Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10719
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Prawdziwa historia kultowego serialu

Serial "Do przerwy 0:1" - i jego kinowa wersja "Paragon gola" - zapoczątkował twórcze spotkanie reżysera Stanisława Jędryki i pisarza Adama Bahdaja, którego owocem były jeszcze tak znakomite produkcje, jak "Wakacje z duchami", "Podróż za jeden uśmiech" i "Stawiam na Tolka Banana".

- Film o Paragonie, w wersji kinowej, chciałem zrobić już w 1960 roku - mówi Stanisław Jędryka.

- Bardzo mi się spodobała książka Adama Bahdaja i poprosiłem go o napisanie scenariusza. Jednak tekst nie zyskał aprobaty komisji scenariuszowej. Kilka lat później Grzegorz Lasota z telewizji zaproponował mi realizację serialu.

Piłka czy film?

To nie przypadek, że Stanisław Jędryka na swój reżyserski debiut (w 1960 roku miał w dorobku tylko półgodzinny film "Stadion") wybrał "piłkarską opowieść" Adama Bahdaja. Nie tylko był i jest wielbicielem futbolu, ale też zapowiadał się na świetnego piłkarza. Jako 18-latek występował w drugoligowej reprezentacji Stali Sosnowiec i jednocześnie był kapitanem drużyny juniorów tegoż klubu. Jako świetnie zapowiadający się piłkarz uzyskał rekomendację trenera Ryszarda Niemca do Łódzkiego Klubu Sportowego, ale z niej nie skorzystał, bo drugą pasją przyszłego reżysera, która zaczynała dominować w jego życiu, było kino.

Reklama

Jeszcze jako student Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi grał w piłkę razem z Kazimierzem Kutzem, Jerzym Gruzą, Witoldem Sobocińskim, Wiesławem Zdortem i Ryszardem Berem. Później już kino pochłonęło go całkowicie, a kontakt z piłką do dziś utrzymuje jedynie za pośrednictwem ekranu telewizora.

Paragon

Rozpoczęły się poszukiwania kandydatów na dziecięcych aktorów.

- Na Rynku Starego Miasta spotkałem grupkę dzieciaków - wspomina reżyser.

- Wśród nich był sympatyczny blondynek. Widać było, że to on jest przywódcą grupy. Szedłem za nimi kilkaset metrów i ich obserwowałem. Marian Tchórznicki, przyszły Paragon, mieszkał na Bednarskiej. Umówiłem się na spotkanie z nim i jego rodzicami.

Okazało się jednak, że Marian Tchórznicki kompletnie nie radzi sobie na zdjęciach próbnych.

- Tekst w jego wykonaniu wypadał drętwo, obecność kamery go paraliżowała - mówi reżyser.

- Przepadła gdzieś cała ta swoboda, którą zaobserwowałem u niego na ulicy. A przecież w filmie sytuacje były podobne!

Z jednej strony Marian Tchórznicki nie miał kontrkandydata do roli Paragona, z drugiej, Stanisław Jędryka zachował w pamięci sceny zaobserwowane na ulicy. Był przekonany, że właściwie obsadził główną rolę, choć wynik zdjęć próbnych temu przeczył. Reżyser postanowił podjąć ryzyko i obsadził Tchórznickiego w roli Paragona.

Pierwszy dzień zdjęciowy był fatalny. Na szczęście na drugi, w scenie z aktorem Józefem Nowakiem, chłopiec się otworzył i rozwiał wątpliwości co do swojej kandydatury.

Nie wszyscy widzowie zauważyli, że Paragon mówi głosem... kobiety. To zasługa znakomitego dubbingu w wykonaniu nieżyjącej już aktorki Krystyny Chimanienko.

- To ona sprawiła, że Paragon jest wiarygodny i prawdziwy, a pewne sceny nabrały zupełnie innego wymiaru - twierdzi reżyser.

20 tysięcy statystów

- Mecz finałowy między drużynami "Syrenki" i "Huraganu" kręciliśmy w przerwie prawdziwego spotkania ligowego Legii. Filmowa drużyna wybiegła na murawę i w ciągu piętnastu minut, przy pełnym stadionie, zrobiliśmy kilka ujęć. Chłopcy wychodzili z tunelu jak prawdziwi piłkarze, a na stadionie było wtedy jakieś dwadzieścia tysięcy ludzi. Później dokończyłem ten mecz już bez publiczności. Fotografowałem sceny z góry, tak że nie było widać otoczenia, tylko samo boisko.

Półfinałowy mecz na stadionie Warszawianki kręcono już bez udziału publiczności. Kibiców grała grupka statystów. Natomiast sędziował prawdziwy sędzia piłkarski, który miał nawet scenę dialogową.

Były w serialu jeszcze inne autentyczne akcenty piłkarskie jak fragmenty meczów Polski z Belgią i Brazylią.

Za dużo brzydkiej Warszawy!

Emisję "Do przerwy 0:1" zaplanowano na wrzesień 1969 roku. Wcześniej serial obejrzała komisja kolaudacyjna. Aż trzej jej członkowie bardzo krytycznie ocenili ekranowe efekty. Nie spodobała im się wizja stolicy zaprezentowana w filmowych scenach - "pokazano za dużo starej, brzydkiej Warszawy, a nie ma nowoczesnej".

Twórcy przyjęli bardzo rozsądną linię obrony: w nowoczesnej części Warszawy nie ma takich podwórek, na których dzieciaki mogłyby grać w piłkę. Był jeszcze jeden "poważny" zarzut. Dlaczego Roman Wilhelmi, bohater "Czterech pancernych i psa", gra typa spod ciemnej gwiazdy!? W obronie serialu stanęli reżyser Stanisław Różewicz i operator Stanisław Wohl.

Młodzi widzowie okazali się mądrzejsi od panów na urzędniczych stanowiskach. Przyjęli serial z entuzjazmem i bez zastrzeżeń. Przeważnie ci sami, którzy oglądali go w telewizji, poszli również zobaczyć jego kinową wersję.

Serial podobał się również za granicą. Uznano go za duże wydarzenie m.in. w szwedzkiej telewizji.

40 lat później

- Niewiele wiem o dalszych losach chłopców z tego serialu - mówi reżyser.

- Mogę tylko powiedzieć, że mam luźne kontakty z Marianem Tchórznickim, który już więcej nie próbował swoich sił w filmie. Dziś to potężny mężczyzna, który ma poważne kłopoty ze zdrowiem i sporą nadwagą. Spotykam go czasami na ulicy, albo w jednym z moich ulubionych sklepów na Starym Mieście.

- Kiedyś natomiast jechałem tramwajem, gdzie zaczepił mnie jakiś dryblas: "Dzień dobry, panie reżyserze!". Nie poznałem go. To był Perełka, czyli Janusz Smoliński.

Jednego z kolegów Paragona zagrał Krzysztof Gosztyła, który dziś jest znakomitym aktorem filmowym, ale głównie teatralnym i radiowym.

Agencja W. Impact
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy