"Szogun": Przywitały go tłumy
Gwiazda pierwszych Telekamer, Richard Chamberlain, otwiera długą listę naszych gości z zagranicy. Aktor przyjechał w środku mroźnej zimy prosto ze słonecznych Hawajów. - Nigdzie mnie tak nie przyjęto, jak u was! - mówił na gali w Hotelu Marriott.
Na przełomie października i listopada rozpoczęliśmy intensywne przygotowania do piątych urodzin Tele Tygodnia. Miały się odbyć w styczniu 1998 roku. Postanowiliśmy ów niezwykły jubileusz uczcić, proponując Wam udział w nowym plebiscycie. Chodziło rzecz jasna o prestiżowe dziś Telekamery.
Pomyśleliśmy: byłoby cudownie, gdyby udało się zaprosić gwiazdę z zagranicy. Wręczylibyśmy jej wyróżnienie za całokształt pracy twórczej, przy okazji zorganizowali zaś spotkanie, sprawiając tym samym wielką radość Czytelnikom. A że Polacy uwielbiali Richarda Chamberlaina, sprawa wydawała się jasna...
Na dalekie Hawaje wysłaliśmy zaproszenie na galę rozdania historycznych, pierwszych Telekamer: 16 stycznia 1998 r. w warszawskim Hotelu Marriott. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy za pośrednictwem agenta hollywoodzki gwiazdor nadesłał odpowiedź: "Czuję się zaszczycony. Będę!".
63-letni wówczas Chamberlain ("Doktor Kildare", "Szogun", "Ptaki ciernistych krzewów") nie przypuszczał wtedy jeszcze, jak wiele czeka go u nas niespodzianek. Gdy po trwającym kilkanaście godzin locie z Hawajów wylądował na Okęciu, z niedowierzaniem przetarł oczy. Było biało od śniegu.
W dodatku przy sekretnym wyjściu dla VIP-ów czekał tłum fanów z kwiatami i transparentami. Mieliśmy swój udział w tym zamieszaniu... Przejęci zbliżającą się pierwszą galą i wizytą tak znakomitego gościa, w kilku kolejnych wydaniach informowaliśmy o tym na okładce Tele Tygodnia. - W USA nigdy nie byłem aż tak popularny - wyznał, gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi eleganckiej limuzyny. Jadąc z Okęcia do Hotelu Bristol na warszawskiej Starówce, z zaciekawieniem przyglądał się miastu.
- Ładnie tu, chociaż zimno. Ale słyszałem, że mróz hartuje - śmiał się.
Przyznał też, że przezornie zabrał ze sobą parę wełnianych rękawiczek. - W domu ich nie potrzebuję, bo u nas zawsze świeci słońce. Tu będą jak znalazł - powiedział naszej dziennikarce. O tym, że Polki mdleją na jego widok, przekonał się podczas pobytu w Warszawie wielokrotnie.
Choć trudno nam to sobie dzisiaj wyobrazić, przed salonem Empiku przy rondzie De Gaulle’a ustawiła się kilometrowa kolejka. Chamberlain rozdał tysiące autografów. Mówił, że ręce ma sprawne, bo ćwiczy i nie odczuwa zmęczenia. Nikogo nie zostawił bez podpisu. Wiele pań poprosiło o wspólne zdjęcie, choć telefony komórkowe z wbudowanym aparatem wtedy nie istniały.
Od czego jednak mężowie ze zwykłymi "małpkami"?
- Wreszcie zrozumiałem, dlaczego postanowiliście uhonorować właśnie mnie! Ja tu jestem naprawdę kochany - powiedział na uroczystości wręczenia Telekamer.
Cieszyło go to tak bardzo, jak serdeczne powitanie przez laureatów naszego plebiscytu: Krystynę Jandę, Marka Kondrata i innych. Skoro zaś był już w Warszawie, postanowił poznać ją nieco lepiej. Pod osłoną nocy skoczył na Starówkę spróbować słynnych pierogów i schabowego.
Nazajutrz wybrał się dorożką pod Barbakan.
Robił zdjęcia, gawędził z przechodniami, a żegnając się z nami obiecał, że jeszcze tu wróci. W końcu miłość taka, jak polskich fanów, to najlepsze wyróżnienie!
Maciej Misiorny