Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10719
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Crime story": Oko za oko

Aż trudno uwierzyć, że mroczna opowieść o poruczniku Torello i lukrowani „policjanci z miami” wyszły spod ręki tego samego producenta.

Michael Mann, rok po debiucie "Policjantów z Miami" wprowadził najpierw do kin dwugodzinnego pilota w reżyserii Abla Ferrary, a potem do piątkowego pasma na NBC serial "Crime story". I żeby było ciekawiej, tuż po kolejnej odsłonie historii nieco dyskotekowych stróżów prawa ze słonecznej Florydy. Mimo pewnych obaw kierownictwa stacji, szybko okazało się, że opowieść znacznie trudniejsza niż "Policjanci z Miami", zdobyła ogromne grono wielbicieli.

Akcja "Crime story" toczy się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, w chyba najbardziej mafijnym mieście Stanów Zjednoczonych, czyli Chicago. Jej głównym motywem jest bezpardonowy pojedynek porucznika Michaela "Mike’a" Torello (Dennis Farina) z niewahającym się przed żadną zbrodnią mafioso Rayem Lucą (Tony Denison). Oczywiście w międzyczasie funkcjonariusz prowadzi pomniejsze sprawy i ze wszystkich sił, które pozostają mu po ciężkiej służbie, stara się ułożyć sobie życie prywatne. Ale i tak wszystkie drogi zwykle prowadzą do Luki...

Reklama

Walka, którą toczą, jest krwawa i bezwzględna. Brutalni są zarówno przestępcy, jak i policjanci. W związku z tym trup ściele się gęsto, krew bryzga na wszystkie strony, a widz może to dokładnie śledzić w długich, lekko spowolnionych i fantastycznie dopracowanych ujęciach.

W ogóle trzeba przyznać, że strona wizualna tego serialu była prawdziwym majstersztykiem. Nieco oniryczne obrazy ciemnych chicagowskich zaułków w deszczu, cieszących się złą sławą barów i przestępczych melin, na długo zapadły w pamięci widzów.

To i doskonały scenariusz zapewniły wielkie powodzenie pierwszego sezonu "Crime story". Niestety, druga odsłona serialu nie spotkała się już z tak życzliwym przyjęciem. Wyniki oglądalności zaczęły spadać i nie pomogła nawet zmiana dnia emisji. Dzieło Michaela Manna wyraźnie przegrywało z konkurencją.

Producent postanowił więc, po dwóch sezonach, dość gwałtownie zakończyć swój serial - stąd brak rozwiązania i domknięcia wielu wątków. Ale odtwórca głównej roli, Dennis Farina z perspektywy czasu ocenił, że dobrze się stało, iż "Crime story" nie było kontynuowane.

- Może zakończenie nie było zbyt udane, ale dobrze, że zdecydowaliśmy się na nie w tym momencie - twierdził aktor w jednym z wywiadów. - Dzięki temu ludzie cały czas dobrze myślą o "Crime story" i nigdzie nie pojawiły się komentarze: "To było dobre, ale tylko przez pierwsze dwa lata" - dodał.

Michael Mann, decydując się powierzyć rolę porucznika Michaela Torello Dennisowi Farinie, doskonale wiedział, co robi. Kto w końcu lepiej wcieli się w twardego gliniarza, niż człowiek, który w szeregach chicagowskiej policji spędził 18 lat?! Ale to absolutnie nie był koniec czerpania ze scenariuszy, które pisze życie. Otóż jednym z autorów pomysłu na fabułę "Crime story" był Chuck Adamson, również funkcjonariusz amerykańskiej policji na emeryturze. Budując postaci mafiosów trzęsących półświatkiem Chicago, czerpał pełnymi garściami z życiorysów prawdziwych gangsterów.

I tak na przykład Ray Luca miał w sobie dużo z Tony’ego Spilotro, bezwzględnego rzezimieszka, który był przedstawicielem mafii chicagowskiej w Las Vegas. Natomiastze scenariuszy, które pisze życie. Otóż jednym z autorów pomysłu na fabułę "Crime story" był Chuck Adamson, również funkcjonariusz amerykańskiej policji na emeryturze. Budując postaci mafiosów trzęsących półświatkiem Chicago, czerpał pełnymi garściami z życiorysów prawdziwych gangsterów. I tak na przykład Ray Luca miał w sobie dużo z Tony’ego Spilotro, bezwzględnego rzezimieszka, który był przedstawicielem mafii chicagowskiej w Las Vegas. Natomiast postać jego mentora, Manny’ego Weisborda (Joseph Wiseman), jest odpowiednikiem pochodzącego z Grodna sławnego gangstera Meyera Lansky’ego.

Jakby tego było mało, do roli "przybocznego" Luki, Pauli’ego Taglii, producent "Crime story" zaangażował prawdziwego złodzieja - Johna Santucciego. Jak widać, twórcy serialu zrobili wszystko, by nikt nie mógł im zarzucić, iż nie wiedzą, o czym opowiadają. Chyba warto jeszcze na chwilę wrócić do strony wizualnej obrazu. Michael Mann i jego już sprawdzona w bojach ekipa (właściwie większość nazwisk specjalistów, którzy przygotowywali "Policjantów z Miami", można znaleźć na liście płac "Crime story"), z wielkim pietyzmem zadbali o to, by widz, oglądając ich dzieło, cofnął się o 25 lat i wylądował na ulicach Chicago.

Klasyczne amerykańskie krążowniki szos ozdobione wielkimi "płetwami", detektywi obowiązkowo w garniturach i kapeluszach, a i przestępcy odziani w stroje rodem z witryn najlepszych światowych krawców. No i oczywiście piękne kobiety, kochające zarówno obrońców prawa, jak i te, którym w głowie zawróciła fortuna gangsterów. A wszystko to okraszone fantastyczną muzyką.

Oczywiście pewnie większość widzów pamięta przede wszystkim główny motyw muzyczny, czyli "Runaway" Dela Shannona, ale przecież nie można zapominać, że w wielu odcinkach "Crime story" wybrzmiewa cudowny jazz. I to czasami grany przez samego Milesa Davisa (trębacz wystąpił w piątym odcinku, pierwszego sezonu - "The War")!

A swoją drogą, Michael Mann miał doskonałą rękę do zatrudniania w epizodycznych rolach późniejszych gwiazd. W chicagowskiej opowieści pojawili się m.in. Julia Roberts, Kevin Spacey, Christian Slater, a także David Caruso, który szesnaście lat później wcielił się w porucznika Horatio Caine’a w kultowym serialu "CSI: Kryminalne zagadki Miami".

Jak więc widać, Michael Mann, kręcąc "Crime story", stworzył nie tylko nowy typ serialu kryminalnego, ale także przygotował godnych następców Dennisa Fariny.

Świat Seriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy