W czepku urodzony
Aktorem został przypadkowo, jednak sprawdza się w tym zawodzie znakomicie. Jego kreacje w „Czasie honoru” czy „1920. Wojna i miłość” sprawiły, że zyskał sympatię i uznanie. Teraz podbija serca damskiej widowni jako przystojny komisarz Bromski.
Kiedy rozmawialiśmy kilka lat temu przyznałeś, że ludzie na ulicy wołają za tobą Igor. Albo dopytują się co u twojej "mamy" Ewy (chodzi o serial "Na Wspólnej"). Nadal spotykasz się z podobnymi sytuacjami?
- Bardzo rzadko, właściwie wcale. Może dlatego, że od tamtego czasu zagrałem w kilku innych produkcjach i teraz, jeśli już, jestem kojarzony z rolą Michała z "Czasu honoru". Serialowi "Na Wspólnej" zawdzięczam jednak bardzo wiele. To tam stawiałem pierwsze zawodowe kroki, miałem szczęście pracować ze świetnymi fachowcami, korzystałem z ich cennych rad oraz wskazówek. Czasami myślę, że jestem w czepku urodzony, bo miałem okazję grać z najwybitniejszymi polskimi aktorami, czerpiąc z ich wiedzy i doświadczenia.
"Na Wspólną" trafiłeś w wieku osiemnastu lat, choć nie chciałeś zostać aktorem. Powiedzmy, że możesz cofnąć czas - pokierowałbyś swoim życiem w ten sam sposób?
- Pewnie tak, gdyż jest to zawód niezwykle elastyczny, pozwalający realizować się w innych dziedzinach. Daje nieograniczone możliwości: twórczej zabawy, poznawania coraz to nowych ludzi, bycia ciągle kimś innym. A dzięki kostiumom czy scenografii można bez problemu "przenieść" się w czasie, poczuć atmosferę dawnej epoki. Poza tym, co też istotne, uczy nowych umiejętności. Gdybym nie został aktorem, nie poznałbym technik strzelania czy, jak to miało miejsce w trakcie realizacji serialu "1920. Wojna i miłość", zasad posługiwania się białą bronią.
Jednak gdyby nie przypadek, nie zostałbyś chyba aktorem. Co byłoby wówczas?
- Czasami żartuję, iż jestem niespełnionym instruktorem narciarstwa. Kocham ten sport, szusuję po stokach kiedy tylko mogę, czasem aż za szybko (śmiech). W życiu jestem długodystansowcem, uwielbiam rywalizację, lubię sprawdzać się w różnych, nawet ekstremalnych okolicznościach. Ostatnio na przykład wyciskam siódme poty w duathlonie, crossduathlonie, biegam w maratonach. To morderczy wysiłek, ale też megawyzwanie. I oto chodzi!
Potrzebujesz codziennej dawki adrenaliny?
- Na pewno nie należę do osób, które godzinami klikają myszą przed komputerem, udzielają się na facebooku, na bieżąco śledzą wiadomości z ostatniej chwili. Szczerze mówiąc, komputer mnie przeraża, mam wrażenie, że nieustannie czeka na mój błąd, potknięcie. Wolę być wśród ludzi, obserwować ich, rozmawiać z nimi.
I dlatego jako nastolatek dałeś się namówić, aby stanąć przed kamerą?
- To wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie, w ciągu chwili moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie nie byłem na to przygotowany, działałem na spontanie.
Spontaniczność okazała się, jak widać, skuteczną metodą.
- Poszedłem z ówczesną dziewczyną na casting, na który została zaproszona. Czekam na nią w poczekalni, podchodzi jakiś uśmiechnięty facet i proponuje nagranie przed kamerą. Bierze mnie pod włos: "Boisz się?", ja mu na to, że nie. Po jakimś czasie okazuje się, że zakwalifikowałem się do drugiego etapu. Dają mi trzy kartki z tekstem do trzech scen, ja gubię dwie z nich i przedstawiam tylko jedną scenę. Mimo to zostaję wybrany, jako ostatni aktor, jedyny spoza show-biznesu.
Twoi rodzice nie mieli nic przeciwko aktorstwu?
- Byli ogromnie zaskoczeni, że wszystko tak szybko się potoczyło. Nie zabronili mi jednak występowania w serialu, nie mówili: "Masz nie grać, tylko się uczyć", a byłem przecież tuż przed maturą. Jestem im bardzo wdzięczny, że w tamtym okresie bardzo mnie wspierali. Robią to do dziś.
Nauczyciele w szkole traktowali cię pobłażliwie?
- Na szczęście tak (śmiech). Wystarczyło tylko powiedzieć, że jadę na plan i puszczano mnie bez problemu. A że czasami wcale nie było żadnych zdjęć, to już zupełnie inna sprawa. TT Dziś masz 27 lat, uniknąłeś zaszufladkowania, zagrałeś też w kilku głośnych produkcjach. Czy jest jakaś rola, o której marzysz? - Nie napinam się na konkretną postać. W każdej z dotychczasowych czułem się dobrze, każda dawała mi inne możliwości i uczyła czegoś nowego.
Jakaś z granych przez ciebie postaci szczególnie zapadła ci w pamięć?
- Ostatnia! Nie pamiętam, kiedy tak ciężko pracowałem. Przez trzy miesiące zdjęć do "Komisarza Aleksa" nie miałem czasu dla siebie i znajomych, ani razu nie poszedłem do pubu na piwo. Po raz pierwszy też pracowałem tak długo poza Warszawą, co jak się okazało, miało swoje plusy. Człowiek od rana do nocy przebywa z ekipą zdjęciową i "łapie" z nią bliższy kontakt.
Zanim jednak pojawiłeś się na planie, odbyłeś też bardzo intensywne wielomiesięczne szkolenie z serialowym psem - Aleksem.
- To było konieczne. Rocky, bo tak naprawdę wabi się tytułowy Alex, musiał dobrze mnie poznać, w pełni zaakceptować, nabrać zaufania. I nie chodziło wcale o to, aby mnie słuchał, czy wykonywał moje komendy, od tego byli świetni trenerzy, lecz żeby mnie w ogóle zauważał! Dlatego na planie całą ekipę obowiązywał kategoryczny zakaz zabaw z psiakiem, nikt nie mógł go głaskać, aby go nie dekoncentrować. Niekiedy jednak bardzo trudno było się oprzeć, gdyż wesołego Rockiego lubią wszyscy...
Rola komisarza Marka Bromskiego jest pierwszą policyjną kreacją w twojej karierze aktorskiej.
- To dla mnie cenne zawodowe doświadczenie, że zagrałem komisarza Bromskiego. Dzięki szkoleniu z byłym antyterrorystą poznałem też skomplikowane policyjne techniki operacyjne, strzelałem z prawdziwej broni, zobaczyłem, jak naprawdę wygląda zatrzymanie przestępców. Na planie niemal cały czas towarzyszyli nam policjanci z łódzkiej dochodzeniówki, którzy na bieżąco korygowali naszą pracę. Mówiąc pół żartem chciałbym teraz zagrać złodzieja, jemu zawsze wolno dużo więcej (śmiech). Stróżów prawa obowiązują liczne procedury.
Rozmawiał Artur Krasicki