"Czterdziestolatek": Roman Kłosowski nie znosił Maliniaka
W czwartek 11 czerwca mijają 2 lata od dnia, kiedy dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci Romana Kłosowskiego - wybitnego aktora, który dla milionów Polaków był po prostu Maliniakiem z kultowego "Czterdziestolatka". Nie wszyscy wiedzą, że on sam... nie znosił tego - jak nazywał Maliniaka - typa, który wszedł do jego życia prosto z budowy w buciorach upapranych błotem.
Choć Maliniak z "Czterdziestolatka" był jedną z ponad dwóch setek ról, jakie w swej karierze zagrał Roman Kłosowski, to właśnie on stał się jego... wizytówką. Zmarły 11 czerwca 2018 roku aktor nie krył, że Maliniak był jego przekleństwem!
- Facet był dość szujowaty. Powalał nachalnością, lizusowskimi metodami oraz bezczelną inicjatywą. Nie bardzo wyczuwałem, którędy idąc, mógłbym jednostkę ocieplić - wyznał Roman Kłosowski, wspominając moment, kiedy Jerzy Gruza dał mu do przeczytania scenariusze kilku pierwszych odcinków serialu.
Aktorowi udało się jednak sprawić, że Maliniak stał się jedną z najbardziej lubianych i do dziś najczęściej cytowanych postaci z "Czterdziestolatka".
- Nie cierpiałem go, ale broniłem... Broniłem akcentami komicznymi. Jednak przede wszystkim on się sam bronił grzechem powszednim - coś psuł, coś naprawiał, więcej gadał, niż szkodził. Wybaczaliśmy mu więc wiele - stwierdził odtwórca roli Maliniaka na łamach książki "Z Kłosem przez życie".
Roman Kłosowski, pytany, na czym - jego zdaniem - polega fenomen "Czterdziestolatka", zawsze mówił, że wszystkiemu "winien" był scenariusz Krzysztofa Teodora Toeplitza.
- Krzyś ukazał Polaków portret własny, jaki wypichciła epoka gierkowska. Mały fiat, ślepa kuchnia, obskurne windy, mocno poharatane barwy rzeczywistości... To był po prostu nasz świat. Polska pełna była wtedy Karwowskich i Maliniaków - powiedział w jednym ze swych ostatnich wywiadów.
Roman Kłosowski - wszędzie, gdzie się pojawił - witany był przez fanów jak... kumpel. Bywało, że miał tego dość, zwłaszcza że często bratać się z nim chcieli panowie mocno pod wpływem!
- Zdarzało się, że na ulicy wyrastał przede mną ostro zalkoholizowany drągal i rzucał się do całowania, bełkocząc, że przecież się znamy z budowy. Na ogół zachowywałem w takich sytuacjach życzliwy stoicyzm i tłumaczyłem, że nigdy na żadnej budowie nie pracowałem. Ale magia małego ekranu działała. Takie to było moje wielkie granie na małym ekranie - żartował.
Nie wszyscy wiedzą, że aktor przez wiele lat przeżywał koszmar, bo z powodu choroby nie mógł normalnie funkcjonować. Nie był w stanie nawet zrobić sobie herbaty. A przez ostatnie miesiące życia był sam...
Kiedy żyła ukochana żona Romana Kłosowskiego, niczego mu nie brakowało, choć na długo przed jej odejściem aktor niemal całkowicie stracił wzrok.
- Widziałem świat jej oczami, czytała mi teksty, których miałem nauczyć się na pamięć... Krysia była moim oknem na świat - mówił o kobiecie, z którą przeżył prawie sześćdziesiąt lat.
Po śmierci żony Romanem Kłosowskim zajmowała się sąsiadka. To właśnie ona dbała, by miał co jeść, by jego mieszkanie było posprzątane... Niestety, niespodziewanie zmarła. Aktor pozostał w swym apartamencie w centrum Warszawy zupełnie sam.
- Nic nie widzę. Nawet wielka lupa mi się już nie przydaje. Oślepłem... Całe dnie siedzę przy stole i... myślę o mojej Krysi - powiedział w jednym z ostatnich wywiadów.
- Chciałbym już do niej dołączyć - dodał.
W końcu wnuczka Romana Kłosowskiego, która zajmowała się nim, kiedy tylko mogła, wspierana przez swego ojca (jedynego syna aktora), przekonała dziadka, by zamieszkał w Domu Opieki dla Seniorów. Tuż po przeprowadzce Roman Kłosowski poważnie zachorował.
Nie dość, że nic nie widział, to w dodatku potwornie cierpiał za każdym razem, gdy próbował wziąć głębszy oddech. W milczeniu znosił ból, błagając Boga, by wreszcie skrócił jego męki. Nie udało mu się pokonać ostrego zapalenia płuc. Odszedł wczesnym rankiem 11 czerwca 2018 roku, po trwającym kilka lat, spowodowanym życiem w ciemnościach koszmarze...