"Kariera Nikodema Dyzmy": Cwaniaczek na salonach
Kto by pomyślał! Serial na motywach powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1932 r. ma już 35 lat i nadal zachwyca. Zasługa to rozmachu, z jakim dzieje Dyzmy nakręcono.
Dyzma to postać nieśmiertelna. Ma nie tylko swoich poprzedników, ale i następców. Jest wszechobecny w każdym miejscu i w każdym czasie - pisał o serialu wiosną 1980 roku tygodnik Ekran. Po 35 latach od premiery o kulisach pracy na planie opowiedzą w programie "Kariera Nikodema Dyzmy - po drugiej stronie kamery" Grażyna Barszczewska, Ewa Szykulska i Leonard Pietraszak.
Znakomici aktorzy, wyraziście nakreślone postaci, odpowiednia dramaturgia, ponadczasowy temat i Roman Wilhelmi w roli tytułowej - 7-odcinkowy serial, adaptacja najwybitniejszej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, uznawany jest za jedną z najlepszych telewizyjnych produkcji, jakie u nas nakręcono.
Historię zawrotnej kariery bezrobotnego urzędnika pocztowego, który dochodzi do najwyższych godności w państwie, początkowo reżyserował Jan Rybkowski. Nagła choroba sprawiła jednak, że zastąpił go Marek Nowicki. Ekipa pojawiła się m.in. w pałacu w Zaborowie, w ogrodach pałacowych w Nieborowie i na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Do dziś w środowisku filmowym krąży powiedzenie, że serial był jednym z ostatnich, na który nie szczędzono pieniędzy.
- Byliśmy zgraną ekipą, każdy wiedział, co do niego należy. Trzeba było tylko przypilnować, żeby wszystko poszło w odpowiednim kierunku. I to się udało - mówi Grażyna Barszczewska, serialowa Nina Kunicka. Przyznaje, że kiedy przeczytała scenariusz, namawiała reżysera, by zmienił decyzję i w roli Niny obsadził kogoś innego. - Wolałam zagrać jeden z charakterystycznych epizodów, niż wcielić się w tę postać. Wydawała mi się dość nudna i nieco przesłodzona, ale pan Rybkowski nie zmienił zdania, twierdząc, że jestem amantką z pieprzem - uśmiecha się aktorka i dodaje, że praca z Romanem Wilhelmim była niezapomnianym przeżyciem.
- Chciał być najlepszy w tym, co robi, ale kiedy stawał przed kamerą, zapominał o swoim aktorskim egoizmie, który każdy z nas w jakimś stopniu posiada. Jego wielki talent, instynkt wspaniałego aktora, podpowiadały mu, że trzeba iść za postacią, a nie skupiać się na myśli, które z nas okaże się lepsze - dodaje.
- Romek nie znosił leni, ludzi markujących robotę - potwierdza Ewa Szykulska. Pamięta, że w trakcie zdjęć wielką wagę przywiązywano do najdrobniejszych detali. Jak choćby do kostiumów z epoki czy fryzur. - Na przymiarki jeździłyśmy z Warszawy do Łodzi, ale największy kłopot był z naszymi włosami. Część aktorek miało długie i należało szybko coś wymyślić, bo przecież akcja rozgrywała się w latach 20. XX wieku! Ktoś dowiedział się, że w Peweksie jest akurat wyprzedaż peruk i to w nie nas przystrojono - wspomina aktorka, wcielająca się w hrabinę Lalę Koniecpolską.
- Prototypem Waredy była wybitna postać Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Adiutanta i ulubieńca marszałka Józefa Piłsudskiego, warszawskich salonów oraz całego niemal kraju. Wiedziałem, że ranga przedwojennego pułkownika zobowiązuje. Przed pierwszym dniem zdjęciowym zapytałem pół żartem, pół serio reżysera Rybkowskiego, w jaki sposób mam grać. Odpowiedział: "Jak zawsze. Z talentem!" - zdradza Leonard Pietraszak.
ARTUR KRASICKI