Janek Serce w poszukiwaniu miłości
Kto pamięta, że zaraz po premierze serial "Jan Serce" okrzyknięto najgorszą produkcją wszech czasów, a jego twórcę Radosława Piwowarskiego najgorszym reżyserem świata? Mało tego: tytułowego bohatera przechrzczono na... Jasia Dupę!
Gdy jesienią 1982 roku Polacy wystawali w kolejkach praktycznie po wszystko, a szczytem marzeń były dodatkowe kartki na mięso i parówki w folii, na ekranach telewizorów pojawił się dobiegający czterdziestki dziwny facet - robotnik pracujący w warszawskich kanałach, który poszukiwał prawdziwej miłości.
Dziennikarze nie pozostawili na serialu "Jan Serce" suchej nitki.
Reżyser Radosław Piwowarski wspomina, że zamówił sobie wówczas wycinki prasowe na hasło "Jan Serce". Przez ponad trzy miesiące otrzymywał recenzje, z których dowiadywał się, że jego serial to najgorsza produkcja wszech czasów, a on sam jest najgorszym reżyserem na świecie.
Widzowie nowego serialu byli, delikatnie mówiąc, skonsternowani. Trzeba tu określić kontekst, w którym "Jan Serce" pojawił się na ekranach polskich telewizorów.
Każdy dzień był nieustającą walką o byt. Życie upływało w niekończących się kolejkach po wszystko. Liczyły się spryt, znajomości, dojścia. Przyszłość malowała się w ciemnych barwach. Uboga telewizyjna oferta nie pozwalała oderwać się od smutnej rzeczywistości.
Po 13 grudnia 1981 roku przez kilka tygodni codziennie emitowano filmy i seriale wojenne, by społeczeństwo jeszcze lepiej zrozumiało powagę chwili. Później ekrany telewizorów zdominowały radzieckie, rumuńskie i bułgarskie produkcje.
Zapowiedź nowego polskiego serialu z akcją rozgrywającą się we współczesnych czasach dawała nadzieję na chwilę wytchnienia i rozrywki. A już informacja, że w głównej roli wystąpi Kazimierz Kaczor, pozwalała wierzyć, iż będzie zabawnie i pokrzepiająco. Wszak aktor niedawno podbił serca widzów kreując sprytnego i przedsiębiorczego Kurasia w serialu "Polskie drogi".
Czas stanu wojennego potrzebował nowego Kurasia, który potrafi zagrać władzy na nosie i zaopatrzyć dom w wieprzowinę. Tymczasem na ekranie pojawił się mieszkający z mamusią stary kawaler, niezguła bez ikry, który w dzień brodzi w fekaliach, a popołudniami chodzi z głową w chmurach. Ponieważ poczucie humoru w narodzie nie zginęło, nowego bohatera zaczęto nazywać... Jasio Dupa.
- Podstawą wszystkiego był Kuraś - opowiada reżyser.
- Gdy pisaliśmy ze Zbyszkiem Kamińskim scenariusz w miejscowości Motycz pod Lublinem, dokładnie wiedzieliśmy, że piszemy pod Kazia Kaczora. A wtenczas rzadko scenariusz powstawał pod aktora. To było pisane na kontrze do Kurasia.Wcześniej Radosław Piwowarski przez kilka dni z rzędu spotykał się ze Zbigniewem Kamińskim w kawiarni "Rozdroże" w Warszawie.
Scenarzyści zapisywali na serwetkach pomysły na głównego bohatera. Bokser?... Lekarz?... Nauczyciel?...
W końcu między twórcami zaiskrzyło: nie było serialu o robotniku! Pomogło skojarzenie z amerykańskim filmem "Marty" Dalberta Manna z 1955 roku o samotnym, nieatrakcyjnym rzeźniku w średnim wieku (Ernest Borgnine). Obraz ten stał się prawdziwym objawieniem w epoce pięknych gwiazd i białych telefonów. "Marty" zdobył kilkanaście cennych nagród filmowych, w tym cztery Oscary i Złotą Palmę w Cannes.
- Zaczęliśmy kombinować, co to byłby za robotnik - wspomina Radosław Piwowarski. - Mam pewną skłonność do absurdu, co zresztą utrudnia mi życie, i wymyśliłem, że to będzie kanalarz: ktoś, kto żyje pod ziemią i szuka miłości na powierzchni. Kompletny antybohater!
Dyrektorem programowym i generalnym do spraw artystycznych w Telewizji Polskiej był wtedy Janusz Rolicki.
- Po napisaniu scenariusza zainwestowaliśmy w oprawę i z tą strasznie grubą księgą poszliśmy do pana Rolickiego - opowiada reżyser.
- On wyznawał taką modę, że gości częstował kefirem. Zaserwował nam ten kefir, opowiedzieliśmy mu, o czym jest serial i on to zaakceptował. To były takie czasy: wypiliśmy kefir i serial był klepnięty. Mogliśmy wziąć dowolnych artystów, bo ich stawki były ustalone odgórnie, więc nikt nie targował się o pieniądze. No i czas... Miały być cztery pory roku, i były.
Już czołówka "Jana Serce" była zapowiedzią czegoś nietypowego. Śmiałe kolorystycznie portrety głównych bohaterów, jakieś takie falujące, "poczochrane", a przy tym realistyczne. Autorem tej niestandardowej, jak na tamte czasy, czołówki jest Cyprian Kościelniak. Dziś, prawie po trzydziestu latach od premiery "Jana Serce", tak mógłby się zaczynać któryś z seriali stacji TVN, z tych, co to mają przyciągnąć przed ekrany młodą klasę średnią z dużych miast. Tyle że świat przedstawiony w "Janie Serce" to dla młodej klasy średniej odległa planeta. A może nie, może oni też w chwilach wolnych od wyścigu szczurów zastanawiają się, czy istnieje prawdziwa miłość?
Cyprian Kościelniak ma w swojej dziedzinie nie lada zasługi dla polskiego kina. Stworzył między innymi pamiętną czołówkę zespołu "X". Jest twórcą pierwszej w kinie polskim animacji komputerowej do filmu "Seksmisja". Od 1986 roku twórca mieszka w Holandii, gdzie wykładał na wyższych uczelniach artystycznych i jako rysownik oraz ilustrator współpracuje z tamtejszymi renomowanymi gazetami.
Drugim niezapomnianym elementem czołówki jest muzyka. Motyw z "Jana Serce" stał się jednym z największych przebojów polskiej muzyki filmowej, a napisane do niego przez Agnieszkę Osiecką słowa sprawiły, że piosenka wyraża wszystkie uczucia i emocje, które niesie ze sobą serial.
- Z Sewerynem Krajewskim już wcześniej zawarłem bliższą znajomość - mówi Radosław Piwowarski.
- Napisał muzykę do mojego filmu "Ciuciubabka". Przy pracy nad motywem do "Janka Serce" Seweryn potraktował mnie z ogromną szczodrością. Kompozytorzy są bardzo wyrachowani: piszą jeden temat, a potem robią z tego trzydzieści wersji. On mi przedstawił do wyboru trzy tematy. Były piękne, kapitalne. Wzięliśmy wszystkie. Najbardziej znany jest ten czołówkowy temat, ale pozostałe też są dobre, tylko że pojawiają się w tle. Seweryn od początku mówił, że musi być piosenka, że będzie piękna. Nie chciałem, nie potrzebowałem, uważałem, że to już nie są czasy na piosenkę w czołówce. Potem do mnie zadzwonił z informacją, że Agnieszka zachwyciła się serialem i napisała piosenkę "Uciekaj moje serce".
Brygada awaryjno-remontowa Warszawskiego Przedsiębiorstwa Inżynieryjno-Wodociągowego, Czerniakowska 148 składała się z czterech osób: brygadzisty Jana Serce, zastępcy Tycjana Mielczarskiego, Rajmunda Komuda i Józefa Kieliszka.
Radosław Piwowarski i Zbigniew Kamiński pisali główną rolę dla Kazimierza Kaczora. Ale wiedzieli też, że w ich serialu zagra Jan Himilsbach, dlatego z premedytacją jednego z kanalarzy nazwali Kieliszek. Himilsbach był wówczas postacią szalenie modną. Prawie każdy reżyser chociaż przez chwilę chciał go mieć w obsadzie. Na planie "Jana Serce" aktor często potrzebował pomocy. Opiekował się nim z oddaniem Czesław Nogacki. Grający Tycjana Nogacki, podobny nieco do legendarnego pieśniarza Włodzimierza Wysockiego, był jednym z najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia. Gdyby swojego talentu nie roztrwonił, dziś należałby do ścisłej aktorskiej czołówki. Dlaczego tak się nie stało? Dociekliwym polecamy jego epizod w słynnym filmie z Januszem Gajosem "Żółty szalik" Janusza Morgensterna. Scena Nogackiego z Gajosem tłumaczy prawie wszystko.
Rajmunda, czwartego kanalarza, zagrał aktor charakterystyczny Włodzimierz Musiał. Poczciwy i koleżeński Rajmund mieszka poza Warszawą.
- Scenariusz bardzo mi się podobał - mówi Kazimierz Kaczor
- Pomyślałem sobie, że jak tylko Bozia da mi to zagrać, i wystarczy mi talentu, to zrobię to. Z całym szacunkiem dla pana Leona Kurasia i jego zasług, jakie wniósł w moje życie, jednym z moich zawodowych celów było odcięcie się od niego. Wiedziałem, czym grozi tak zwane zaszufladkowanie. Tym bardziej że moimi kolegami w garderobie byli Janusz Gajos i Franciszek Pieczka. Stąd w "Najdłuższej wojnie w nowoczesnej Europie", jeszcze przed "Janem Serce", zagrałem komisarza pruskiej policji. Mogłem sobie wybrać. I wybrałem tę niesympatyczną postać.
Aktor nie przeżywał takich przykrych doświadczeń po premierze serialu, jakie były udziałem reżysera.
- Widzowie od początku polubili Jana Serce - twierdzi Kazimierz Kaczor.
- Powstawały kluby imienia Jana Serce i Kluby Samotnych Serc im. Jana Serce. Jeden z takich klubów spod Łodzi zaprosił mnie na swoją uroczystość, albowiem pierwsza para, która się tam poznała, postanowiła wziąć ślub. Jan Serce w tamtych czasach był też nazywany przez niektórych Jasio Dupa. I takie były opinie.
Czasy się zmieniły i ten bohater jest inaczej postrzegany. Wielu panów do dziś mówi mi, że oni mieli podobne przeżycia, że to jest opowieść o nich. Najwięcej jednak listów otrzymywałem od pań, które twierdziły, że mają syna w wieku Janka, ale oni nie są dla nich tacy dobrzy. Propozycji matrymonialnych nie miałem zbyt wiele. Poza tym wszystkie były dość mgliste.