Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10719
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

S.O.S. w Trójmieście

To była pierwsza poważna próba stworzenia rodzimego serialu kryminalnego. Dziś "S.O.S.", poza popisem znakomitych aktorów, jest jeszcze jednym przykładem na to, że nawet nasi najlepsi twórcy nie radzili sobie z tym trudnym gatunkiem.

Co z tego, że władcy powojennej Polski traktowali kryminał jako gatunek ideologicznie podejrzany, skoro czytelnicy, a później telewizyjna publiczność, mieli na ten temat inne zdanie. Każda kryminalna powieść sprzedawała się w PRL-u w kilkudziesięciotysięcznych nakładach, a czwartkowa telewizyjna "Kobra", w której najczęściej pokazywano adaptacje brytyjskich autorów, gromadziła kilkunastomilionową widownię.

Nic więc dziwnego, że wśród pierwszych telewizyjnych produkcji filmowych pojawił się serial kryminalny w postaci "Kapitana Sowy na tropie" Stanisława Barei. Krytycy z tamtych lat zarobili na nim dużo pieniędzy. Co ciekawe, Stanisław Bareja zrealizował wcześniej "Dotknięcie nocy", jeden z najlepszych - obok "Tylko umarły odpowie" - filmów kryminalnych w historii polskiej kinematografii. A więc nie można odmówić legendarnemu reżyserowi braku wyczucia gatunku.

Reklama

Ukryty za żoną

Na kolejny polski serial kryminalny widzowie musieli czekać aż dziesięć lat. Na warsztat wzięto świeżo wydaną (w nakładzie 100 tys. egzemplarzy!) powieść "S.O.S." Jadwigi Wojtyłło. Dziś już nie jest tajemnicą, że Jadwiga Wojtyłło tylko firmowała swoim nazwiskiem powieść i scenariusz serialu.

W rzeczywistości autorem książki i scenariusza był Aleksander Ścibor-Rylski, ceniony scenarzysta i bardzo wpływowa postać w polskiej kinematografii. Ciekawostką jest fakt, że Ścibor-Rylski należał grupy filmowców zwalczających rosnących w siłę telewizyjnych twórców.

Reżyserii serialu podjął się Janusz Morgenstern, którego kwalifikacje po sukcesach m.in. "Stawki większej niż życie" oraz "Kolumbów" nie budziły najmniejszych wątpliwości.

A mordercą jest...

Czytelnikom, którzy mają w planach po raz pierwszy obejrzeć "S.O.S." i przeżyć odrobinę napięcia, zalecamy pominięcie tekstu pod tym śródtytułem, bo - jak wiadomo - największą zbrodnią recenzenta jest ujawnienie tożsamości mordercy. Ale ponieważ tekst traktuje o historycznej już produkcji, nie chcemy pomijać tego szczegółu.

Problem z wiarygodnością peerelowskich kryminałów polegał m.in. na tym, że oficerów milicji przedstawiano w nich jako rycerzy bez skazy. W związku z tym były to nieciekawe, jednowymiarowe i papierowe postacie. Schemat ten złamał dopiero Krzysztof Szmagier w "07 zgłoś się" i odniósł sukces.

Autor "S.O.S." rozwiązał ów problem inaczej - detektywem-amatorem uczynił dziennikarza radiowego, a milicjantom powierzył role drugoplanowe. Dzięki temu mamy bohatera z jakąś historią i bagażem doświadczeń. Redaktor Kostroń jest rozwiedziony, ma dorosłą córkę i partnerkę, z którą mieszka. Jako radiowiec jest popularną w Trójmieście postacią, dzięki czemu ma cenne kontakty.

Cała historia, jak w chandlerowskich kryminałach, zaczyna się od jednego incydentu, który na wstępie nie zapowiada całego łańcucha zdarzeń. Tylko Rafał Kostroń upiera się, że za samobójstwem sklepowej ekspedientki Ewy Smidt kryje się coś więcej niż tylko załamanie nerwowe ofiary.

W czasie prywatnego śledztwa redaktor trafia na trop gangu produkującego zdjęcia pornograficzne, do udziału w których kobiety zmuszane są szantażem. Mało tego - ktoś potem te kobiety morduje. Okazuje się, że za całą intrygą stoi psychopatyczny seryjny morderca.

Krytycy tej opowieści do dziś wytykają, że autor seryjnym mordercą uczynił przedstawiciela prywatnej inicjatywy, bogatego producenta saszetek, co potwierdzało tezę, że zgodnie z propagandowym trendem tzw. prywaciarzy ukazywano jako źródło wszelkiego zła.

Ale bądźmy uczciwi, czy stoczniowiec albo tramwajarz mógł zaaranżować intrygę, która wymagała ogromnych, jak na ówczesne warunki, środków i swobodnego dysponowania czasem?

Początkujący, sprawdzeni i wykluczony

Podobnie jak w przypadku serialu "Kolumbowie", Janusz Morgenstern dobierając męską obsadę aktorską postawił na nazwiska będące już w tamtych czasach na topie. Główną rolę męską powierzył reżyser Władysławowi Kowalskiemu, który tak sugestywnie wcielił się w postać Jerzego w "Kolumbach". Oficerów milicji zagrali również "znajomi" z poprzedniego serialu - Piotr Fronczewski i Jan Englert.

Intuicja i mądrość nie zawiodły reżysera w wyborze aktora do kluczowej roli - psychopaty Stańczyka. Do tej postaci potrzebny był aktor o znakomitym warsztacie, który dla szerokiej widowni stanowił jeszcze niezapisaną kartę. Te warunki spełniał Marek Walczewski, który właśnie zadomowił się na warszawskich scenach i w teatrze specjalizował się w rolach bohaterów o poplątanej psychice, często na granicy patologii. Rola Marka Walczewskiego jest jednym z powodów, dla których warto oglądać "S.O.S.".

Drugim powodem, który czyni "S.O.S." ważnym serialem będącym zapisem osiągnięć polskich aktorów, jest kreacja Romana Wilhelmiego. Serial Morgensterna stanowi punkt zwrotny w karierze legendarnego aktora. Wilhelmi jako "czwarty pancerny" długo ponosił konsekwencje udziału w słynnym serialu.

Odsunięcie na aktorski boczny tor wynikało nie tylko, jak w przypadku Janusza Gajosa, z faktu, że reżyserzy nie chcieli angażować aktora, bo kojarzyłby się z "Pancernym". Romanowi Wilhelmiemu proponowano powrót do "Czterech pancernych..." w roli sowieckiego snajpera, który miał być bratem-bliźniakiem Olgierda Jarosza. Ponieważ aktor odmówił przyjęcia tej roli, którą uznał z nieciekawą, spotkały go sankcje.

Przed kamerą mógł pracować jedynie w serialach dla dzieci. Dzięki temu Stanisław Jędryka mógł cieszyć się pracą ze znakomitym aktorem. W "S.O.S." Wilhelmi zagrał drugoplanową postać, męża samobójczyni Ewy Szmidt. Zrobił to fantastycznie. Od tego serialu zaczyna się seria jego pamiętnych filmowych i serialowych kreacji.

Do większości ról kobiecych, jak w przypadku "Kolumbów", reżyser zaangażował początkujące lub wręcz debiutujące aktorki. W "S.O.S." po raz pierwszy zaistniała Grażyna Barszczewska. W roli córki Kostronia oglądamy piękną Ewę Borowik, ówczesną studentkę warszawskiej PWST. Janusz Morgenstern miał też rękę szczęśliwego odkrywcy.

W "Kolumbach" odkrył dla kina piękną modelkę Halinę Golanko, z kolei w "S.O.S." zadebiutowała w dużej roli inna dziewczyna z wybiegu dla modelek - Danuta Kowalska, którą pamiętamy m.in. z serialu "07 zgłoś się" i filmu "Och, Karol".

Obrazki znad morza

"S.O.S." powstawał w czasach, gdy ekipy serialowe chętniej pracowały poza Warszawą i jej okolicami. Akcja serialu toczy się w Trójmieście. Zalety lokalizacji niestety w słabym stopniu wykorzystywane są na korzyść. Jego akcja co jakiś czas hamowana jest krajobrazowo-obyczajowymi obrazkami.

Sceny, które nie służą opowieści, nie posuwają jej do przodu, nużą i irytują. W każdym odcinku "S.O.S." można spokojnie wyciąć ok. 10 minut materiału, a wtedy na pewno serial zyskałby napięcie i dynamikę, i nawet dziś dałby się oglądać z dużym zainteresowaniem.

Agencja W. Impact
Dowiedz się więcej na temat: Kultowe seriale | Seriale sprzed lat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy