Joanna Bartel zmaga się z chorobą. Z aktorką było naprawdę źle
Pochodząca ze Śląska aktorka latami bawiła widzów z całej Polski. Największą popularność zdobyła dzięki roli niezapomnianej Andzi ze "Świętej wojny". Trudno uwierzyć, że minęło już 10 lat odkąd ostatni raz pojawiła się na ekranie. Nie wszyscy wiedzą, że w prawdziwym życiu nie zawsze było jej do śmiechu.
W 2011 roku aktorka zagrała pacjentkę w 435. odcinku "Na dobre i na złe" i znikła. "Nie ma dla mnie ról" - stwierdziła. W ostatnich latach mogliśmy oglądać jedynie na estradzie. W 2019 roku aktorka jeździła po Polsce z programem "Kabaretowy Tok Szok" i do łez rozśmieszała publiczność m.in. żartami ze swej tuszy i swego biustu. Pracy na ekranie jej nie brakuje.
"A ja się nie skarżę. To, co zarabiam wystarcza mi w zupełności na moje potrzeby. Wreszcie pozbyłam się strachów egzystencjalnych, które towarzyszyły mi przez całe życie. Mam gdzie mieszkać, mam co jeść, wystarcza mi na podatki, mam ukochaną mamę przy sobie, pieska i cudownych sąsiadów. Nikt mi nic nie każe. Po prostu święty spokój" - przyznała kilka lat temu w rozmowie z gazetą "Świat i ludzie". Obecnie żyje z dala od mediów oraz planów filmowych i nie żałuje. Aktorka wybudowała dom na wyspie Wolin i tam w spokoju oddaje się swoim nowym pasjom. "Czasem zakładam maskę i jadę do sklepu do Wolina albo do Międzyzdrojów. Oglądam filmy, maluję i szyję sukienki. Mam tutaj dużo materiałów, takich rzeczy z second-handów, które można ciąć. Właściwie ciągle brakuje mi czasu, bo cały czas coś robię" - zdradziła w "Świecie gwiazd".
Chociaż Bartel odnosiła sukcesy w pracy, to nie układało jej się w życiu prywatnym. Miała kilku partnerów, ale z żadnym nie związała się na stałe. W jednym z wywiadów przyznała, że całe życie miała smarkatych wielbicieli, którzy szukali w niej opiekunki, a nie partnerki. Aktorka przyznaje, że kilka razy w życiu straciła głowę dla mężczyzny, ale tylko raz była gotowa zrezygnować dla faceta z kariery, a wręcz... zrobiła to. Związek z właścicielem galerii sztuki w Kolonii trwał 12 lat. Para rozstała się w przyjaźni, a Joanna Bartel została sama. W rozmowie z Dorotą Wellman zapewnia, że nadal nie martwi się brakiem męża albo rodziny: "Jestem sama, ale nie samotna. Tyły mam zabezpieczone. Po prostu nie chcę układać sobie życia. Mam teraz szczęśliwy czas. Mam swoje pieniądze, przeżyłam pandemię dzięki oszczędnościom. Nikt mnie nie zdenerwuje".
Niestety, trwająca od ponad roku pandemia koronowirusa odbiła się na zdrowiu psychicznym aktorki. Niedawno przyznała, że była na skraju depresji. "Na wyspie Wolin, gdzie teraz mieszkam, nigdy wcześniej nie było tyle śniegu. A mnie zasypało do parapetów. Poza tym miałam letnie opony, więc nigdzie nie mogłam się ruszyć. Na szczęście, sąsiedzi wykopali mi wąską dróżkę, chodziłam do nich i zabierali mnie na zakupy, żebym z głodu nie umarła. Jedyne towarzystwo, jakie miałam, to dziki kot, który bardzo mnie pokochał. (...) I tak naprawdę to głównie dzięki niemu nie wpadłam w depresję. Co rano musiałam znaleźć siłę, by wstać z łóżka i go nakarmić. A on głaskał mnie łapką po twarzy i wszędzie za mną chodził. Byłam pogrążona w smutku, a on dawał mi choć namiastkę radości" - mówiła w rozmowie z "Plejadą".
Dodała również, że martwiła się o swoją sytuacje finansową. Na szczęście miała odłożone pieniądze na czarną godzinę. Mimo że z natury jest optymistką, to lockdown spowodował, że i ją dopadły niepokojące myśli. "Czasem, gdy siedzę sama, nachodzą mnie czarne myśli. Zastanawiam się, po co w ogóle żyję" - przyznała ze smutkiem. "Wydaje mi się, że wszystko, co miałam zrobić, już zrobiłam i nic tu po mnie. A dodatkowo cierpię na cukrzycę. To trudna choroba. Wielu rzeczy nie mogę jeść, muszę pamiętać o podawaniu sobie insuliny. Gdyby nie ten kot i seriale na Netflixie, to chyba bym się załamała. Na szczęście, robi się coraz cieplej, jezioro, które mam obok się nagrzewa i będę mogła w nim pływać. Poza tym dziś zauważyłam, że schudłam półtora kilo. No więc mam coraz więcej powodów do radości" - powiedziała "Plejadzie".