"Opowieści o Józefie Szwejku i jego najjaśniejszej epoce": Musiał zrobić dłuższą przerwę
Jerzy Stuhr po raz pierwszy pojawił się na ekranie w 1971 roku, jeszcze w czasie studiów na krakowskiej PWST. I od tego momentu niemal nieprzerwanie czaruje nas swoim talentem. Jednak siedem lat temu musiał zrobić w pracy dłuższą przerwę...
Chyba nie ma w Polsce osoby, która nie pamięta przynajmniej jednej roli, w którą wcielił się ten aktor. Bo przecież nawet najmłodsi kojarzą go dzięki brawurowo dubbingowanej postaci Osła w cyklu filmów o przygodach Shreka. Natomiast nieco starsi widzowie pamiętają go z niezliczonych spektakli Teatru Telewizji, filmów "Amator", "Wodzirej", "Spis cudzołożnic", oraz seriali "Z biegiem lat, z biegiem dni" czy "Opowieści o Józefie Szwejku i jego najjaśniejszej epoce".
I oczywiście z absolutnie kultowej "Seksmisji". Dlatego też, gdy w 2011 roku okazało się, że aktor jest ciężko chory, to niemal cała Polska wstrzymała oddech. W czasie wakacji spędzanych z żoną na Sycylii aktor zaczął odczuwać potworny ból gardła.
- Nie mogłem niczego przełknąć - opowiadał w jednym z wywiadów.
- Żona coś przeczuwała i postanowiliśmy wcześniej niż to planowaliśmy, wracać do domu - dodał. Potem była wizyta u lekarza, badania i... przerażająca diagnoza - rak krtani. Pewnie dla wielu osób byłby to niemal koniec świata, ale nie dla niego.
- Mam taką naturę, że w trudnych sytuacjach od razu pytam: "Dobra, co trzeba robić?" - wyznał.
- W sekundę jestem zresetowany, staję w blokach startowych. Traktuje to jako wyzwanie. Strach wyrzucam z siebie - uzupełnił.
Niestety, na początku walki z chorobą nie wszystko układało się po myśli aktora. - Lekarze przy moim leczeniu popełnili parę poważnych błędów - ocenił. - W pewnym momencie uznali na przykład, że jestem przypadkiem paliatywnym i można mi co najwyżej pomóc godnie umrzeć.
Wszczepili mi stenty do przełyku. Potem trafiłem na leczenie onkologiczne do Gliwic. A tam pytają: "Jak mamy panu zrobić radioterapię, jeśli pan ma rury w środku?" - opowiadał. Na szczęście przypadkiem aktora zainteresował się docent Marcin Zieliński, torakochirurg z Zakopanego.
Mimo ryzyka postanowił usunąć stenty, bo jak powiedział Jerzemu Stuhrowi: "Jeśli pójdzie pan na kolację z Catherine Deneuve, to nie będzie pan jadł papki".
- Ten człowiek w tak prosty sposób przywrócił mi wiarę i siłę - zwierzył się aktor.
Po operacji, która na szczęście się udała, rozpoczęła się trudna, męcząca i czasem bolesna kuracja.
Od początku choroby aktor starał się na wszystkie sposoby nie poddawać zwątpieniu i przygnębieniu. W związku z tym, wspólnie z żoną wyznaczył sobie termin, do którego zamierzał wygrać z rakiem.
- Chodziło o narodziny mojej wnuczki - postanowiłem, że muszę być zdrowy, kiedy przyjdzie na świat - wspominał.
- Założyłem, że się uda i wygrałem - dodał. Nie zrezygnował także z udziału we włoskim filmie "L’ultimo Papa Re". - Przyjąłem propozycję roli i nie przyznałem się, że mam nowotwór - opowiadał w jednym z wywiadów.
- Producenci nie wiedzieli o chorobie, a ja w nieskończoność odkładałem podpisanie umowy. Ale cały czas przygotowywałem się się do tej produkcji, uczyłem się roli. Tydzień po wyjściu ze szpitala wylądowałem we Włoszech... - uzupełnił.
Na podstawie własnych trudnych doświadczeń Jerzy Stuhr jest przekonany, że najgorsze, co można zrobić po druzgocącej diagnozie, to się poddać. - Trzeba kurczowo trzymać się życia na wszelkie sposoby - podkreśla przy każdej okazji. - Wyszukiwać najpiękniejsze chwile, jeszcze raz je przeżyć - dodaje.
Dlatego też robił wszystko, by cały czas "być w grze". - Pamiętam ten moment, gdy usłyszałem, że raczej nie mam szans - wspominał. - Postanowiłem, że zacznę ćwiczyć. Dziś tyle, jutro tyle. Idę... idę... Jestem ciągle w życiu. Tylko nie można łapać się za wszystko jednocześnie. To trzeba tak po kroczku - podkreślił.
W tych trudnych chwilach ogromnym wsparciem dla aktora była rodzina. - Żona od początku miała większą niż ja wiedzę na temat choroby - opowiadał. - Chociażby dlatego, że pracowała w UNICORNIE (Stowarzyszenie Wspierania Onkologii). Stykała się więc na co dzień z chorymi, wiedziała jak organizuje się opiekę nad nimi, do kogo się zwrócić, u kogo szukać rady - dodał.
Wola życia i miłość, jaką otoczyli go bliscy, przyjaciele oraz wielbiciele talentu - wszystko to sprawiło, iż aktor odzyskał zdrowie i siły.
Za namową lekarzy, którzy byli pod wrażeniem jego hartu ducha, już w czasie własnej rehabilitacji dodawał otuchy innym pacjentom, przekonywał, że warto walczyć o zdrowie i życie. A gdy już wrócił do normalnej aktywności, zaangażował się w propagowanie Centrum Psychoonkologii Stowarzyszenia UNICORN w Krakowie. Wspomógł także kampanię "Rak wolny od bólu".
Jako jej ambasador przekonuje, iż ból jest chorobą samą w sobie, która bardzo mocno obciąża cały organizm i powinien być leczony równie intensywnie jak sam nowotwór.
I zawsze, gdy zostanie o to poproszony, wspiera wszystkich cierpiących na nowotwór i przekonuje ich, że z tą chorobą można wygrać.