"Nad Niemnem": Justyna była buntowniczką
Iwona Katarzyna Pawlak jeszcze jako studentka szkoły filmowej w Łodzi zadebiutowała w głównej roli w filmie i serialu "Nad Niemnem". Pod koniec lat 80. pracowała jako aktorka w Nowej Zelandii. W Polsce zagrała m.in. w filmach: "Porno", "Nowy Jork - czwarta rano", "Psy 2". Na premierę czeka film z jej udziałem "Kolekcja sukienek", który niedawno otrzymał nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Singapurze.
Jakie były okoliczności obsadzenia pani w roli Justyny Orzelskiej w "Nad Niemnem"?
- Byłam studentką po trzecim roku szkoły filmowej w Łodzi, i akurat przygotowywałam się do końcowych egzaminów teoretycznych. Zostałam zaproszona na zdjęcia próbne. Ze względu na przygotowania do egzaminów nie za bardzo miałam do tego głowę, ale poszłam, powiedziałam monolog, a po paru dniach okazało się, że zostałam wybrana do roli Justyny. Nie dowiedziałam się, jakie jeszcze dziewczyny były brane pod uwagę, ale podobno w którymś z wywiadów Piotr Dzięcioł, wówczas kierownik produkcji tego filmu, a obecnie prezes Opus Filmu, powiedział, że Zbyszek (Kuźmiński) założył sobie, że będą to zupełnie nowe twarze. Podobno pod kątem tych postaci sprawdzali wtedy młodzież aktorską ze wszystkich istniejących wówczas szkół.
Władze szkół aktorskich niechętnie zgadzały się na występy studentów w filmach. Nie miała pani problemów z uzyskaniem zgody?
- Szkoła podeszła do mojego udziału w filmie bardzo pozytywnie. Normalnie na czwartym roku robi się dyplom teatralny. Ponieważ jeden z moich pedagogów, Michał Pawlicki, miał zagrać w tym filmie Anzelma Bohatyrowicza, a opiekunem mojego roku był Jan Machulski, obaj panowie doskonale rozumieli, z czym wiąże się główna rola w takiej produkcji. Rozumieli, że prawdopodobnie nie będę mogła zagrać w swoim dyplomie teatralnym, więc zdecydowali, że jeśli dobrze pójdzie mi w filmie, będzie to mój dyplom filmowy.
Klotyldę Korczyńską zagrała w "Nad Niemnem" Ewa Wencel, która kilka lat wcześniej zdobyła popularność w spektaklu telewizyjnym "Małgosia kontra Małgosia". Tam współczesna dziewczyna zostaje przeniesiona w XVII wiek. Pani znalazła się w podobnej sytuacji. Jak pani podeszła do tej swojej podróży w czasie?
- Bardzo mi zależało, żeby wydobyć z Justyny te cechy, które łączyłyby ją ze współczesnymi dziewczynami. Justyna była buntowniczką, oczywiście na miarę tamtych czasów i obyczajów. Chciałam dać jej takiego zadziora nie tylko w relacjach z innymi postaciami, ale też w wyglądzie i sposobie, w jaki się poruszała. W powieści autorka napisała, że Justyna nie nosiła rękawiczek i kapelusza, czym już łamała zasady, bo tym samym narażała się na opaleniznę, a to wyróżniało plebejuszy. W tamtych czasach kobiety nosiły gorset. Wspaniała kostiumografka Barbara Śródka zasugerowała, żeby moja Justyna nie nosiła też gorsetu. To miało dać jej charakter w sposobie poruszania się, chodzenia, siadania - bo nie będzie taka usztywniona, inna niż pozostałe panny. Bardzo mi się to spodobało.
Co było najtrudniejsze w realizacji całego filmu?
- Dziś stosuje się zapis cyfrowy. Efekty pracy można zobaczyć natychmiast i, jeśli to możliwe, poprawić ewentualne błędy. Wtedy kręciliśmy na bardzo kosztownej taśmie z importu. Spoczywała na nas olbrzymia odpowiedzialność, bo za każdym błędem czy pomyłką stały duże pieniądze. Robiliśmy dwie części filmu i cztery odcinki serialu. Serial był częściowo kręcony na gorszej taśmie, ale też importowanej.
A jak w tych XIX-wiecznych realiach odnalazł się pani partner, Adam Marjański, który również był debiutantem?
- Okazało się, że Adam nigdy nie był na wsi! Przeszedł jakiś przyspieszony kurs. Uczył się jak prowadzić pług, chodzić z koniem, jeździć bryczką. Adam przeżył na planie dramatyczne chwile. Była zaplanowana taka scena, w której Adam płynął łódką, a towarzyszył mu kaskader, dubler Michała Pawlickiego, czyli filmowego Anzelma Bohatyrowicza. Mieli tą prymitywną łódką przepłynąć jakiś odcinek Warty, udającej w filmie Niemen. Nurt zaczął być niebezpieczny, łódką zabujało i kaskader wpadł do wody, z której zaczął wołać: "Adam, Adam, ratuj mnie, bo ja nie umiem pływać!". Obaj panowie mogli polegać tylko na sobie, bo cała ekipa znajdowała się na wysokiej skarpie, z której miała być sfilmowana scena.
Film powstawał w 1986 roku, w apogeum kryzysu. Pamiętam, że kupno zapałek było wtedy sporym wyczynem. A na ekranie oglądamy ucztę i obfitość wszelkiego jadła. Jak z tym poradzili sobie scenografowie i rekwizytorzy?
- Skutki kryzysu dotykały nas prywatnie. Jak wszędzie w tamtych czasach, tak i u nas były problemy z aprowizacją i urozmaiceniem naszych posiłków na planie. Natomiast w kwestii uczty odpowiedzialni członkowie ekipy jakimś cudem stanęli na wysokości zadania. Z jedzeniem na planie problem był innej natury. Zdjęcia uczty trwały trzy, cztery dni. Cały czas to jedzenie stało na stołach, a my musieliśmy udawać, że wszystko jest świeże i bardzo nam smakuje.
Dlaczego film nie powstał w oryginalnych plenerach, nad tytułowym Niemnem?
- Produkcja nie dostała zgody na zdjęcia w ZSRR. Kręciliśmy w Polsce, w okolicach Warszawy, Białegostoku... Nadniemeński dworek scenografowie zlokalizowali w Turowej Woli. Gdy pojechaliśmy ze Zbyszkiem Kuźmińskim na prezentację filmu do Australii, ludzie z tamtejszej Polonii nie mogli uwierzyć, że zdjęcia nie były robione nad Niemnem, lecz nad Bugiem i Wartą.
Jak przyjmowano film w Australii?
- Odbiór w filmu w Australii był fantastyczny. Dopiero tam zrozumiałam, jak ten film potrzebny był Polakom. Mieliśmy niesamowitą frekwencję na pokazach, którym towarzyszyły łzy wzruszenia.