Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10724
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Roman Wilhelmi: Siedem rzeczy, których nie wiedzieliście o znanym aktorze

Telewizyjna widownia zapamiętała go z ról w "Czterech pancernych i psie", "Alternatywach 4" i "Karierze Nikodema Dyzmy". Aktorskiemu talentowi towarzyszył jednak trudny charakter i burzliwe życie osobiste. "Był wielkim romansowiczem i całe życie miał z kobietami rozmaite kłopoty" - mówił o Romanie Wilhelmim Kazimierz Kutz. Tego nie wiedzieliście o legendarnym aktorze!

Kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy o Romanie Wilhelmim? Chyba za sprawą roli czołgisty Olgierda Jarosza w serialu "Czterej pancerni i pies" Konrada Nałęckiego. Brat aktora, Adam, przyznał jednak, że aktor nigdy nie przepadał za tą rolą.

"Nie lubił tego serialu, nie chciał 'zaszufladkowania'. Pamiętam, że często zastanawiał się, dlaczego zdecydował się na rolę w tym filmie. Był szczęśliwy, gdy jego produkcja się skończyła" - przyznał Adam Wilhelmi.

Inna pamiętna kreacja Wilhelmiego - Anioła w serialu "Alternatywy 4" (1983) - to aktorski majstersztyk. "Robił wrażenie człowieka z wbudowanym mechanizmem wybuchowym, który eksploduje, jeżeli nie będzie innego sposobu zademonstrowania siebie jako kogoś wielkiego" - mówił kiedyś o nim Janusz Gajos.

Reklama

"P lub "O", czyli "przyper***"" albo "odpuścić"

Kiedy reżyser Jan Rybkowski zaproponował Romanowi Wilhelmiemu zagranie Nikodema Dyzmy w serialu na podstawie książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, aktor dość zdecydowanie odmówił. Swoją decyzję argumentował obawą przed zaszufladkowaniem, z jakim miał do czynienia po udziale w "Czterech pancernych i psie". Jednak natychmiast zmienił zdanie, gdy się dowiedział, że zaproponowano tę rolę Jerzemu Stuhrowi. I od razu zaczął się zastanawiać, jak powinien zbudować rolę.

"Z tą kreacją miałem pewien problem" - opowiadał aktor. "Nie chciałem powtórzyć karykatury, którą w latach pięćdziesiątych, zresztą znakomicie, zagrał Adolf Dymsza, zachowując ten właściwy mu dystans i urok. Musiał być to Dyzma bardziej prawdziwy, osadzony w epoce" - dodawał Wilhelmi. Aktor był przekonany, że tylko mordercza praca i wypracowane schematy mogą przynieść zamierzony rezultat. Dlatego też na swoim egzemplarzu scenariusza poszczególne sceny oznaczał literkami p lub o. Pierwsza oznaczała: "przypier...", a druga - "odpuścić".

Czasami zdarzało mu się jeszcze uzupełnić to o "szybko-wolno" i "wesoło-smutno". System najwyraźniej się sprawdzał, bo Nikodem Dyzma  w jego wykonaniu był naprawdę niezwykły, wielowymiarowy.  Krytycy podkreślali, że udało się aktorowi odkryć w łajdaku i hochsztaplerze kogoś zupełnie innego - szarego, zgnębionego człowieka, który próbuje w sytuacji, w której znalazł się przez przypadek i zbieg sprzyjających okoliczności, odreagować wszystkie klęski i upokorzenia.

Roman Wilhelmi chciał się zabić dla Iwony Bielskiej

Iwona Bielska, czyli Karwasiowa ze "Stulecia Winnych", miała zaledwie 21 lat, gdy któregoś dnia w stołówce Wytwórni Filmów Oświatowych, gdzie po zdaniu egzaminów do szkoły teatralnej dorabiała jako pomocnica księgowego, spotkała Romana Wilhelmiego. Aktor był już wtedy wielką gwiazdą i cieszył się opinią... uwodziciela. To, że miał żonę, nie przeszkadzało mu we flirtowaniu z każdą dziewczyną, która wpadła mu w oko. Podobno, gdy śliczna Iwona weszła do stołówki i rzuciła mu zalotne spojrzenie, aż zaniemówił z wrażenia!

"Zobaczył mnie, wstał i... tak został" - wspominała aktorka na łamach "Wysokich obcasów".

Iwona Bielska doskonale pamięta, że już podczas pierwszej rozmowy Roman Wilhelmi wyznał jej miłość. Ona jednak wcale nie chciała wdawać się w romans z żonatym gwiazdorem (był wówczas mężem węgierskiej tłumaczki Mariki Kollar), któremu w dodatku właśnie urodził się syn. "Gdy rozpoczęłam studia, wydzwaniał do mnie do Krakowa i błagał o spotkanie" - opowiadała odtwórczyni roli matki Barta w "Na dobre i na złe".

Roman Wilhelmi - co Iwona Bielska potwierdziła po latach - zafundował jej, młodziutkiej wówczas studentce krakowskiej PWST, prawdziwą huśtawkę emocjonalną. Kilka razy, gdy nie chciała się z nim spotkać, groził, że się zabije, jeśli natychmiast do niego nie przyjedzie... "Chciał skakać z balkonu... Wsiadałam więc do taksówki i jechałam z Krakowa do Warszawy. Bałam się, że naprawdę zrobi sobie krzywdę" - mówi Iwona Bielska.

"Byłam za młoda, żeby to wytrzymać. Rozstaliśmy się po dwóch czy trzech latach" - twierdzi i dodaje, że zapamiętała Romana jako mężczyznę cudownego pod wieloma względami, ale też... zakompleksionego (miał obsesję na puncie łysienia) i bardzo łasego na pochwały oraz komplementy.

Zobaczyć biust Izabeli Trojanowskiej

Izabela Trojanowska była już wielką gwiazdą polskiej piosenki, gdy Jan Rybkowski zaproponował jej rolę Kasi Kunickiej w "Karierze Nikodema Dyzmy". Sprawdziła się wcześniej jako aktorka na scenach gdyńskiego Teatru Muzycznego i warszawskiej Syreny, a jej kreację w serialu "Strachy" uznano za bardzo obiecującą.

Aktorka przyjęła ofertę zagrania w "Dyzmie" bez chwili wahania. Po latach wyznała, że wystarczającą rekomendacją były dla niej nazwiska aktorów, u boku których miała pracować: Bronisława Pawlika, Wojciecha Pokory, Igora Śmiałowskiego i - przede wszystkim - uwielbianego przez nią Romana Wilhelmiego. Już pierwszego dnia na planie przekonała się jednak, że z Wilhelmim będzie miała pewien kłopot... 

"Bardzo kochał kobiety. Na początku naszej znajomości też mnie trochę podrywał. Gdy zobaczył, że ze mną tak łatwo mu nie pójdzie, zaprzyjaźniliśmy się i zyskałam w nim bratnią duszę" - wspominała w rozmowie z autorem książki "Trojanowska" Leszkiem Gnoińskim.

Roman Wilhelmi wcale jednak nie chciał "odpuścić" 25-letniej wówczas Izie Trojanowskiej, a to, że stawiała mu opór, traktował jak wyzwanie. Pewnego dnia zapragnął zobaczyć... biust swej partnerki, by - jak stwierdził - lepiej wczuć się w rolę. Chodziło o scenę, w której Kasia Kunicka decyduje się przespać z Dyzmą i idzie z nim do łóżka.

"Siedziałam w jedwabnej piżamie na Romku, ale tyłem do kamery, i mówiłam: 'Popatrz, jakie mam piękne piersi'. Dla mnie było oczywiste, że zagram w staniku, ale Wilhelmi się wkurzył. Powiedział, że jeśli nie zdejmę stanika, to on nie zagra tej sceny. Rozpłakałam się i uciekłam" - opowiadała aktorka, dodając, że dopiero po chwili okazało się, że Roman Wilhelmi żartował.

Nieustające imprezy, nieudane małżeństwa

Już na pierwszym roku studiów Roman Wilhelmi poznał swoją przyszłą żonę Danutę. Trzy lata później wzięli ślub i wkrótce razem zamieszkali w teatrze. W tamtych czasach Danuta przymykała oko na pijackie ekscesy męża. Gdy jednak dostali mieszkanie, postanowiła to ograniczyć. Bez skutku. "Wymyślał niestworzone historie, przepraszał, przysięgał i zaczynał od nowa. Był partnerem zabawnym i czułym, a jednocześnie zupełnie nieodpowiedzialnym. Trzeba go było brać z całym dobrodziejstwem inwentarza lub odejść" - wspominała po latach. Ich małżeństwo przetrwało 9 lat.

Niedługo potem aktor, w czasie pobytu w Budapeszcie, poznał węgierską tłumaczkę Marikę Kollar, która porzuciła dla niego wszystko i przeniosła się do Polski. W 1970 r. urodziła mu syna Rafała. Nowa miłość nie zmieniła nic w zwyczajach Wilhelmiego. Nadal imprezował, znikał na długi czas i wydawał pieniądze przeznaczone na dom. W końcu Marika w tajemnicy przed mężem sprzedała ich wspólne mieszkanie, zabrała dziecko i wyjechała do Austrii.

"Był wielkim romansowiczem i całe życie miał z kobietami rozmaite kłopoty" - mówił o Wilhelmim Kazimierz Kutz. I prawdą jest, że żaden z jego związków nie przetrwał próby czasu. Ani z Grażyną Barszczewską, koleżanką z teatru i partnerką z "Kariery Nikodema Dyzmy", ani z Iwoną Bielską... Kobiety zakochiwały się w nim, ale żyć z nim nie potrafiły.

Jedyny syn Romana Wilhelmiego został pominięty w testamencie

Roman Wilhelmi miał jednego syna, Rafał Wilhelmi przyznaje jednak, że ma niewiele wspomnień związanych z tatą.

"Ze względu na młody wiek, w którym kontakt z ojcem się urwał, moje wspomnienia o nim są dość mgliste. Kiedy mieszkaliśmy z mamą w Poznaniu, czasem mnie odwiedzał, czasem zabierał na wakacje" - wyznał jednym z wywiadów i dodał, że tatę pamięta jako dość fajnego, zabawnego i sympatycznego gościa...

O tym, że w 1981 roku Marika Kollar postanowiła zabrać syna i wyjechać z Polski, Roman Wilhelmi dowiedział się dopiero, gdy jego eksżona i syn byli już w Wiedniu. O ich "ucieczce" wiedziało tylko kilkoro znajomych. "Mama strasznie się obawiała, że ojciec nie pozwoli na mój wyjazd" - twierdzi syn aktora.

Rafał Wilhelmi nie chciał pójść w ślady swego sławnego taty. Co prawda jako student translatoryki Uniwersytetu Wiedeńskiego często statystował w filmach, ale traktował to jak przygodę. Dziś jest tłumaczem języków: polskiego, niemieckiego i angielskiego oraz lektorem na uczelni, którą ukończył.

Po wyjeździe z Polski Rafał spotkał się z ojcem tylko raz - w 1985 roku, kiedy Roman Wilhelmi przyjechał do Wiednia na plan bułgarskiego serialu "Goreszczi sledi". Potem utrzymywali jedynie kontakt listowy.

Choć Rafał Wilhelmi jest jedynym dzieckiem Romana Wilhelmiego, nic po ojcu nie dostał. Aktor cały swój majątek zapisał w testamencie Lilianie Elżanowskiej, z którą spędził dziesięć ostatnich lat życia.

Być jak Marlon Brando

W 1975 roku Roman Wilhelmi miał 39 lat i wyjechał do czeskiej Pragi na plan "Zaklętych rewirów" Janusza Majewskiego. Postać, którą miał grać - starszy kelner Fornalski - na pierwszy rzut oka jest zwykłym chamem i sadystą. Wilhelmi postanawia jednak pokazać go wielowymiarowo: także jako człowieka zgorzkniałego, przegranego. Na planie zaczesuje włosy do góry, odsłaniając łysinę, czego dotąd nie robił. Wstydził się jej. Zwykle miał pod ręką podpalany korek, którym ją tuszował. 

Jak opowiadała ówczesna żona aktora, Marika Kollar, chciał się upodobnić do Marlona Brando, którego trzy lata wcześniej podziwiał w "Ojcu chrzestnym". Chodziło nie tylko o wygląd. "Naśladując Brando, podśpiewywał mniej więcej tak: 'siki małej, siki małej' - najprawdopodobniej wersja Brando brzmiała 'she came my way'" - wspomina syn Wilhelmiego, Rafał.

Koledzy wiedzieli o słabości Wilhelmiego do amerykańskiego gwiazdora. "Gdy chciałem mu zrobić przyjemność, mówiłem: 'No, Romuś, dzisiaj zupełnie jak Marlon'" - wspomina Henryk Talar. Potwierdza to także Barbara Wrzesińska: "Cieszył się jak dziecko, kiedy powiedziałam mu, że w kinie jest taki, jak Brando. 'Mów mi tak, stareńka' - odpowiadał. A gdy miał słabszy dzień, prosił, żebym mu przypomniała, jak to było z tym Marlonem".

O jego śmierci poinformował "Teleexpress"

Wiadomość o śmierci Romana Wilhelmiego, którą 3 listopada 1991 roku jako pierwszy podał "Teleexpress", pogrążyła w żałobie całą Polskę. O tym, że uwielbiany przez widzów aktor zmaga się z rakiem wątroby, wiedzieli tylko jego najbliżsi. On sam twierdził, że nic mu nie jest i do końca... ignorował chorobę. Nawet gdy trafił do szpitala, prosił, by nie odwoływać jego spektakli, bo jest tu tylko na chwilę.

Choroba zaatakowała nagle. "To był rak wątroby z przerzutami do płuc. Kiedy byłem u Romka w szpitalu trzy dni przed jego odejściem, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji" - zdradził brat Romana, Adam Wilhelmi, w rozmowie z "Super Expressem".

Dzień przed śmiercią aktor dzwonił do Francji, by załatwić sobie angaż. Chciał osiąść w Paryżu... Zazdrościł Wojciechowi Pszoniakowi i Andrzejowi Sewerynowi tego, że mieszkają i pracują w stolicy Francji.

"W kalendarzu wciąż notował daty spotkań. Opowiadał mi, co będzie robił po 15 listopada, gdy wyjdzie ze szpitala" - wspominał brat niezapomnianego Olgierda z kultowego serialu "Czterej pancerni i pies".

"Często podkreślał, że twardym facetem bywa tylko na ekranie i na scenie, lecz kiedy walczył ze śmiertelną chorobą, miał dość siły, by do samego końca kryć to przed światem" - napisał Andrzej Zieniewicz w przedmowie do książki Marcina Rychcika "Roman Wilhelmi. I tak będę wielki!".

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Roman Wilhelmi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy