Piotr Bondyra: Gwiazdora "Komisarza Aleksa" na planie ugryzł serialowy pies
34-letni Piotr Bondyra, czyli serialowy aspirant Gustaw Bielski z "Komisarza Aleksa", powiada, że jak ulał pasuje do niego myśl Konfucjusza: "Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej życiu". "Ja nie pracuję, ja się bawię" - mówi aktor.
W "Komisarzu Aleksie" zmiany - nowe miasto, nowa komenda i nowa obsada, w której znalazło się ledwie kilka osób z poprzedniej, dobrze znanej widzom policyjnej ekipy. Między innymi pański bohater, aspirant Gustaw Bielski - jak to się stało, że ostał się w serialu, mimo tej "czystki"?
Piotr Bondyra: - Sam nie wiem, byłem mile zaskoczony, że wciąż pozostaję w zespole. Myślę, że jakiś wpływ na to miała opinia widzów, bo docierają do mnie słuchy, że mój bohater cieszy się dużą sympatią. Ja też lubię tego mojego Gutka i mam nadzieję, że będzie w tym serialu jak najdłużej.
To spora rewolucja w jego życiu - porzucić Łódź, miasto, w którym się wychował i które zna jak własną kieszeń, na rzecz Warszawy. Odnajdzie się na nowym gruncie?
- Łódź - Warszawa jedna sprawa, jak mówią. Wbrew pozorom, nie są to miasta sobie tak dalekie. I w sensie dosłownym, to zaledwie 1,5 godziny jazdy samochodem, pociągiem jeszcze krócej, poza tym mamy tu jednak dwie duże aglomeracje, w których się żyje podobnie. Oczywiście Warszawa daje nowe i większe możliwości, a zmiany są zawsze odświeżające i korzystne dla człowieka.
Aspirant Bielski jest młodym, zdolnym policjantem, biegłym w elektronice, świat wirtualny nie ma przed nim tajemnic - z takim przymiotami może w stolicy szybko awansować!
- Na pewno chciałby się rozwijać zawodowo, ale kariera w policyjnej hierarchii nie jest jego priorytetem, przynajmniej na razie. Dobrze się czuje w roli prawej ręki komisarza Kozery (Marcin Rogacewicz), a właściwie lewej, bo Marcin jest leworęczny (uśmiech). Razem z tytułowym bohaterem, psem Aleksem, we trójkę działają w terenie, rozwiązują zagadki. Taka praca operacyjna bardzo mu odpowiada i daje satysfakcję.
A co jego życiem prywatnym? W Łodzi została jego ukochana, Kasia (Elżbieta Trzaskoś). Jest siostrą komisarza Sochonia (Jacek Knapp), poprzednika Kozery, zatem wcześniej połączyła ich praca, a teraz - rozdzieliła. Czy ich uczucie przetrwa rozłąkę, czy może Gutek znajdzie nową miłość w Warszawie?
- Liczę na to, że scenarzyści mu tego nie zrobią. Gutek jest wiernym i odpowiedzialnym partnerem, bardzo oddanym Kasi i dobrze byłoby, aby tak zostało. Na pewno muszą oboje poszukać kompromisu. Nie jest to łatwe, ale wykonalne, jeżeli ludzie się kochają. Zresztą śmieję się, że mój bohater, specjalista od rozwiązywania spraw zawiłych, co prawda kryminalnych, nie sercowych, musi poradzić sobie i z tym zadaniem (uśmiech).
Skoro o sprawach kryminalnych mowa - nie chciał pan sam zostać policjantem?
- Nigdy. Zupełnie szczerze. Nie sprawdziłbym się w pracy w policji, nie jest to na nerwy i głowę artysty. Trzeba mieć naprawdę silną psychikę, by dźwigać ludzkie dramaty, prawdziwe, nie te napisane przez scenarzystów. Cieszę się, że są ludzie, którzy chcą i potrafią to robić i że ja, choć po części, mogę im oddać cześć, odwzorowując na ekranie tę ich ciężką, potrzebną i niebezpieczną pracę. Nie zawsze przez wszystkich zresztą docenianą. Zastanawia mnie, że takich strażaków np. wszyscy w kraju kochamy, uwielbiamy, a o policjantach się jakby zapomina, nazywa się ich "gliniarzami" albo jeszcze gorzej. Nie każdy szanuje ich wysiłek i trud. Obserwuję to, odkąd sam gram "gliniarza".
Jak pan trafił do serialu?
- Klasycznie, z castingu. Jednym z pierwszych, na który poszedłem po przeprowadzce do Warszawy z Wrocławia, gdzie grałem przez kilka lat w zespole Teatru Współczesnego. Ściągnął mnie tam dyrektor tego teatru, Marek Fiedor, mój wykładowca na studiach w łódzkiej filmówce. Okres spędzony na scenie wrocławskiego teatru był ważnym doświadczeniem i nauczył mnie wiele, ale postanowiłem poszukać nowych szans zawodowych w stolicy - notabene jak teraz mój serialowy bohater, Gutek... I tak, dzięki temu, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, udało mi się dostać do "Komisarza Aleksa".
Na samym początku ugryzł pana na planie pies!
- To był przypadek (śmiech)! Nasz mądry, kochany Rocky, który wtedy grał Aleksa, sięgał po kaczuszkę, a dziabnął mnie, na szczęście niegroźnie. Zastanawiałem się, czy to była pomyłka, czy może chciał mi zrobić psikusa na starcie, bo miał poczucie humoru. Później już nasze relacje były bez zarzutu, zresztą jak z każdym psem, który jest w serialu, bo lubię zwierzęta i dobrze się z nimi "dogaduję". Zresztą granie ze zwierzakami jest zawsze odmianą i dużą frajdą dla aktora.
Aktorstwo to był w pana życiu plan A - nie było planu B?
- Jest taka myśl Konfucjusza: "Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej życiu", która pasuje do mnie jak ulał. Ja nie pracuję, ja się bawię. Uwielbiam to, co robię, każda nowa rola jest dla mnie przygodą, wyzwaniem. Nie mogę się doczekać spotkania z ekipą, rolą, nie odliczam godzin, aż wyjdę z pracy. Nie narzekam, nie marudzę, doceniam to, co mam, stała praca w serialu to coś, o czym marzy każdy aktor i ja to mam. Jedyne, co mi doskwiera, to brak teatru, ale tym obszarem zajmuje się w naszym domu żona, Dorota Bzdyla-Bondyra, obecnie aktorka Teatru Polskiego w Warszawie.
Znacie się ze studiów?
- Nie, z teatru we Wrocławiu. Graliśmy razem w musicalu "Trzej muszkieterowie", ja byłem już po dyplomie, ona uczyła się w Studium Musicalowym "Capitol", zaprzyjaźniliśmy się. Ciekawa historia, że los nie pozwolił nam się rozstać - kiedy zdecydowałem się przenieść do Warszawy, Dorota dostała się do warszawskiej Akademii Teatralnej. I tak z tej przyjaźni zrodziła się miłość, potem narzeczeństwo, na końcu ślub. Udało mi się znaleźć swoją drugą połówkę (uśmiech)...
Jak można wyczytać, pana żona również zagrała w "Komisarzu Aleksie"?
- Tak, kilka lat temu, wtedy jeszcze byliśmy narzeczeństwem i spotkaliśmy się na planie. Tak to już jest w parach aktorskich, że czasem zdarza się im pracować razem i to też jest fajne.
Czym się państwo pasjonujecie poza aktorstwem?
- Filmem i sportem. Oglądamy właściwie wszystko, co się da. Ze sportem działamy bardziej wybiórczo. Przedtem mieliśmy fazę na rolki, jeździliśmy na nich dookoła, kiedy tylko był na to czas. Teraz zakochaliśmy się w supach, które sprawiają, że każdą wolną chwilę spędzamy na wodzie. Sup jest dla nas kompromisowym rozwiązaniem pomiędzy niechęcią Doroty do pływania na żaglówce, a naszą miłością do wszystkich sportów wodnych. Poza tym można z niego korzystać niemalże przez cały rok, nie tylko latem, wystarczy założyć piankę w chłodniejsze dni. Pociągają nas również sporty zimowe: narty, snowboard - ale te wykluczam póki co, ze względu na mój udział w serialu. Zbyt wielkie ryzyko urazu, który wyeliminowałby mnie z gry na dłużej, pozbawiając przy okazji wiele osób pracy. A tego chciałbym uniknąć, zwłaszcza, że my tu wszyscy w "Komisarzu Aleksie" żyjemy jak jedna wielka rodzina (uśmiech).
Ostatnio, właśnie na planie "Komisarza Aleksa", nagrał pan prywatny filmik dedykowany powodzianom...
- Dostałem taką prośbę od produkcji, a i wcześniej miałem pomysł i plan, by jakoś zachęcić ludzi do pomocy poszkodowanym. Ten temat jest mi tym bliższy, że moja żona pochodzi z Dolnego Śląska, konkretnie z Dzierżoniowa Śląskiego. Na szczęście jej rodzina nie ucierpiała przez powódź bezpośrednio, ale zewsząd wokół, od sąsiadów, znajomych, dochodziły do nas dramatyczne wieści. Ludzie potracili wszystko, zdrowie, dobytek, spokój. Każda forma nagłaśniania tej tragedii jest ważna i potrzebna.
- Wziąłem więc serialowego Aleksa, przycupnęliśmy gdzieś z boku na planie między zdjęciami i nagraliśmy krótki apel do miłośników naszego serialu (i nie tylko) z prośbą o wsparcie. Filmik został opublikowany w mediach społecznościowych, na profilu serialu i TVP. Z tego, co wiem, cieszy się dużą oglądalnością. Oczywiście nie ze względu na mnie, tylko na pieska, który jest uroczy (uśmiech). Najważniejsze, żeby pomogło...
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj