Komisja morderstw
Ocena
serialu
8,9
Bardzo dobry
Ocen: 278
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Komisja morderstw": Paweł Małaszyński powraca na ekran

Od czasu zakończenia swojej przygody z „Lekarzami” aktor skupił się na nagraniu nowej płyty i pracy w teatrze. Tylko nam Paweł Małaszyński zdradza, dlaczego tak długo czekał, by przyjąć rolę w kolejnym serialu.

Niedawno ukazała się czwarta płyta Twojego zespołu Cochise. Zaledwie po roku od poprzedniej. Nie daliście odpocząć swoim fanom.

- Jak się ma skompletowany materiał, to nie ma co czekać. Tak naprawdę utwory na płytę "The Sun Also Rises For Unicorns" ("Słońce wschodzi także dla jednorożców") mieliśmy gotowe, kończąc pracę nad poprzednią - "118". Podobnie jest teraz. Mogę zdradzić, że już mamy 12 utworów na kolejny album, nad którym powoli zaczynamy pracować. Nawet wiemy, jaki będzie tytuł i kolor okładki.

Może uchylisz rąbka tajemnicy?

Reklama

- Eee, za szybko byś chciał wiedzieć (śmiech). Poczekajmy jeszcze chwilę. Dajmy się słuchaczom nacieszyć najnowszym krążkiem.

Poprzedni krążek miał swój klucz w postaci tytułowego numeru pokoju. Najnowszy też posiada tajemny symbol?

- Może nie tajemny, bo zawarty już w tytule. To jednorożec. Dla nas jest on symbolem zmian, których oczekiwaliśmy od siebie, muzyki, życia. Zmian na lepsze. Wstajemy rano i borykamy się z problemami dnia codziennego, ale mimo tych przeciwności uczymy się cieszyć z tego, że żyjemy, oddychamy.

Skoro mowa o zmianach... Ostatnio mniej udzielasz się aktorsko.

- Niestety nie dostaję na tyle ciekawych propozycji, nad którymi mógłbym się pochylać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeśli cię nie ma na ekranie, to w ogóle cię nie ma. Jednak staram się nie marnować czasu na to, co mnie nie interesuje. I nie ma w tym innej filozofii czy wyrachowania. Poza tym ciągle egzystuję w swoim zawodzie. Cały czas gram w teatrze. Ograniczenie mojej obecności na ekranie nie ma związku ze zmianami zawodowymi, a raczej mojej duchowości i wrażliwości. Tego, jakim jestem człowiekiem i jakich zmian oczekiwałem od siebie samego.

Ku uciesze widzów rozpocząłeś pracę nad nowym serialem "Komisja morderstw". Jego tytuł sugeruje sensacyjną zawartość scenariusza. Ale Ty znów wdziejesz w nim lekarski fartuch...

- Mój bohater Adam Frejncz to wybitny umysł, wszechstronnie wykształcony lekarz neurolog, z zamiłowania antropolog. Twórca fundacji, która zajmuje się historią i wybitnymi postaciami Dolnego Śląska. W przepięknym zamku Kliczków prowadzi klinikę, która charytatywnie pomaga ludziom. Jego gust i pociąg do zagadek historycznych jest znany w środowisku. To powód, dla którego styka się z tytułową "Komisją morderstw". Jest postacią trochę ekscentryczną, tajemniczą, a także intrygującą. Jego poglądy na wiele spraw społecznych są mocno wyostrzone. Twierdzi, że istotą prawa nie jest człowiek, lecz termin. To czas rządzi nami, dlatego komisja badająca sprawy dość odległe jest bliska temu, co sam stworzył.

Wróćmy jeszcze do muzyki. Jacy ludzie trafiają na Wasze koncerty? Zwolennicy muzyki Cochise czy fanki Małaszyńskiego?

- Przychodzą przede wszystkim ludzie, którzy chcą posłuchać naszego grania. Dawno przeszliśmy etap, o którym chciałbym już zapomnieć. Etap ciągłego udowadniania, że nasz zespół nie jest fanaberią znanego aktora. Przez długi czas się to za nami ciągnęło. I wtedy rzeczywiście na naszych koncertach pojawiały się przypadkowe osoby, które miały ochotę mnie pooglądać. A kiedy zaczynaliśmy grać, połowa z nich znikała. Mam nadzieję, że w końcu udowodniliśmy, że nasze granie nie jest żartem, że traktujemy muzykę zupełnie na serio. Cieszy nas, że pojawiają się też nowi słuchacze, dla których jesteśmy muzyczną ciekawostką i zarazem miłym zaskoczeniem.

Rozm. Marcin Kalita

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Komisja morderstw
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy