Andrzej May: To on miał zagrać Hansa Klossa. Dlaczego zrezygnował z roli?
Andrzej May zapisał się w historii polskiej popkultury m.in. rolą w kultowej "Rodzinie Połanieckich". Nie wszyscy wiedzą, że aktor odrzucił propozycję głównej roli w innej głośnej produkcji. Zrobił to dla... teatru.
Kiedy na początku 1965 roku roku reżyser Janusz Morgenstern kompletował obsadę spektaklu telewizyjnego "Stawka większa niż życie", zaproponował szefom Teatru TV, by rolę Hansa Klossa zagrał Andrzej May. Uzyskał zgodę na zatrudnienie go i wysłał mieszkającemu w Łodzi 31-letniemu aktorowi telegram z zaproszeniem na zdjęcia próbne do stolicy. Był w szoku, gdy otrzymał odpowiedź zawierającą tylko trzy słowa: "Dziękuję, nie skorzystam".
Andrzej May miał już na swoim koncie kilka ról filmowych, gdy dostał propozycję zagrania Klossa w "Stawce większej niż życie", która wtedy - w 1965 roku - miała była być realizowana na potrzeby Teatru Telewizji jako cykl spektakli. Aktor był akurat bardzo zajęty, więc uznał, że wiązanie się z jednym przedsięwzięciem na dłużej mogłoby zaszkodzić mu w karierze, bo musiałby zrezygnować z innych ról. Poza tym co wieczór występował na scenie łódzkiego Teatru Nowego i nie wyobrażał sobie życia bez spotkań z publicznością, która wręcz go kochała.
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się kariera Andrzeja Maya, gdyby jednak zdecydował się zagrać Hansa Klossa. Nigdy nie żałował, że odmówił Januszowi Morgensternowi, którego bardzo cenił i lubił. Gdy w 1967 roku zapadła decyzja o nakręceniu serialu "Stawka większa niż życie", reżyser znów zaprosił go do współpracy. Tym razem chodziło jednak o niewielką rolę w 1. odcinku, więc Andrzej przyjął ją bez wahania.
Całe swoje życie Andrzej May robił tylko to, co chciał i w czym - jak mówił - widział sens. Mógł zrobić oszałamiającą karierę, ale wolał spokój. Nawet kiedy sam Adam Hanuszkiewicz zaoferował mu angaż w swoim teatrze, podziękował, bo nie chciał rywalizować z... Gustawem Holoubkiem, który akurat grał u Hanuszkiewicza rolę Segismunda w przedstawieniu "Życie jest snem". On w tę samą postać wcielał się wtedy na scenie Teatru Nowego w Łodzi i, co zauważyli wszyscy krytycy, był od Holoubka o niebo lepszy. Dostrzegli to także jurorzy 10. Kaliskich Spotkań Teatralnych, ogłaszając go najlepszym w Polsce aktorem teatralnym 1970 roku.
Andrzej May tak naprawdę wcale nie chciał być aktorem. Marzył o studiach dziennikarskich, pomyślnie zdał wszystkie egzaminy na ten kierunek, ale... zabrakło dla niego miejsca na uczelni. Dopiero, gdy odmówiono mu indeksu, zdecydował się uczyć aktorstwa. Po dyplomie, który obronił w Łodzi w 1978 roku, związał się najpierw z Teatrem Klasycznym w Warszawie, potem ze scenami w Koszalinie i Szczecinie, aż w końcu wrócił do Łodzi, gdzie występował aż do 1981 roku.
Zanim tuż przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego został dyrektorem Teatru Dramatycznego w Elblągu, miał już za sobą swą życiową rolę - rolę Stanisława Połanieckiego w serialu "Rodzina Połanieckich" oraz jego kinowej wersji zatytułowanej "Marynia".
Kilka lat po premierze "Rodziny Połanieckich" aktor doznał pierwszego wylewu. Był wtedy dyrektorem szczecińskiego Teatru Polskiego i grał główną rolę - Myszkina - w wyreżyserowanym przez siebie "Idiocie" Dostojewskiego... "Lekarze powiedzieli mu wtedy, że czas się wycofać. Andrzej burczał poirytowany, że nie będzie siedział w domu, że woli, żeby go szlag trafił na scenie" - wspominał go wiele lat później bratanek Wojciech May.
Niestety, Andrzej May nie chciał słuchać lekarzy. Dopiero po drugim wylewie, po którym był częściowo sparaliżowany, musiał zrezygnować z pracy. Nie mógł się pogodzić z odejściem z teatru, z końcem aktorstwa, reżyserii. Walczył o odzyskanie sprawności. "Walczył z chorobą, ze sobą, kto wie, z czym jeszcze. Mogąc prowadzić samochód tylko jedną sprawną ręką, potrafił wybrać się w podróż ze Szczecina do Łodzi" - opowiadał Wojciech May. Po trzecim udarze aktor nie odzyskał przytomności. Był w śpiączce przez ponad dwa tygodnie. Odszedł 7 grudnia 1993 roku w wieku 59 lat.