"Crime story": Oko za oko
Aż trudno uwierzyć, że mroczna opowieść o poruczniku Torello i lukrowani „policjanci z miami” wyszły spod ręki tego samego producenta.
Michael Mann, rok po debiucie "Policjantów z Miami" wprowadził najpierw do kin dwugodzinnego pilota w reżyserii Abla Ferrary, a potem do piątkowego pasma na NBC serial "Crime story". I żeby było ciekawiej, tuż po kolejnej odsłonie historii nieco dyskotekowych stróżów prawa ze słonecznej Florydy. Mimo pewnych obaw kierownictwa stacji, szybko okazało się, że opowieść znacznie trudniejsza niż "Policjanci z Miami", zdobyła ogromne grono wielbicieli.
Akcja "Crime story" toczy się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, w chyba najbardziej mafijnym mieście Stanów Zjednoczonych, czyli Chicago. Jej głównym motywem jest bezpardonowy pojedynek porucznika Michaela "Mike’a" Torello (Dennis Farina) z niewahającym się przed żadną zbrodnią mafioso Rayem Lucą (Tony Denison). Oczywiście w międzyczasie funkcjonariusz prowadzi pomniejsze sprawy i ze wszystkich sił, które pozostają mu po ciężkiej służbie, stara się ułożyć sobie życie prywatne. Ale i tak wszystkie drogi zwykle prowadzą do Luki...
Walka, którą toczą, jest krwawa i bezwzględna. Brutalni są zarówno przestępcy, jak i policjanci. W związku z tym trup ściele się gęsto, krew bryzga na wszystkie strony, a widz może to dokładnie śledzić w długich, lekko spowolnionych i fantastycznie dopracowanych ujęciach.
W ogóle trzeba przyznać, że strona wizualna tego serialu była prawdziwym majstersztykiem. Nieco oniryczne obrazy ciemnych chicagowskich zaułków w deszczu, cieszących się złą sławą barów i przestępczych melin, na długo zapadły w pamięci widzów.
To i doskonały scenariusz zapewniły wielkie powodzenie pierwszego sezonu "Crime story". Niestety, druga odsłona serialu nie spotkała się już z tak życzliwym przyjęciem. Wyniki oglądalności zaczęły spadać i nie pomogła nawet zmiana dnia emisji. Dzieło Michaela Manna wyraźnie przegrywało z konkurencją.
Producent postanowił więc, po dwóch sezonach, dość gwałtownie zakończyć swój serial - stąd brak rozwiązania i domknięcia wielu wątków. Ale odtwórca głównej roli, Dennis Farina z perspektywy czasu ocenił, że dobrze się stało, iż "Crime story" nie było kontynuowane.
- Może zakończenie nie było zbyt udane, ale dobrze, że zdecydowaliśmy się na nie w tym momencie - twierdził aktor w jednym z wywiadów. - Dzięki temu ludzie cały czas dobrze myślą o "Crime story" i nigdzie nie pojawiły się komentarze: "To było dobre, ale tylko przez pierwsze dwa lata" - dodał.
Michael Mann, decydując się powierzyć rolę porucznika Michaela Torello Dennisowi Farinie, doskonale wiedział, co robi. Kto w końcu lepiej wcieli się w twardego gliniarza, niż człowiek, który w szeregach chicagowskiej policji spędził 18 lat?! Ale to absolutnie nie był koniec czerpania ze scenariuszy, które pisze życie. Otóż jednym z autorów pomysłu na fabułę "Crime story" był Chuck Adamson, również funkcjonariusz amerykańskiej policji na emeryturze. Budując postaci mafiosów trzęsących półświatkiem Chicago, czerpał pełnymi garściami z życiorysów prawdziwych gangsterów.
I tak na przykład Ray Luca miał w sobie dużo z Tony’ego Spilotro, bezwzględnego rzezimieszka, który był przedstawicielem mafii chicagowskiej w Las Vegas. Natomiastze scenariuszy, które pisze życie. Otóż jednym z autorów pomysłu na fabułę "Crime story" był Chuck Adamson, również funkcjonariusz amerykańskiej policji na emeryturze. Budując postaci mafiosów trzęsących półświatkiem Chicago, czerpał pełnymi garściami z życiorysów prawdziwych gangsterów. I tak na przykład Ray Luca miał w sobie dużo z Tony’ego Spilotro, bezwzględnego rzezimieszka, który był przedstawicielem mafii chicagowskiej w Las Vegas. Natomiast postać jego mentora, Manny’ego Weisborda (Joseph Wiseman), jest odpowiednikiem pochodzącego z Grodna sławnego gangstera Meyera Lansky’ego.
Jakby tego było mało, do roli "przybocznego" Luki, Pauli’ego Taglii, producent "Crime story" zaangażował prawdziwego złodzieja - Johna Santucciego. Jak widać, twórcy serialu zrobili wszystko, by nikt nie mógł im zarzucić, iż nie wiedzą, o czym opowiadają. Chyba warto jeszcze na chwilę wrócić do strony wizualnej obrazu. Michael Mann i jego już sprawdzona w bojach ekipa (właściwie większość nazwisk specjalistów, którzy przygotowywali "Policjantów z Miami", można znaleźć na liście płac "Crime story"), z wielkim pietyzmem zadbali o to, by widz, oglądając ich dzieło, cofnął się o 25 lat i wylądował na ulicach Chicago.
Klasyczne amerykańskie krążowniki szos ozdobione wielkimi "płetwami", detektywi obowiązkowo w garniturach i kapeluszach, a i przestępcy odziani w stroje rodem z witryn najlepszych światowych krawców. No i oczywiście piękne kobiety, kochające zarówno obrońców prawa, jak i te, którym w głowie zawróciła fortuna gangsterów. A wszystko to okraszone fantastyczną muzyką.
Oczywiście pewnie większość widzów pamięta przede wszystkim główny motyw muzyczny, czyli "Runaway" Dela Shannona, ale przecież nie można zapominać, że w wielu odcinkach "Crime story" wybrzmiewa cudowny jazz. I to czasami grany przez samego Milesa Davisa (trębacz wystąpił w piątym odcinku, pierwszego sezonu - "The War")!
A swoją drogą, Michael Mann miał doskonałą rękę do zatrudniania w epizodycznych rolach późniejszych gwiazd. W chicagowskiej opowieści pojawili się m.in. Julia Roberts, Kevin Spacey, Christian Slater, a także David Caruso, który szesnaście lat później wcielił się w porucznika Horatio Caine’a w kultowym serialu "CSI: Kryminalne zagadki Miami".
Jak więc widać, Michael Mann, kręcąc "Crime story", stworzył nie tylko nowy typ serialu kryminalnego, ale także przygotował godnych następców Dennisa Fariny.