Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10719
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Czterdziestolatek": Pierwsza rocznica śmierci Romana Kłosowskiego

Dokładnie rok temu – 11 czerwca – dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci Romana Kłosowskiego, czyli niezapomnianego Maliniaka z „Czterdziestolatka”, który był jednym z najbardziej lubianych polskich aktorów starszego pokolenia. Miał 89 lat.

Kilka tygodni przed śmiercią Roman Kłosowski opuścił swe warszawskie mieszkanie i przeprowadził się do Domu Opieki dla Seniorów pod Łodzią.

- Nie miałem innego wyjścia. Nie jestem samodzielny, trzeba się mną opiekować, a w Warszawie nie mam nikogo, kto by się tego mógł podjąć. Coraz bardziej brakuje mi sił, mam kłopoty z poruszaniem się. Starość to nie jest bajka. Muszę mieć zapewnioną opiekę medyczną, miejsce i sprzęt do rehabilitacji. Co było robić... spakowaliśmy rzeczy, opuściłem mój ukochany dom - wyznał w swym ostatnim wywiadzie.

Na początku czerwca 2018 roku Roman Kłosowski trafił do szpitala z ostrym zapaleniem płuc. Niestety, nie udało mu się pokonać choroby. Odszedł wczesnym rankiem 11 czerwca...

Reklama

Wiadomość o jego śmierci pogrążyła w smutku całą Polskę. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdecydował - w porozumieniu z rodziną niezapomnianego Maliniaka z "Czterdziestolatka" - że aktor zostanie pożegnany z najwyższymi honorami.

Urna z jego prochami spoczęła w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Pogrzeb, który odbył się 18 czerwca, miał charakter uroczystości państwowej przysługującej jedynie wybitnym Polakom "zmarłym w trakcie służenia państwu".  

Wszystko zawdzięczał kobietom

Roman Kłosowski zawsze podkreślał w wywiadach, że wszystko zawdzięcza czterem kobietom - mamie i dwóm siostrom, które sprawiły, że miał cudowne dzieciństwo i młodość, oraz ukochanej żonie, z którą szedł przez życie przez prawie 60 lat...

O swojej mamie aktor mówił, że była najlepsza z najlepszych i miała serce na dłoni. Franciszka Kłosowska dbała, by jej dzieciom niczego nie brakowało, choć w domu, który prowadziła, nie przelewało się i czasem trzeba było mocno zaciskać pasa. Ojciec Kazimierz - rymarz z zawodu i z powołania - marzył, że syn pójdzie w jego ślady i przejmie rodzinny zakład rzemieślniczy. Chciał osobiście nauczyć małego Romka fachu, ale szybko zorientował się, że chłopak nie odziedziczył po nim smykałki do rymarstwa.

- Rodzice nie mieli ze mną lekko, bo byłem urwisem i nierobem. Na szczęście zawsze mogłem liczyć na starsze siostry, które wiele razy ratowały mnie z poważnych tarapatów - wspominał Roman Kłosowski.

Lena i Ina były już uczennicami szkoły powszechnej, gdy w ich drewnianym domu na ulicy Garncarskiej 15 w Białej Podlaskiej pojawił się Romek. Malutki braciszek od razu stał się ich ulubioną... lalką. Szyły mu ubranka, robiły swetry na drutach, podsuwały smakowite kąski.

Roman szybko odkrył, że posiadanie starszych sióstr to przywilej, z którego wynikają konkretne profity... Wystarczyło, że w jego oczach pojawiły się łzy, by dziewczyny bez słowa sprzeciwu wyręczały go w domowych obowiązkach. Wystarczyło, że przytulił się do którejś z nich, by obie zakasywały rękawy i przygotowywały mu ulubiony deser lub odrabiały z niego prace domowe z matematyki, której szczerze nie znosił i której nigdy nie rozumiał.

- Siostry były moimi pierwszymi widzami, to przed nimi grałem nieporadnego wyskrobka, któremu nic nie wychodzi - wyznał aktor w wywiadzie.

Pierwsze kroki na scenie

Ina i Lena kochały młodszego brata tak bardzo, że gotowe były spełnić każdą jego zachciankę nawet kosztem narażenia się tacie. Ich ojcu nie podobało się, że jego jedyny syn - zamiast uczyć się samodzielności - ciągle we wszystkim wyręcza się siostrami.

"Trzeba coś z tym zrobić" - powiedział ponoć pewnego dnia żonie i postanowił ostro wziąć się za chłopaka, by - jak mawiał - coś jednak z niego wyrosło. Poddał się, kiedy zrozumiał, że Romek myśli tylko o tym, by biegać z kolegami po okolicy, grać w piłkę i psocić.

- Nie chciałem się uczyć, wagarowałem... Znałem każdy kamień w Białej Podlaskiej, każdą piwnicę i każde podwórko - powiedział aktor w jednym z programów telewizyjnych, wspominając dzieciństwo.

Mama załamywała ręce, gdy wracał do domu w podartych spodniach i z poobijanymi kolanami. Dopiero kiedy Karolina Beylin, anglistka pracująca w bielskim liceum im. Emilii Plater i opiekunka szkolnego teatrzyku, dała mu rolę Jacusia Matołka w przestawieniu "Wtorek 16 grudnia", odkrył, co tak naprawdę chce robić w życiu. Na scenie czuł się jak ryba w wodzie. Talentu aktorskiego Romka nie doceniała tylko groźna matematyczka, która na każdej lekcji starała się udowodnić mu, że bez znajomości algebry nie da sobie w życiu rady. Bezskutecznie. Dwója na świadectwie przerwała jego świetnie zapowiadającą się karierę szkolnej gwiazdy...

Na szczęście wciąż mógł liczyć na siostry. Ina, która była już wtedy dorosła i mieszkała w podwarszawskiej Zielonce, przekonała rodziców, by pozwolili 18-letniemu Romanowi przyjechać do stolicy i tu kontynuować naukę. Zimą 1948 roku przyszły aktor na zawsze opuścił rodzinną Białą Podlaską. Rok później zobaczył swoje nazwisko na liście przyjętych do stołecznej szkoły teatralnej. W domu najstarszej siostry i jej męża Zbigniewa Sołuby także dla Leny znalazł się ciepły kąt.

- Dzięki Ince oboje mogliśmy uczyć się i pracować... Dokarmiała nas, wspierała, wnosiła do naszego życia ład i zdrowy rozsądek - wspominał aktor na łamach książki "Z Kłosem przez życie".

Miłość od pierwszego wejrzenia

Zaraz po ukończeniu studiów Roman Kłosowski dostał pracę w szczecińskim Teatrze Dramatycznym oraz w poradni dla kandydatów do szkoły teatralnej. Pewnego wieczora w jego garderobie zjawiła się śliczna dziewczyna - instruktorka teatrów ochotniczych w ośrodku dla greckich dzieci w Policach. Krysia zapytała mnie, czy mogłaby być aktorką.

- Spojrzałem jej prosto w oczy, uśmiechnąłem się i powiedziałem, żeby zamiast ról scenicznych wybrała rolę... żony. Mojej żony! Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia - opowiadał.

Krystyna Kłosowska porzuciła plany zostania aktorką i poświęciła się rodzinie. Stworzyła cudowny dom - dokładnie taki, jaki jej mąż pamiętał z dzieciństwa: pełen miłości i ciepła, pachnący ciastem i suszonymi grzybami, przytulny i zawsze otwarty dla gości.

- Małżeństwo z Krysią to mój największy życiowy sukces - mówił Roman Kłosowski w niemal każdym wywiadzie.

Nigdy nie pogodził się z jej śmiercią...

- Byliśmy razem prawie 60 lat, wspólnie przeżyliśmy różne chwile, nie zawsze słodkie. Chciałbym już być z Krysią... Bez niej moje życie straciło sens - powiedział na początku 2018 roku.

Odszedł kilka miesięcy później - 11 czerwca - niespełna tydzień po piątej rocznicy śmierci kobiety, która była całym jego światem.

Agencja W. Impact
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy