Rączki, rączki Kloss!
"Stawka większa niż życie" zaliczana jest do seriali wszech czasów. Jak pracę nad tą produkcją wspominają odtwórcy głównych ról - Stanisław Mikulski i Emil Karewicz?
- "Stawka większa niż życie" skrzyżowała panów losy i połączyła niejako na zawsze...
Emil Karewicz: - Na zawsze to nie. Ten tandem jest właściwie tylko artystyczny, bo każdy z nas ma swoją rodzinę, domek, zainteresowania...
Stanisław Mikulski: - Domek to ty masz, bo ja mam dom, i to dziesięciopiętrowy (śmiech).
E.K. : - Wstydziłbym się tego, ale to jest twoja sprawa osobista... Wracając do tematu - łączy nas przyjaźń. Przez tyle lat pedałowaliśmy w tym tandemie, i to nas jakoś bardzo zjednoczyło.
S.M.: - Tym bardziej że serial był tylko jedną z wielu produkcji, bo przecież nasze zawodowe kontakty sięgają znacznie dawniejszych czasów.
- Pierwszym filmem, w którym panowie się spotkali, był "Kanał" Andrzeja Wajdy...
E.K.: - Wcześniej w "Yokmoku" graliśmy...
S.M.: - Ale tam nie mieliśmy wspólnych scen, za to w "Kanale" tak.
E.K.: - To tylko w początkowych scenach. Każdy miał jakąś tam etiudę do odegrania. Jednak wspólnie nie graliśmy. Natomiast byliśmy razem w scenach zbiorowych.
S.M.: - Później każdy szedł swoim kanałem. Był jeszcze kryminał "Ostatni kurs". Tych tytułów było kilka.
- Ale w pamięci widzów pozostają panowie jako tandem ze "Stawki...", gdzie, powiedzmy sobie szczerze, pan Emil Karewicz występuje tylko w pięciu odcinkach na osiemnaście, które powstały.
E.K.: - Bo ja postawiłem na jakość (śmiech).
S.M.: - To było rzeczywiście tylko pięć odcinków, ale też w "Stawce..." nie ma innej postaci, poza Klossem oczywiście, która wystąpiłaby w kilku odcinkach. Nie lubię prawić koledze komplementów, ale tu muszę go jakoś pogłaskać, bo rzeczywiście stworzył znakomitą, sugestywną, niesłychanie charakterystyczną postać. A widz kocha takie postacie.
E.K.: - Czuję się zażenowany...
S.M.: - Ja wiem, ale może o mnie też powiesz coś podobnego i będzie ci lepiej.
- Od początku był taki pomysł na postać Brunnera?
E.K.: - Nie było żadnego pomysłu. Miałem zagrać w jednym z odcinków teatralnej wersji jakiegoś Niemca, który przeszkadza głównemu bohaterowi, ale w końcu daje się pokonać. Brunnera po raz pierwszy zagrałem w odcinku teatralnego cyklu zatytułowanym "Kryptonim Edyta".
- To był teatr grany w telewizji na żywo - bez koloru i montażu. I widocznie po tym pierwszym razie realizatorom spodobało się, że tak przekonująco byłem tym szują, że powierzyli mi kilka następnych odcinków. Po prostu podstawiono moją postać za tych Niemców, którzy początkowo mieli się inaczej nazywać. W tym teatralnym cyklu Brunner został w jakiejś tam sytuacji zastrzelony i na tym mój żywot w "Stawce..." miał się zakończyć. Ale potem, kiedy wróciliśmy do wersji filmowej, Brunner odżył i już poszło.
S.M.: - Muszę tu dodać, że kolega zginął w tej wersji teatralnej, ale ja też miałem zginąć w ostatnim odcinku. Jednak Klossowi życie uratowali widzowie, którzy zażądali kontynuacji teatralnej wersji serialu. Autorzy do sześciu odcinków dopisali jeszcze osiem, które były emitowane w drugiej połowie 1965 roku, a potem, co dwa, trzy miesiące w 1966 roku. Wiosną 1966 zaczęliśmy zdjęcia do filmowego serialu.
- A potem się zaczęło... Stanisław Mikulski otrzymał m.in. nagrodę Najlepszego Gentelmana w Polsce, Amanta Wszech Czasów...
E.K.: - Coś podobnego!...
- Takie były wtedy nagrody.
S.M.: - To nie były nagrody, lecz wyróżnienia w plebiscytach. Chociaż muszę przyznać, że te tytuły były zaskakujące, bo patrzę na siebie trzeźwym okiem.
E.K.: - Nie bądź taki skromny!
- Obaj panowie graliście w mundurach. Czy jest to kostium, który w jakimś sensie ustawia rolę?
S.M.: - Moim zdaniem tak. Mundur przed człowiekiem stawia pewne wymagania - trzymania się pionu, ładu w ubiorze. My jesteśmy eksżołnierzami i w wojsku nauczyliśmy się pewnych rzeczy. Na przykład żołnierz odruchowo sprawdza, czy ma zapięte wszystkie guziki.
E.K.: - Z tym, że kolega nosił mundur już po wojnie, a ja jeszcze zahaczyłem o czas wojny. Mój mundur składał się z drelichu, z naszywkami na kolanach. To był radziecki mundur, tylko guziki były z orzełkiem, a nie z gwiazdą. Zamiast butów mieliśmy owijacze sięgające do połowy łydki. Tak więc nie miałem czasu przyzwyczaić się do tego eleganckiego, wyjściowego munduru, który miałem w "Stawce...".
- Po służbie Kloss i Brunner często bawią się w towarzystwie pięknych kobiet. Wygląda na to, że obaj byli kobieciarzami...
S.M.: - Nasz stosunek do kobiet jest inny niż w filmach o 007, gdzie Bond podrywa kobiety, by się z nimi przespać. Tu nie ma takich szaleństw. W zasadzie Brunner ma jedną dziewczynę. Kloss ma tych dziewczyn kilka, ale najczęściej jest to albo platoniczne uczucie, albo - jak w przypadku Edyty, w której się zakochuje - dziewczyna ginie zastrzelona przez Brunnera. W ten sposób Kloss zostaje uratowany, bo Edyta chciała go zdradzić, i serial może trwać.
- Dużo panowie palą w tym serialu.
S.M.: - To prawda. Na szczęście prywatnie nie palę już od ładnych trzydziestu lat.
E.K.: - Prywatnie ja też. Natomiast jeśli będzie trzeba służbowo, to jeszcze się zapali.
- Czy panowie lubili tych facetów, których grali?
S.M.: - Muszę przyznać, że polubiłem Klossa, tym bardziej że była to dobrze napisana rola. Scenariusze, jak to się mówi, trzymały się kupy. A to bardzo ważne dla aktora, jeśli dostaje tworzywo, z którego można coś zrobić. Inna rzecz, że miałem kilka lat na zaprzyjaźnienie się z tą postacią.
E.K.: - Jeśli chodzi o Brunnera, to trudno go polubić ze względu na charakter i to, co sobą reprezentuje. Natomiast polubiłem go ze względów czysto zawodowych. Ta charakterystyczna postać dawała wiele możliwości.
S.M.: - Postać Brunnera była napisana o wiele ciekawiej niż postać Klossa. Brunner bywał jowialny, ale i groźny. Jest momentami niesłychanie komediowy, chociaż Emil nie gra komedii, ale poprzez sytuacje i aktorstwo, sprawia, że widz się uśmiecha.
- Jest parę takich sformułowań, które przypisuje się serialowym bohaterom, chociaż one z ekranu nigdy nie padły...
E.K.: - Mam nadzieję, że tu też nie padną. Ale wiele z nich rzeczywiście jest w obiegu, jak: "Rączki, rączki, Kloss" czy "Nie ze mną te numery, Brunner".
- Nie było czegoś takiego, że zazdrościli panowie sobie wzajemnie swoich ról?
E.K.: - Pewnie, że zazdrościłem. Każdy aktor chciałby zagrać postać powszechnie szanowaną, rolę, nazwijmy to, główniejszą. Gdy grałem w "Krzyżakach" Jagiełłę, cieszyłem się z tego, że wszyscy mają dla mnie wiele szacunku. Jak przywozili na plan obiadek, mówili, żeby w pierwszej kolejności dać królowi. Tak mnie szanowali.
S.M.: - Ja też mu zazdrościłem. Zawsze marzyłem, żeby zagrać taką charakterystyczną postać.
Rozmawiał: Andrzej Koterski