"Dyrektorzy" rządzili
W trakcie premierowej emisji w 1975 roku serial budził wiele emocji i bardzo podobał się widzom. "Dyrektorzy" rządzili! Jego twórcy zdobyli blisko 30 nagród branżowych. Dziś to praktycznie zapomniana produkcja. A szkoda, bo człowiek inteligentny wyciągnie z serialu wiele wniosków dotyczących teraźniejszości.
Serial wyreżyserowany przez Zbigniewa Chmielewskiego broni się dziś głównie dzięki krwistym głównym bohaterom i postaciom drugoplanowym. Spora to zasługa znakomitych aktorów. Zobaczyć Teresę Budzisz-Krzyżanowską, stworzoną do ról królowych, jako sponiewieraną przez życie robotnicę, Jana Nowickiego w roli dyrektora bijącego swoich pracowników, Annę Milewską topless pod prysznicem - bezcenne. Natomiast prezentowane w nim problemy mogą się nam wydać nieco egzotyczne. Spotkanie z "Dyrektorami" jest podróżą do dziwnej krainy fantasy, która w przeciwieństwie do fikcyjnych krain, istniała naprawdę. Tu fabryka nie tylko produkuje, ale też "daje" mieszkania, kolonie, wczasy. Wciąż są problemy z kooperantami, przydziałami surowców, jakością i wykonaniem planu.
A oto oni, pięciu "oficerów przemysłu", jak niegdyś pompatycznie prasa nazywała dyrektorów dużych zakładów przemysłowych:
Serialowa opowieść rozpoczyna się w 1957 roku. W Fabelu, dużym zakładzie przemysłowym "gdzieś w Polsce", narastają niepokoje wśród załogi, ponieważ rozeszła się wiadomość, że nie wykonano planu i robotnicy nie dostaną premii. Załoga czuje się oszukana. Na fali niezadowolenia wybierają - co było w owych czasach aktem wręcz rewolucyjnym - nowego dyrektora, którym zostaje Ignacy Gajda (Janusz Paluszkiewicz), wieloletni pracownik Fabelu. Gajda nie ma wykształcenia ani kwalifikacji na dyrektorskie stanowisko. Całe dotychczasowe życie był robotnikiem. Ale to swój chłop. Gajda jednego dnia przesiada się z roweru, którym przez lata jeździł do pracy, do czarnej wołgi. Bardzo szybko zaczyna wychodzić na jaw, że stanowisko go przerasta. Zyskuje przydomek "Gajda - Obiecajda", bo nie jest w stanie dotrzymać obietnic. To, że jest "swoim chłopem", w końcu, w dramatycznych okolicznościach, obraca się przeciwko niemu. Ten odcinek przeczy twierdzeniu Lenina, że nawet kucharka może rządzić. Choć wódz rewolucji miał tu raczej na myśli rządy w szerszym pojęciu, ale władza nad dużym zakładem to też władza. Okazuje się, że bycie dobrym i uczciwym człowiekiem to jeszcze nie kwalifikacje.
Postać Gajdy zyskała wiele ciepła dzięki kreacji Janusza Paluszkiewicza, który specjalizował się w rolach prostych, uczciwych ludzi.
Następcą Gajdy zostaje inżynier Adam Stokłos (Jan Nowicki). Pod każdym względem jest przeciwieństwem swojego poprzednika: młody, wykształcony, dynamiczny i na pewno nie "swój chłop". Zyskuje poparcie ludzi, którzy myślą podobnie jak on. Naraża się obibokom i różnym świętym krowom. Pewnego razu dochodzi nawet do rękoczynów między Stokłosem a dwoma podpitymi robotnikami. Dyrektor zyskuje przydomek Bokser. Dynamiczny szef potyka się na "czynniku ludzkim". Podejmuje decyzję, która skutkuje samobójstwem jednej z pracownic. Stokłos musi odejść - dostaje tzw. kopa w górę. To zdecydowanie najbarwniejszy bohater całego serialu, a młody i przystojny Jan Nowicki wywoływał westchnienia milionów kobiet.
Ludwik Wanad (Henryk Bąk) pokonuje szczeble kariery w...dół. Nie radzi sobie z pracą i życiem osobistym. Miota się między żoną a kochanką. Do tego jest alkoholikiem. Po pijanemu gubi tajne dokumenty, jest śledzony przez tajniaków i przesłuchiwany przez oficera kontrwywiadu. W końcu nie wytrzymuje presji i popełnia samobójstwo.
Również w tym przypadku mamy do czynienia ze znakomitą aktorską kreacją. Henryk Bąk był jakby stworzony do ról ówczesnych dyrektorów.
Grabowski (Bogdan Baer) jest od lat związany z Fabelem. Sam o sobie mówi, że należy do grona wiecznych zastępców. W końcu jednak i on zostaje naczelnym dyrektorem fabryki. Dla niego najważniejsze jest wykonanie planu. Ignoruje warunki bezpieczeństwa pracy i wymogi jakościowe. Lekceważy również własne zdrowie. W końcu jednak ulega poważnej chorobie wzroku i musi ustąpić. Znowu mamy do czynienia z pełnokrwistą postacią i popisem gry aktorskiej lubianego przez widzów Bogdana Baera.
Uczciwy Gajda z pierwszego odcinka nie miał wykształcenia i umiejętności do kierowania dużym zakładem. Ale gdyby pojawił się Gajda kompletny?... Dyrektorem Fabelu, początkowo tylko pełniącym obowiązki, zostaje inżynier Piotr Gajda (Stanisław Niwiński), syn Ignacego Gajdy. Jest rok 1970. Na Wybrzeżu dochodzi do rozruchów. Władzę przejmuje Edward Gierek. Zmienia się Polska, zmienia się Fabel. Ma być nowocześnie i "po europejsku". Ale ograniczenia systemu pozostają. Gajda zaangażowanie w pracę przypłaca kryzysem swojego małżeństwa. W końcu postanawia wyjechać z rodziną do Warszawy, gdzie Stokłos proponuje mu pracę. Najlepsi po prostu wyjeżdżają, kiedy stwierdzają, że już nie warto walić głową w mur. Chociaż chyba twórcy serialu nie zamierzali nas skłaniać do takich wniosków.
Żadnemu serialowi do czasu "Dyrektorów" nie poświęcono tyle uwagi w mediach. Oczywiście, pisywano kiedyś dużo o "Pancernych" i "Stawce większej niż życie", ale były to publikacje, które miały zaspokoić ciekawość widzów dotyczącą popularnych aktorów i szczegółów produkcyjnych. A w przypadku serialu Chmielewskiego niewiele wypowiadano się na temat aktorskiej gry czy reżyserskiego rzemiosła. Istotą był temat. Przy tym medialna dyskusja wynikała z autentycznej potrzeby i oczekiwań widzów, którzy o serialu rozprawiali w domach i zakładach pracy.
Jak ważna była to produkcja, niech świadczy fakt, że o "Dyrektorach" rozmawiano również w innym serialu - "Czterdziestolatek". Powroźny (Ryszard Pietruski) w rozmowie ze Stefanem Karwowskim (Andrzej Kopiczyński) mówi, że postanowił chodzić na basen po obejrzeniu serialu Chmielewskiego, gdzie dyrektorzy zapadają na różne groźne choroby, od wieńcówki po alkoholizm.
Premiera "Dyrektorów" miała miejsce w 1975 roku. Nieprzypadkowo w grudniu, który historycznie kojarzył się z protestami na Wybrzeżu w 1970 roku i początkiem dekady Edwarda Gierka. W połowie lat 70. - w porównaniu z siermiężnymi i biednymi czasami okresu rządów Gomułki - mogło się wydawać, że idziemy w słusznym kierunku. Ludziom żyło się lepiej, Polska otwierała się na świat. Ale złudzenie trwało krótko. Dokładnie w pół roku od premiery "Dyrektorów" wybuchły rozruchy w Radomiu i Ursusie. Zaczęło się od protestów przeciwko podwyżkom cen cukru. Wielu demonstrantów aresztowano, dotkliwie pobito na tzw. ścieżkach zdrowia, i skazano na kary więzienia. Te wydarzenia były impulsem do zawiązania się opozycji. Co było dalej - wiadomo.