia każdemu, kto go jeszcze nie oglądał.
Nie zdezaktualizował się również film "Broda" w reżyserii Andrzeja Konica, a jego projekcje w szkołach mogłyby być i dziś punktem wyjścia do ciekawych dyskusji.
W liceum w małym miasteczku pojawia się na zastępstwie młody nauczyciel polskiego Krzysztof Kulak (w tej roli trudny do rozpoznania pod bujnym zarostem Witold Dębicki). Nie tylko jego niestereotypowy wygląd, ale i niekonwencjonalne zachowanie w stosunkach z uczniami, wywołują popłoch wśród części nauczycieli. Kulak zdobywa sympatię i zaufanie uczniów, traktując ich po partnersku. Uważa, że takie same zasady obowiązują nauczycieli i uczniów. Jego bezkompromisowa postawa doprowadza do konfrontacji, w której przegrywa on zarówno z gronem pedagogicznym, jak i na polu wychowawczym. Uczniowie przekonują się, że uczciwość bywa zbyt kosztowna, a w życiu liczy się spryt. Nie warto się wychylać, być innym - na błogi spokój i przetrwanie mogą liczyć tylko konformiści.