"Polskie drogi": Wojenna zawierucha
Serial nie ustrzegł się błędów historycznych i przekłamań politycznych. A mimo to znalazł rzesze wielbicieli i wywoływał ogromne emocje.
W połowie października 1977 roku Jedynka zaprezentowała pierwszy odcinek "Polskich dróg". Historia od razu przyciągnęła przed telewizory tłumy.
A aktorzy odtwarzający główne role z dnia na dzień stali się bohaterami zbiorowej wyobraźni.
- Ten serial to nie były fajerwerki, zabili go i uciekł - wspomina odtwórca roli Władysława Niwińskiego, Karol Strasburger. - Nie brakowało natomiast wewnętrznych rozterek ludzkich, prawdziwego człowieka.
- Takiego, który się boi, często nie wie, co robić i bohaterem nie jest od początku - dodaje aktor. Rzeczywiście w "Polskich drogach", choć jest to serial wojenny, raczej trudno znaleźć spektakularne sceny bitewne.
Jest za to rozdzierająca rzeczywistość okupowanej Polski, portrety przedstawicieli społeczeństwa, którzy na różne sposoby radzą sobie w nienormalnych czasach - jedni przyzwoitość i chęć pomocy innym przedkładają nad własne życie, ale jest też wielu obrzydliwie wykorzystujących zaistniałą sytuację dla swoich zysków. Czyli cała prawda o wojennych losach Polaków.
- Gdy dostałem propozycję zagrania podchorążego Niwińskiego, z jednej strony się ucieszyłem, a z drugiej poczułem strach - zwierza się Karol Strasburger. - Byłem na początku drogi zawodowej i obawiałem się pracy z bardziej doświadczonymi kolegami oraz... długiej nieobecności w domu - uzupełnia.
Natomiast Kazimierz Kaczor, który ostatecznie zagrał w serialu uwielbianego przez widzów kaprala Leona Kurasia, na zdjęcia próbne szedł z duszą na ramieniu. A wszystko dlatego, że jego pierwsze spotkanie z Januszem Morgensternem w czasie realizacji "Stawki większej niż życie" nie wypadło zbyt dobrze. Aktor był tak stremowany rolą w małym epizodzie, że nie potrafił zrealizować sugestii reżysera.
W końcu ten powiedział mu: "Graj sobie, jak chcesz", a przy montażu i tak podłożył głos innego aktora. Jednak obawy Kazimierza Kaczora nie dość, że się nie sprawdziły, to jeszcze zamiast rólki epizodycznej, na którą liczył, mógł w "Polskich drogach" wcielić się w jedną z dwóch głównych postaci dramatu.
Ale zanim do tego doszło, musiał w ekspresowym tempie opanować umiejętność jazdy konnej. Jego instruktorem został późniejszy mistrz olimpijski, starszy chorąży sztabowy Jan Kowalczyk. Aktor do dziś z uśmiechem wspomina, co usłyszał od niego na pierwszych zajęciach: "Co ci będę mówić. W dwa i pół miesiąca nikt nikogo na koniu nie nauczył jeździć. A ja cię albo nauczę, albo cię, k...a, zabiję". I nauczył, choć Kazimierza Kaczora sporo to kosztowało - za każdy upadek z konia musiał stawiać butelkę wódki.
Serial cieszył się wielkim powodzeniem, a większość z grających w nim aktorów na każdym kroku doświadczała dowodów sympatii, a wręcz uwielbienia. Ponieważ popularność Kazimierza Kaczora była wręcz niewyobrażalna, któregoś dnia Andrzej Wajda życzliwie zaproponował mu... zmianę profesji.
- Powinieneś rzucić w diabły ten zawód. My się złożymy z Kubą (tego imienia często używał Morgenstern), zainwestujemy w ciebie, a ty założysz w Warszawie "Pralnię u Kurasia" - kusił aktora wybitny reżyser. - Nie musisz bywać w niej codziennie, wystarczy trzy razy w tygodniu. I tak wszyscy będą prać u ciebie - skończył swój wywód twórca m.in. "Kanału". Na szczęście Kazimierz Kaczor nie zastosował się do rady starszego kolegi.
Bo przecież chyba nikt nie wyobraża sobie, by ktoś inny był w stanie tak przekonująco zagrać Jana Serce w serialu o tym samym tytule, czy dźwigowego Kotka w "Alternatywach". Zapewne inaczej konsekwencje swojego udziału w "Polskich drogach" wspomina Henryk Talar.
W roli bezwzględnego esesmana Johana Heimanna był tak przekonujący, że zdarzało się, iż na jego widok ludzi kręcili z dezaprobatą głowami. A pewnego dnia, gdy aktor wybrał się na spacer ze swoją pociechą, mijający go przechodzień splunął i na cały głos zapytał: "Jak taki hitlerowiec może mieć dziecko?!". Jak widać, siła przekazu "Polskich dróg" była ogromna, a bohaterowie serialu tak prawdziwi, jak autentyczne osoby. Szkoda, że dziś takich postaci ze świecą szukać.
hm