"Królowa Bona": Żelazna Dama
Chyba trudno o aktorkę lepiej dobraną do roli. Aleksandra Śląska, podobnie jak żona Zygmunta I Starego, była odważną i ambitną kobietą, która potrafiła zawsze postawić na swoim.
Po śmierci Barbary Zapolya, która była żoną Zygmunta I, dobiegający pięćdziesiątki król postanowił powtórnie się ożenić. Rolę swata wziął na siebie Maksymilian Habsburg. To on zaproponował władcy Polski dwie kandydatki - 17-letnią Eleonorę, swoją wnuczkę, z posagiem 300 tys. dukatów i prawem do odziedziczenia Flandrii i Burgundii, oraz 22-letnią Bonę Sforza d’Aragona (w ofercie matrymonialnej odmłodzono ją do 19 lat) z mniejszym posagiem (200 tys. dukatów), ale mającą prawo do księstwa Bari po matce.
Chociaż początkowo Zygmunt I skłaniał się wyraźnie ku pierwszej kandydatce, to odpowiednio przeprowadzona i sowicie opłacona kampania dyplomatyczna sprawiła, że zdecydował się poślubić Włoszkę. I tak oto 6 grudnia 1517 r. w Neapolu odbył się ślub per procura (procedura, w której czynność prawna dokonywana jest przez osobę upoważnioną, pełnomocną), a panna młoda ruszyła na spotkanie męża do Polski.
Droga zajęła jej kilka miesięcy, na Wawel dotarła dopiero w kwietniu następnego roku. I natychmiast, krok po kroku, zaczęła przejmować władzę.
Choć od powstania w 1980 roku serialu upłynęło już prawie czterdzieści lat, "Królowa Bona"nadal zachwyca. I z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że niczym nie ustępuje brytyjskiej produkcji, która zachwyciła nie dawno świat, czyli "Dynastii Tudorów". A przecież ich budżety diametralnie się różniły. Mimo wszystkich przeciwności Barbarze Ptak i jej fantastycznej ekipie kostiumografów udało się wyczarować stroje charakterystyczne dla szesnastowiecznej Polski.
Za ciężką pracę czekała ich nie lada nagroda - aktorzy w kostiumach prezentowali się w wspaniale. Ale nikt nie potrafił tak nosić przygotowanych szat, jak wcielająca się w tytułową postać Aleksandra Śląska.
- Ubieranie Oli było przyjemnością. Z radością obserwowałam, jak kostium ją niesie - opowiada Barbara Ptak. - Gdy miała na sobie strój myśliwski, jej ruchy stawały się swobodne, a sylwetka giętka. A gdy wkładała królewski płaszcz, dosłownie sztywniała, przybierając majestatyczną pozę władczyni - dodaje świetna kostiumograf.
Podsumowując swoje wspomnienia ze współpracy z wybitną aktorką, zwraca uwagę na jeszcze jeden niewielki, ale znaczący drobiazg. - Ola kostium bardzo szanowała, nigdy nie rzucała go w kąt po skończonych zdjęciach. O królewskie suknie zawsze dbała jak o swoje.
- Ta praca wymagała hartu ducha, wstawania o świcie, kilkugodzinnej charakteryzacji, trefienia włosów... - opowiada o pracy na planie "Królowej Bony" reżyser serialu Janusz Majewski. - Znam aktorki, które pozornie są miłe, a na zapleczu robią piekło, fryzjerki chętnie by je zabiły. Ola taka nie była - dodaje. Ale profesjonalizm Aleksandry Śląskiej nie ograniczał się jedynie do pokornego znoszenia przygotowań do roli.
Bez wątpienia przy realizacji tej produkcji największym wyzwaniem był... jej wiek. Aktorka rozpoczynając pracę w serialu, miała pięćdziesiąt pięć lat, a w pierwszym odcinku musiała zagrać dwudziestokilkuletnią dziewczynę! I udało jej się to wspaniale.
Oczywiście można udowadniać, że mimo zabiegów charakteryzatorek i sprytnego filmowania widać, że artystka dawno przekroczyła trzydziestkę. Ale jej nienaganna figura, a przede wszystkim maestria gry aktorskiej, sprawiły, iż widzowie uwierzyli, że mają przed sobą młodą dziewczynę.
Ciekawostką jest, że w rolę matki Bony, Izabelli Sforza, wcieliła się Eugenia Herman, młodsza o cztery lata od Aleksandry Śląskiej.
Choć w serialu pierwsze skrzypce gra odtwórczyni głównej roli i to nie tylko dlatego, że jest obecna na ekranie najdłużej, grzechem byłoby nie przypomnieć pozostałych kreacji. Zdzisław Kozień wprawdzie twierdził, że Aleksandra Śląska miała wysokie mniemanie o sobie, a jego uważała za aktora trzecioligowego, ale mimo to fantastycznie poradził sobie z rolą jej serialowego męża. Także Jerzy Trela wcielający się w postać Mikołaja Radziwiłła Czarnego nie pozostawiał widzów obojętnymi.
Ale serca większości kobiet szybciej zaczynały bić, gdy na ekranie pojawiał się Jerzy Zelnik w roli Zygmunta II Augusta. Natomiast mężczyźni nie mogli oderwać wzroku od Anny Dymnej jako Barbary Radziwiłłówny. I jak oni fantastycznie się kochali... Wszystkie dworskie wydarzenia w punkt komentował Piotr Fronczewski, czyli Stańczyk.
Anna Dymna i Jerzy Zelnik po raz pierwszy spotkali się na planie serialu "Królowa Bona". Ponieważ grali role do szaleństwa w sobie zakochanych Barbary Radziwiłłówny i Zygmunta II Augusta, trudno się dziwić, że aktorzy zbliżyli się do siebie. Ale dosłownej bliskości doświadczyli przy okazji występu w kontynuacji wątku chyba najgłośniejszego królewskiego mezaliansu w historii Polski, czyli w filmie "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny".
I jak się okazuje, niewiele brakowało, by miłość ekranową przenieśli do realnego życia.
- Myśmy z Anką od początku czuli się ze sobą bardzo dobrze - wspomina Jerzy Zelnik. - Podobaliśmy się sobie, mocno między nami iskrzyło. Ale oboje nie byliśmy już wolni, więc uważaliśmy, aby nie posunąć się za daleko i nie narobić sobie kłopotów - dodaje aktor.
Choć nie było ognistego romansu, intymne sceny łóżkowe, które zagrali z pełnym zaangażowaniem, na zawsze weszły do historii polskiego kina.
hm