Pożegnanie Zofii Czerwińskiej
Zofia Czerwińska żartowała, że główne role grała jedynie w sztukach, które w dzieciństwie sama dla siebie pisała. Ale każda, nawet najmniejsza jej kreacja była majstersztykiem.
Niestety, nie dane już nam będzie cieszyć się ogromnym, choć chyba nie do końca wykorzystanym talentem Zofii Czerwińskiej. Aktorka odeszła 13 marca 2019 roku.
Jej pogrzeb zgromadził tłumy nie tylko kolegów po fachu, ale także pogrążonych w żalu wielbicieli. Wszystkim nam będzie brakowało jej poczucia humoru i ciepłego uśmiechu. Wczesne dzieciństwo artystki przebiegało spokojnie i dostatnio. Jako córka znanego poznańskiego lekarza mieszkała w dziewięciopokojowym mieszkaniu w jednej z kamienic przy eleganckiej ulicy Dąbrowskiego.
Niestety, w 1939 roku tę sielankę przerwał wybuch II wojny światowej. W czasie okupacji przyszła aktorka... rozpoczęła karierę.
- Wymyślałam różne przedstawienia, które odgrywałam przed dziećmi z sąsiedztwa - wspominała w jednym z wywiadów.
- Zawsze grałam w nich główne role. Jedyne w moim życiu! - dodała. Jak łatwo się domyślić, gdy przyszedł czas wyboru studiów, nie miała żadnych wątpliwości. Egzaminy do warszawskiego PWST zdała, ale... się nie dostała.
A wszystko przez "niewłaściwe" pochodzenie. - Zostałam wezwana na spotkanie z przedstawicielami ZMP i dowiedziałam się, że muszę ustąpić miejsca kolegom reprezentującym inne klasy społeczne - opowiadała. Po roku historia się powtórzyła...
Na szczęście okazało się, że krakowska PWST organizuje dodatkowy nabór. Nie zastanawiała się ani chwili i natychmiast udała się do stolicy Małopolski.
Na egzaminie wstępnym zabłysnęła parodią roli Ireny Kwiatkowskiej ze skeczu "Żona Wacia", prezentowanego w kabarecie "Siedem kotów".
- Komisja płakała ze śmiechu - wspominała artystka.
- To chyba był jeden z moich największych artystycznych sukcesów w życiu - mówiła.
Tytuł magistra sztuki uzyskała w 1957 roku i rozpoczęła pracę w teatrze w Bielsku-Białej. Ale zanim zaczęła występować na deskach teatru, już jako osiemnastolatka debiutowała przed kamerą.
Wtedy to początkujący twórca Roman Polański zaproponował jej rolę w obrazie również początkującego reżysera, Andrzeja Wajdy.
- W "Pokoleniu" poczułam smak filmu - relacjonowała.
- Moje cztery sceny były kręcone na przestrzeni czterech-pięciu miesięcy. Fabułę robiło się wtedy prawie rok - wyjaśniła. Po raz drugi spotkała się z Andrzejem Wajdą podczas pracy nad "Popiołem i diamentem".
Jednak ostatecznie scena, w której wystąpiła ze Stanisławem Mikulskim, nie została wykorzystana w filmie. Po roku pracy w Bielsku-Białej, na zaproszenie Zygmunta Hübnera przeniosła się do Teatru Wybrzeże.
Tam występowała m.in. ze Zbigniewem Cybulskim, Bogumiłem Kobielą i Mirosławą Dubrawską. Po czterech latach, gdy nastąpiły zmiany w kierownictwie sceny, musiała odejść.
Przeniosła się do Warszawy i została... "rezydentką SPATIF- -u". Spotykała się tam ze znajomymi reżyserami i załatwiała angaże.
To właśnie dzięki spędzonym w klubie popołudniom i wieczorom dostała m.in. rólkę w "Czterdziestolatku". Wprawdzie Jerzy Gruza ostrzegał ją, że to właściwie epizod, ale aktorka postanowiła zaryzykować. I dobrze zrobiła, bo choć jej bohaterka niewiele mówiła, to widzowie i tak ją doskonale zapamiętali.
Podobnie jak jej kolejne, bardzo charakterystyczne wcielenie. Aktorka początkowo uważała, że ze względu na swój wygląd nie nadaje się do roli Balcerkowej.
Ostatecznie jednak zgodziła się i z Witoldem Pyrkoszem stworzyła w "Alternatywy 4" przezabawne małżeństwo, które siłą przesiedlono z Pragi na Ursynów. Większe i mniejsze kreacje Zofii Czerwińskiej można by wymieniać niemal w nieskończoność.
Bo choć nigdy nie zagrała głównej roli, to na swoim koncie ma udział w blisko 130 produkcjach!
Wielka szkoda, że nie zobaczymy jej w kolejnej.