"Czterej pancerni i pies": I zabawny, i dramatyczny
Opowiadał, że tuż po porodzie, gdy dostał od akuszerki klapsa, by zacząć samodzielnie oddychać, to zamiast krzyczeć jak większość noworodków, on... roześmiał się.
Śmiech towarzyszył Wiesławowi Gołasowi nie tylko przy urodzeniu, ale także przez kolejne niemal dziewięć lat szczęśliwego dzieciństwa, które spędził w Kielcach.
- W domu atmosfera była fantastyczna: żarty, śmiech, częste wspólne muzykowanie - wspominał w jednym z wywiadów aktor.
Niestety, nadszedł wrzesień 1939 roku i niemal z godziny na godzinę chłopiec musiał stać się mężczyzną.
Ojciec aktora, ogniomistrz 2. Pułku Artylerii Lekkiej Legionów, zanim odjechał na wojnę, przeprowadził z synem poważną rozmowę.
- Wsadził mnie na konia i poprosił o opiekę nad matką i siostrą Basią - opowiadał Wiesław Gołas. - Tata trzymający za uzdę wierzchowca, ja na mokrym siodle i szabla, którą nam zostawił, abyśmy mieli się czym bronić. Wziąłem sobie głęboko do serca to zadanie, które mi wtedy powierzył - kontynuował swoje wspomnienia.
I rzeczywiście aktor ze wszystkich sił starał się zapewnić bezpieczeństwo swoim najbliższym. Co jednak nie oznaczało, iż nie angażował się w działalność konspiracyjną. Wstąpił do Szarych Szeregów, ale ponieważ był za młody na walkę, brał udział w akcjach małego sabotażu. Pewnego dnia, niosąc pod pachą zawiniętą w gazetę broń, a w drugiej ręce walizkę z ważnymi dokumentami, potknął się na schodach i upadł tuż przed gestapowcem.
- Broń i walizkę jednak twardo trzymałem - opowiadał aktor. - Wtedy ten mężczyzna wziął mnie pod łokieć i podniósł. Gdyby mu się trochę ręka obsunęła, to poczułby to żelastwo, które niosłem i byłoby po mnie - zakończył.
Gdy wojna się skończyła, Wiesław Gołas zaczął rozważać, czym powinien zająć się w przyszłości. Ponieważ był bardzo uzdolniony muzycznie, świetnie radził sobie na scenie, a na dodatek został zaangażowany jako statysta w kieleckim teatrze, wybór był prosty. Studia w warszawskiej PWST ukończył w 1954 roku rolą w przedstawieniu "Balladyna" wyreżyserowanym przez Aleksandra Bardiniego. Od tego momentu właściwie nie schodził z desek kolejnych teatrów - Dolnośląskiego w Zielonej Górze, Dramatycznego i Polskiego w Warszawie.
Aż do roku 2015, gdy po wcieleniu się w dziesiątki fantastycznych ról, które miłośnicy teatru nie raz oklaskiwali na stojąco, zdecydował się na zasłużoną emeryturę. Ale zawsze podkreślał, że to właśnie tę część kariery ceni najbardziej.
- Teatr jest dla aktora podstawą jego zawodu - podkreślał we wszystkich wywiadach. - Bez teatru nie mógłbym żyć - uzupełniał.
Równolegle z pracą w teatrze aktor rozpoczął także swoją przygodę z filmem. Zadebiutował epizodyczną rólką w "Pokoleniu" Andrzeja Wajdy. Oczywiście zdarzało się aktorowi występować w głównych rolach, jak chociażby w "Ogniomistrzu Kaleniu" czy w "Dzięciole", ale mistrzostwo osiągnął, odtwarzając postaci drugoplanowe.
- Nieraz więcej satysfakcji czerpałem z niewielkich epizodów, w których można naszkicować żywe i barwne postacie - zwierzał się aktor. - Do takich zaliczam na przykład Franciszka w "Grze" Jerzego Kawalerowicza czy piekarza w "Dziurze w ziemi" Andrzeja Kondratiuka - dodał.
Do kreacji wymienionych przez artystę warto jeszcze dodać Wiesława Karpiela, w którego wcielił się w "Poszukiwany, poszukiwana" i Kazika Malinowskiego, przyjaciela głównego bohatera "Bruneta wieczorową porą".
Choć szczerze mówiąc, niezapomniane epizodyczne role Wiesława Gołasa można by wymieniać niemal bez końca. Bo przecież aktor zagrał w ponad siedemdziesięciu filmach fabularnych!
Ale nie samym kinem człowiek żyje i dlatego też artysta, raczej bez wielkich oporów, przyjmował role w serialach. Do pierwszej tego rodzaju produkcji zaprosił go Stanisław Bareja w 1965 roku. I od razu powierzył główną rolę w pierwszym polskim serialu kryminalnym - "Kapitan Sowa na tropie".
Ale to nie wcielenie się w postać dzielnego i przenikliwego milicjanta przyniosła mu największą serialową popularność. Pewnie dołączając do obsady "Czterech pancernych i psa", aktor nawet nie przypuszczał, że czterdzieści lat później nie raz zdarzy mu się usłyszeć od wielbiciela serialu: "Tomuś, nie piskaj!". Trudno się dziwić, przecież wiele pokoleń Polaków wychowało się na przygodach dzielnej załogi "Rudego".
Trzy lata po zakończeniu "służby" w czołgu, aktor wsiadł do ciężarówki, by opowiedzieć o różnych odcieniach polskiej rzeczywistości widzianej oczami Mariana Szyguli, głównego bohatera serialu "Droga". Potem była rola Michała Horawy w kostiumowym serialu "Zaklęty dwór" i gawędziarza Sabały w "Rodzie Gąsieniców".
A w 1983 roku znowu odezwał się Stanisław Bareja i zaproponował aktorowi rolę Majewskiego w "Alternatywach 4". Od tego momentu artysta już nie grywał w serialowych produkcjach. W 1995 roku pożegnał się też z kinem rolą w "Szabli komendanta", a dwa lata temu zrezygnował z pracy w teatrze. Po tylu latach występów, 86-latkowi należy się spokojna emerytura, ale widzom może być trochę żal...
hm