Ojciec Tomasza Stockingera był w obozie koncentracyjnym!
Zmarły w 1993 roku aktor Andrzej Stockinger, czyli profesor Mamrock z "Życia na gorąco" i pan Stasiek z "Czterdziestolatka", przez całe życie próbował zapomnieć gehennę, przez którą przeszedł jako młody chłopak. Zanim skończył osiemnaście lat, widział śmierć matki i razem z ojcem trafił do obozu koncentracyjnego. Jego syn, Tomasz Stockinger, twierdzi, że był przez to "połamany" psychicznie.
Andrzej Stockinger, który do historii polskiej kinematografii przeszedł dzięki niewielkiej roli palacza w filmie "Miś" Stanisława Barei (to jego bohater wypowiada słynne zdanie, że "jak jest zima, to musi być zimno"), bardzo długo czekał na swój debiut przed kamerą. Miał już ponad trzydziestkę, gdy w 1961 roku zagrał epizod w krótkometrażowym "Trudnym małżeństwie", a pięć lat później wystąpił w jednym z odcinków kultowej "Wojny domowej". Tak naprawdę nigdy nie chciał grać w filmach i serialach, bo jego żywiołem była... estrada. Zanim upomniały się o niego kino i telewizja, znany był przede wszystkim jako piosenkarz.
W czasie II wojny światowej Andrzej Stockinger przeszedł przez piekło. Podczas powstania warszawskiego został aresztowany w trakcie ulicznej łapanki i wywieziony - razem z ojcem - do obozu koncentracyjnego Stutthof. Udało mu się uciec i jeszcze przed zakończeniem wojny wrócić do zrujnowanej stolicy, ale to, co przeżył, pozostawiło w jego psychice trwały ślad.
- Ojciec był człowiekiem nieco psychicznie połamanym, jak całe pokolenie wojenne - wspominał go Tomasz Stockinger, czyli Paweł Lubicz z "Klanu".
Pobyt w obozie zagłady nie był jedynym traumatycznym epizodem w życiu Andrzeja Stockingera. Na początku wojny - w 1940 roku - widział, jak jego matka umiera po tym, jak pijani Niemcy potrącili ją samochodem na moście Poniatowskiego. Miał 12 lat... Cztery lata później po ucieczce ze Stutthof przez wiele dni - głodny i przemarznięty - przedzierał się przez Kaszuby, próbując dotrzeć do warszawskiego domu, po którym nie było już przecież śladu...
- Pamiętam niejeden moment, gdy z ojca to wychodziło, gdy się roztkliwiał - mówił Tomasz Stockinger z rozmowie z autorem książki "Jak u Barei czyli kto to powiedział" Rafałem Dajborem.
Po wyzwoleniu Andrzej Stockinger marzył, by zostać lekarzem. Wyjechał do Lublina, by tam studiować medycynę, ale po drugim roku zrezygnował.
- Byłem przekonany, że medycyna to moja jedyna miłość. Na całe życie. Jako ubogi student szukałem sposobu dorobienia paru groszy. Jeden z kolegów, którego ojciec pracował w lubelskim Teatrze Muzycznym, powiedział mi, że potrzebny jest... bas do chóru. No i tak się zaczęło - opowiadał o początkach swej przygody z aktorstwem, dodając, że po całym dniu w prosektorium niezręcznie mu było śpiewać w operetce, więc w końcu zrezygnował z... prosektorium.
- Uznałem, że mniej krzywdy wyrządzę ludziom ze sceny niż ze skalpelem w dłoni - żartował.
Andrzej Stockinger na scenie czuł się jak ryba w wodzie. Jeden z działaczy SPATiF-u - Tadeusz Olsza - namówił go do przystąpienia do egzaminu eksternistycznego. W 1960 roku 32-letni już wtedy Andrzej oficjalnie został aktorem.
Jego największą pasją było śpiewanie. Mówił, że w teatrze jest "ustawiany", a w piosence może pokazać swój własny stosunek do świata, miłości, ludzi.
- Śpiewanie to moja odtrutka na role teatralne. Bo w teatrze gram same czarne charaktery - powiedział w wywiadzie radiowym.
Andrzej Stockinger przez wiele lat był gwiazdą Festiwali Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu i zielonogórskich Festiwali Piosenki Radzieckiej. Świetnie czuł się też na kabaretowej scenie. Dopiero po czterdziestce zwrócił się w kierunku dramatu...
Prywatnie był zapalonym majsterkowiczem i wędkarzem. Jego żona - śpiewaczka Barbara Barska - poświęciła karierę dla rodziny. Syn Tomasz został aktorem, córka Katarzyna poszła w ślady mamy i po ukończeniu Studium Aktorsko-Wokalnego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni śpiewała m.in. w Operetce Warszawskiej.
Andrzej Stockinger często powtarzał, że jest szczęśliwym mężczyzną i spełnionym aktorem, a w dodatku dumnym ojcem cudownych dzieci. Do wspomnień z lat okupacji nie chciał wracać. Do końca życia nie umiał poradzić sobie z demonami z przeszłości.
Dziesięć lat przed śmiercią udało mu się spełnić swe wielkie marzenie - zagrał u boku syna. Wystąpili razem w filmie "Lata dwudzieste... Lata trzydzieste". Andrzej i Tomasz Stockingerowie wcześniej spotykali się tylko na estradzie.
- Śpiewaliśmy na różnych imprezach. Było to dla mnie zawsze bardzo wzruszające przeżycie - powiedział Tomasz Stockinger.
Andrzej Stockinger zmarł 13 sierpnia 1993 roku.