"Polskie drogi": Kazimierz Kaczor już 55 lat robi to, co kocha
Kazimierz Kaczor debiutował 55 lat temu w epizodycznej roli w "Stawce większej niż życie". Od tamtej pory wcielił się w dziesiątki postaci na scenie i ekranie. Jego wielka popularność zaczęła się od Leona Kurasia w "Polskich drogach". Do dziś wzbudza sympatię jako tytułowy bohater "Jana Serce", śmieszy jako uparty i przedsiębiorczy Kotek w "Alternatywy 4" oraz bawi jako chciwy strażak w "Zmiennikach".
55 lat w zawodzie... Dla pana to dużo?
- To chyba jakaś pomyłka w obliczeniach, dopiero niedawno skończyłem szkołę (uśmiech). A tak na serio, ja naprawdę nie czuję, że minęło tyle lat. Gdy robi się to, co się kocha, lata upływają tak szybko jak dni.
Początków pańskiej drogi do zawodu aktorskiego chyba nie można uznać za typowe?
- Jeśli za typową drogę uznamy studia aktorskie tuż po maturze, to moje początki rzeczywiście były nietypowe. W pracy przeczytałem ogłoszenie, że Krakowski Teatr Lalek "Groteska" poszukuje kandydatów do zawodu aktora lalkarza. Poszedłem tam. W wyniku pewnego egzaminu, któremu mnie poddali, zostałem przyjęty do zespołu aktorskiego. Pewnie dlatego też, że byłem jedynym kandydatem. I tak w 1959 roku zacząłem pracę w zawodowym teatrze.
Wcześniej przez rok studiował pan na Akademii Rolniczej, a potem podjął pracę w Przedsiębiorstwie Budowlanym?
- Zgadza się. Gazetę z ogłoszeniem czytałem w Krakowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, Kraków, Konopnickiej 71, Baza Materiałowa. Można sprawdzić u źródła.
Popularność przyniosły panu role w filmach i serialach. Lecz pierwsza pańska praca na planie nie zwróciła jeszcze uwagi masowej widowni na młodego aktora. Mimo to warto o niej wspomnieć.
- Kiedyś do Krakowa nie za często przyjeżdżały ekipy filmowe. Ale pewnego dnia rozeszła się wiadomość, że w naszym mieście mają kręcić "Stawkę większą niż życie". Zaproponowano mi epizod. Poszedłem na plan bardzo podekscytowany i naładowany całą wiedzą ze szkoły. Ten odcinek reżyserował Janusz Morgenstern. Po moich kilkunastu próbach tego epizodziku, który mi zaoferowano, reżyser machnął w końcu ręką i powiedział: "A graj sobie, jak chcesz".
Czy to prawda, że historia Kurasia z "Polskich dróg" miała zakończyć się już w piątym odcinku?
- Rzeczywiście, losy Kurasia miały się skończyć w piątym czy szóstym odcinku. Mogę się tylko domyślać, że scenarzyście Jerzemu Janickiemu i reżyserowi Januszowi Morgensternowi spodobało się to, jak gramy razem z Karolem (Strasburgerem - przyp. aut.), jak nam się dobrze układa współpraca, i postanowili przedłużyć życie Kurasia.
Widzowie byli bardzo rozczarowani, że bohaterowie "Polskich dróg" giną w ostatnim odcinku.
- Były jakieś pomysły, żeby ocalić żywot Kurasiowi i Niwińskiemu. Wymyślano różne rozwiązania, które uzasadniałyby rozpoczęcie zdjęć do kontynuacji serialu. Nacisk był dosyć poważny. Śmiem twierdzić, że z góry, i to dosyć wysokiej. Ale reżyser i scenarzysta oparli się tym naciskom. Uznali, że historia tych bohaterów została zamknięta.
Po pięciu latach od wielkiego sukcesu "Polskich dróg" i Kurasia widzowie mogli zobaczyć pana w zupełnie odmiennym wcieleniu. Scenariusz "Jana Serce" został napisany specjalnie dla pana. Co pan myślał, gdy do pańskich drzwi zapukali dwaj młodzi twórcy - reżyser Radosław Piwowarski i scenarzysta Zbigniew Kamiński?
- Jak zapukali, to jeszcze nic nie pomyślałem, natomiast kiedy powiedzieli, że napisali scenariusz z myślą o mnie... Pan doskonale wie, co może sądzić aktor, kiedy usłyszy, że napisano coś z myślą o nim. Scenariusz bardzo mi się podobał. Pomyślałem sobie, że jak tylko Bozia da mi to zagrać, i wystarczy mi talentu, to zrobię to. Z całym szacunkiem dla pana Leona Kurasia i jego zasług, jakie wniósł w moje życie, jednym z moich zawodowych celów było, żeby odciąć się od niego. Wiedziałem, czym grozi tak zwane zaszufladkowanie. Tym bardziej że moimi kolegami w teatralnej garderobie byli Janusz Gajos i Franciszek Pieczka. Stąd w "Najdłuższej wojnie w nowoczesnej Europie", jeszcze przed "Janem Serce", zagrałem komisarza pruskiej policji. Mogłem sobie wybrać. I wybrałem tę niesympatyczną postać.
Ta nowa postać, będąca zupełnym przeciwieństwem Leona Kurasia, początkowo zaskoczyła widzów.
- Początkowo tak. Złośliwi nazywali go nawet Jasio Dupa. Ale dość szybko widzowie polubili tego trochę niezaradnego życiowo bohatera. Powstawały kluby imienia Jana Serce i Kluby Samotnych Serc im. Jana Serce. Jeden z takich klubów spod Łodzi zaprosił mnie na swoją uroczystość, albowiem pierwsza para, która się tam poznała, postanowiła wziąć ślub. Wielu panów do dziś mówi mi, że oni mieli podobne przeżycia, że to jest opowieść o nich. Najwięcej jednak listów otrzymywałem od pań, które twierdziły, że mają syna w wieku Janka, ale oni nie są dla nich tacy dobrzy. Propozycji matrymonialnych nie miałem zbyt wiele. Poza tym wszystkie były dość mgliste.
Wspomniał pan o unikaniu zaszufladkowania. Udawało się to panu bardzo skutecznie - po "Janie Serce" były inne role, ale do dziś popularny jest Zygmunt Kotek z serialu Stanisława Barei "Alternatywy 4".
- Tak, kierowca dźwigu Zygmunt Kotek. Nauczyłem się operować tym dźwigiem. Nawet w scenie, gdy Jerzy Kryszak jest wciągany do góry w takim dużym pojemniku, to rzeczywiście byłem ja w kabinie dźwigu. Jak wiadomo, Kryszak przeżył.
Nie możemy też zapomnieć, że w końcu został pan politykiem. Na szczęście dla widzów, tylko w serialu.
- Tak, rola senatora Marka Złotopolskiego w "Złotopolskich" to była znowu zupełnie inna przygoda, która trwała kilka lat.