Łucja Kowolik: Gwiazda PRL-u uciekła z kraju. Co się z nią stało?
Na ekranach olśniewała talentem. Piękna Ślązaczka swoją debiutową rolą podbiła serca widzów oraz krytyków. Niestety, szybko okazało się, że wielka kariera nie jest jej pisana. Życie prywatne aktorki było koszmarem. W końcu zdecydowała się wyjechać z kraju i ślad po niej zaginął. Co się stało z Łucją Kowolik?
Łucja Kowolik urodziła się w 1949 roku we Włoszech, gdzie osiedlił się jej ojciec, który dotarł do Rzymu wraz z armią generała Andersa. Tam poznał Włoszkę Ginę i założył z nią rodzinę. "Tęsknił jednak bardzo za krajem, mama chciała, żeby był szczęśliwy, więc wrócili. Zamieszkaliśmy pod Katowicami. Na Śląsku nigdy nie widziałam jej uśmiechniętej, nie potrafiła odnaleźć się w Polsce" - wspominała Kowolik w jednym z wywiadów. Przyszła gwiazda talent aktorski wykazywała już w dzieciństwie. Jednak nie sądziła, że dane jej będzie pojawić się na dużym ekranie.
"Nigdy nie myślała o karierze, film był jej zupełnie obcy. Chciała pracować jako księgowa, mieszkać w mieście i mieć dużą rodzinę" - opowiadała jej przyjaciółka, aktorka Emilia Krakowska. W liceum zakochała się w bracie koleżanki. Rudolf Kowolik pracował na kopalni. Zakochani dość szybko się pobrali, co wywołało plotki, że panna młoda jest w ciąży.
Kilka miesięcy po ślubie para powitała na świecie córkę, Miranda. Przyszła aktorka miała wtedy 19 lat i dla rodziny porzuciła dalszą edukację. "Wiodła żywot przykładnej żony, matki, gospodyni i domatorki, nigdzie się nie ruszając. Nawet w centrum Katowic nie była, choć to tylko cztery kilometry" - wspominał Kazimierz Kutz.
Być może już na zawsze pełniłaby rolę "kury domowej", gdyby nie jej koleżanka. Kobieta pracowała jako recepcjonistka w hotelu, w którym przebywał Kazimierz Kuc pracując nad filmem "Perła w koronie". Poszukiwania idealnej kandydatko do roli Wichty trwały kilka miesięcy. W castingu wzięło udział wiele cenionych młodych aktorek.
Przyjaciółka Łucki przyprowadziła ją na plan i przedstawiła reżyserowi: "To moja sąsiadka, zobaczcie, jaka śliczna. Siedzi w domu z dzieckiem, sprząta i gotuje mężowi obiadki. Szkoda jej". Kazimierz Kutz dostrzegł w niej to coś i zdecydował się zatrudnić śliczną Ślązaczkę.
W filmie partnerowali jej Olgierd Łukaszewicz i Franciszek Pieczka. Doświadczeni aktorzy wraz z reżyserem starali się otoczyć młodą aktorkę opieką.
Robili wszystko, by zapewnić jej komfort pracy na planie, a szczegóły produkcji nie były omawiane z jej mężem.
Kazimierz Kutz próbował ją przekonać, by nie zatajała tego przed mężem. Reżyser obawiał się reakcji mężczyzny. Rudolf Kowolik był jednak pod wrażeniem tego, co zobaczył na ekranie. "Po projekcji lecę do niego. - I co, panie Rudolfie? - Panie Kazimierzu, świetny film pan zrobił! - A ta scena? - Powiem panu szczerze: zawsze myślałem, że ona się do niczego nie nadaje. A tu coś takiego!. Przy następnym spotkaniu Lusia powiedziała mi, że przez całą drogę powrotną do domu prawił jej komplementy. Pierwszy raz w życiu" - przyznał po latach reżyser.
"Perła w koronie" odniosła ogromy sukces. O Łucji Kowolik usłyszała cała Polska, okrzyknięto ją seksbombą lat 70. Niestety, razem z popularnością przyszła zawiść i zazdrość. Sąsiedzi obgadywali ją za plecami. "Naga na ekranie. Wstydziłaby się" - szeptano na ulicy, gdy przechodziła. Chociaż jej mąż początkowo nie krył dumy, to z czasem popularność żony zaczęła mu przeszkadzać.
Łucja Kowolik coraz częściej wyjeżdżała z domu na premiery, festiwale, spotkania branżowe. Mężczyzna zaczął nadużywać alkoholu i urządzał żonie sceny zazdrości. W końcu wniósł pozew o rozwód.
"Klęska tego małżeństwa nie była winą Łucji. Partnerzy zdolnych kobiet nie wytrzymują ciśnienia. Im się wydaje, że są właścicielami swoich pięknych i mądrych żon" - mówiła Emilia Krakowska.
Po rozwodzie Kowolik przeprowadziła się do Chorzowa i zaczęła grać w serialach "Polskie drogi" i "Daleko od szosy". Dostała również angaż w Teatrze Nowym w Zabrzu.
Wreszcie uwierzyła, że z aktorstwem może powiązać swoją przyszłość. Repertuar układany był pod nią, ponieważ to dla niej przychodziły tłumy widzów. Wśród fanów aktorki był przystojny mężczyzna, który zasypywał Łucję Kowolik kwiatami. Mówiono, że był bogatym badylarzem z Częstochowy. Mimo sukcesu dla aktorki rodzina była na pierwszym miejscu.
"Lusia to było zwierzę familijne. Potrzebowała rodziny jak powietrza. Nie mogła się spełnić tylko w pracy, w teatrze, bez mężczyzny, dzieci" - twierdził Kazimierz Kutz. Kowolik szybko poślubiła swojego adoratora i wyjechała z nim do Częstochowy. Dziewięć miesięcy później urodziła druga córkę, Patrycję. Rodzinne szczęście szybko odeszło w zapomnienie. Mąż aktorki przejawiał oznaki zazdrości i niechętnie patrzył na jej karierę, co prowadziło do napięć w ich relacji. Nie pozwalał jej kontaktować się z bliskimi.
"Nie chciał, żeby tacy ludzie mieli kontakt z jego rodziną" - opowiadała w jednej z gazet Hanna Boratyńska, koleżanka Łucji z teatru. Na domiar złego od Kowolik zaczęła odwracać się również branża filmowa. Miała coraz mniej propozycji nowych ról, skończyły się jej oszczędności i była całkowicie zależna od zazdrosnego męża.
Po długim okresie trudności postanowiła zwrócić się o pomoc do swojego ojca. "W jedną noc zabrał Łucję z córkami do swojego domu. Miała już przygotowany plan. Po raz drugi w życiu postanowiła wszystko zmienić" - wyjawia po latach Emilia Krakowska. Razem z córkami i rodzicami najpierw wyjechali do Włoszech, a w sierpniu 1981 roku do Australii.
Gwiazda "Perły w koronie" nie patrzyła wstecz. Swoją aktorską przygodę uważała za zakończoną. "Żyła tam normalnym życiem, nie wyszła już za mąż, zajmowała się domem i wnukami. Nie chciała mieć kontaktu z Polską. Wszystkie prośby dziennikarzy o wywiady czy wspomnienia odrzucała" - opowiadała o nowym życiu aktorki Krakowska.
Kazimierz Kutz obwiniał się za to, jak potoczyły się losy Łucji Kowolik. W rozmowie z "Wysokimi obcasami" opowiadał, że czuł się odpowiedzialny za jej nieudaną karierę: "Ten jej wyjazd, rozwalone życie, nieudane próby zostania aktorką, to wszystko wina mojego filmu". Byłą aktorkę spotkał po wielu latach, gdy postanowiła odwiedzić ojczyznę. Reżyser nie ukrywał, że obawiał się tego spotkania. Ujrzał jednak atrakcyjną, pewną siebie kobietę, która nie miała do niego żadnych pretensji.
"Wyjechała z tego przeklętego, ponurego Śląska, żyje w słońcu. I tak nie zrobiłaby kariery filmowej. Była aktorką jednego filmu, zniknęła jak James Dean i została po niej piękna pamięć dziewczyny ze śląskiego mitu" - wyznał legendarny reżyser.