Daniel Zawadzki: W życiu długodystansowiec, w serialu - nałogowy pożeracz serc
Daniel Zawadzki, który od 20 lat wciela się w Michała Chojnickiego w "Klanie", nie jest w stanie zliczyć, ile kobiet przez ten czas przewinęło się przez życie jego bohatera. Doskonale za to pamięta matki czwórki swoich serialowych dzieci i fakt, że syn Elżbiety (Barbara Bursztynowicz) i Jerzego (Andrzej Grabarczyk) dotąd miał tylko jedną żonę, która zmarła, zatem obecnie formalnie pozostaje wdowcem. Ale to się wkrótce zmieni...
Dobiegający właśnie końca rok był dla pana rokiem ważnych jubileuszy. Zacznijmy od "Klanu" - zadebiutował pan w nim równo 20 lat temu jako Michał Chojnicki, zastępując w tej roli Jana Wieczorkowskiego. Ciężko było wejść w jego buty?
Daniel Zawadzki: - Może i nie byłoby tak ciężko, gdyby produkcja nie próbowała mnie na siłę w te jego buty wcisnąć - a to farbowano mi włosy na czarno, a to próbowano przybliżyć charakterologicznie. Z czasem to podejście się zliberalizowało. Kiedy np. Magda Wójcik zajęła miejsce mojej serialowej siostry Beaty, granej dotąd przez Dorotę Naruszewicz, nikt już nie oczekiwał, by wyglądała czy mówiła podobnie jak poprzedniczka, po prostu weszła i grała po swojemu. Myślę, że wynikało to stąd, że seriale upowszechniły się, przybyło ich wiele, stały się niejako metaforą naszych czasów i nie traktuje się ich tak dosłownie, jak te dwie dekady temu. Aktorzy migrują, odchodzą, wracają, zmieniają oblicza - przyzwyczailiśmy się do tego.
Co jeszcze zmieniło się przez te 20 lat w "Klanie"?
- Przede wszystkim my się zmieniliśmy - 20 lat to kawał czasu. Zmienił się świat, zmienił się nasz kraj, każdemu z nas zdarzyło się mnóstwo rzeczy, tych dobrych i tych złych, prywatnie i zawodowo. Jedyne, co się nie zmienia, to popularność "Klanu", co jest swego rodzaju fenomenem. Trwamy niezmiennie już od ponad 25 lat (ja dołączyłem w piątym roku emisji, w odcinku 890., pamiętam dokładnie), jesteśmy najdłużej emitowanym serialem w Polsce, ludzie wciąż chcą nas oglądać. Myślę, że sukces ten bierze się stąd, że potrafimy być wciąż aktualni, jako bodaj jedyni trzymamy się w emisji rzeczywistego kalendarza, tak więc widzowie razem z nami obchodzą święta, rocznice, w zimę mają zimę, latem lato. Z pewnością dużą rolę odgrywa tu przyzwyczajenie, zwłaszcza wśród starszej widowni, ale nie tylko. Często zdarza się, że ktoś młody, znacznie młodszy ode mnie, uśmiechnie się gdzieś na ulicy czy rzuci kilka zdań, z których jasno wynika, że rozpoznaje mnie jako Michała Chojnickiego z "Klanu".
Czuje pan szczególną więź z tym bohaterem?
- Po tak długim czasie nie może być inaczej. Mogę nawet powiedzieć, że do jakiegoś stopnia identyfikuję się z nim. Aczkolwiek nie mogę się nadziwić, że Michał nie uczy się na własnych błędach, wciąż pakuje się w kłopoty, głównie natury damsko-męskiej, które mają swoje, daleko idące konsekwencje...
Potrafi pan zliczyć, ile żon, dziewczyn, narzeczonych, przewinęło się przez jego życie za pana kadencji?
- Absolutnie nie! (śmiech) Ale sporo ich było, z niektórymi stworzył związki poważne, z innymi... mniej poważne. Na pewno pamiętam matki jego dzieci - Kingę (Katarzyna Tlałka), z którą ma dorosłe już dziś bliźniaki, Antka i Władka. Potem Zytę (Magdalena Stam, następnie Aleksandra Woźniak) - mamę Stefana. No i Mildę (Sawa Falkowska, zastąpiona przez Kornelię Angowską), romans z nią zaowocował małą Felicją.
- O ile kobiet Michała nie potrafię dokładnie wyliczyć, o tyle dobrze pamiętam koleżanki - aktorki wcielające się w ich role, np. Kasię Zielińską, która grała Natalię, wówczas jeszcze nie tak popularna, ale znaliśmy się dużo wcześniej, z teatru. Generalnie muszę przyznać, że mam szczęście do serialowych partnerek Michała i ze wszystkimi mi się przez te lata znakomicie pracowało. Co ciekawe, on sam, choć taki pożeracz serc, miał dotąd tylko jedną żonę, była nią Zyta, która umarła, zatem jest wdowcem.
Ostatnio przymierzał się znów do zmiany stanu cywilnego, ale nic z tego nie wyszło...
- Jak zwykle u Michała, on zawsze ma pod górkę. Jestem pod wrażeniem inwencji scenarzystów, którzy z upodobaniem komplikują mu życie. Tak, miał być ślub z jego obecną ukochaną, Franczeską (Ewelina Bator), wszystko już było zapięte na ostatni guzik, stroje gotowe, sesja przedślubna zrobiona, goście zaproszeni - i nagle okazało się, że uroczystość trzeba odwołać, bo porwano mu córkę! Uprowadziła mu ją jej niezrównoważona psychicznie matka Milda, wywiozła daleko i wszystko inne stało się nieważne, wobec konieczności ratowania dziecka. To było priorytetem dla Michała, jak również dla Franczeski - niesamowitej kobiety, która wspiera go na każdym kroku, a małą Felicję pokochała jak własną córkę. Myślę, że w najbliższym czasie ich wspólna walka o odzyskanie dziecka i prawdopodobnie długa batalia sądowa, zdominuje wątek mojego bohatera w serialu. A do tematu ślubu pewnie wrócimy w przyszłym roku, z tego, co słyszałem, dopiero latem.
Pozostańmy jeszcze w roku bieżącym i pańskich jubileuszy. W sierpniu skończył pan okrągłe 50 lat - to czas na podsumowania, życiowe, zawodowe. Bilans wychodzi na plus?
- Myślę i bardzo chcę myśleć, że tak, zależy, jak na to spojrzeć. Jedni mówią, że szklanka jest do połowy pełna, inni, że pusta - ja zdecydowanie należę do tych pierwszych i cieszę się tym, co mam. Moje życie zawodowe w dużej mierze zdominował "Klan", gdyby mi ktoś przed laty powiedział, że tak długo będę grać jedną rolę, to nie uwierzyłbym. Ma to swe blaski i cienie - na pewno daje stabilizację materialną i poczucie bezpieczeństwa, z drugiej strony zaś trochę ogranicza udział w innych produkcjach. Co prawda udało mi się zagrać w "Koronie królów", była dwuletnia fajna przygoda, w dodatku w serialu kostiumowym, ale nadal niedosyt jest. Najbardziej brakuje mi ról w filmie, na tym polu chciałbym zaistnieć i wciąż liczę, że to nadejdzie, do czego czuję się w pełni sił, ochoty i kondycji zdrowotnej.
Trzeba przyznać, że nie wygląda pan na swój wiek...
- Cieszę się takim stanem rzeczy. Wciąż gram młodego chłopaka w spektaklu "Tajemniczy ogród" wystawianym w moim macierzystym Teatrze Rampa, od wielu lat i nic się nie zmienia. Kolejne pokolenia zjeżdżają do Warszawy na to przedstawienie, mam wrażenie, że czas stanął w miejscu.
Skoro o Teatrze Rampa mowa - to mamy inny tegoroczny jubileusz. Właśnie minęło 25 lat, odkąd pan na tej scenie gra. Kolejny imponujący wynik!
- Trafiłem tam tuż po studiach i tak zostało - zdaje się, że jestem długodystansowcem (uśmiech). Na deskach teatru realizuję się w różnych formach scenicznych. W ostatnich latach dał się zaobserwować wyraźny skręt w stronę musicalową, także miałem okazję zaprezentować się również od tej strony. Zagrałem m.in. Heroda w głośnym przedsięwzięciu muzycznym "Jesus Christ Superstar", z którym wracamy w 2025 r. w marcu gościnnie na deski krakowskiego Teatru Variete, a w kwietniu - Teatru Dramatycznego w Warszawie. Do Rampy zapraszam szczególnie na widowisko "Depesze". Show z muzyką grupy Depeche Mode, który cieszy się niebywałym powodzeniem i za każdym razem nagradzany jest owacjami na stojąco. Dla aktora bezpośredni kontakt z widownią jest nieoceniony.
W latach 2000-2002 był pan również prezenterem popularnego programu telewizyjnego dla młodzieży pt. "Rower Błażeja". Jak pan wspomina tę pracę?
- To było dla mnie rewelacyjne doświadczenie. Ponad 80 odcinków nagranych na żywo - nikt mi tego nie odbierze! Była to praca zupełnie inna niż w teatrze czy na planie serialu i przyznam, że rozważałem nawet kiedyś, czy nie zająć się na dobre dziennikarstwem. W końcu jednak aktorstwo zwyciężyło. To kierunek zgodny z moim wykształceniem i jednak największa pasja, która - nawiązując do życiowego bilansu, o którym mówiliśmy - przyniosła mi dużo satysfakcji i spełnienia.
Prywatnie też się pan czuje spełniony?
- Jak najbardziej. Żyję spokojnie, bez ekscesów, dbam o siebie, zdrowo się odżywiam, uprawiam sport. Od wczesnej wiosny do jesieni, bo nie przepadam za zimą, podziwiam ją tylko w ... telewizji. Natomiast kiedy tylko się robi cieplej, zabieram się za treningi, by przygotować się do sezonu letniego, kiedy to wyruszam na południe pływać po egzotycznych morzach. Przez lata jeździłem do Chorwacji, potem moim celem stała się Hiszpania, następnie inne kraje basenu Morza Śródziemnego. Zwiedzam w nich niezliczone zabytki, z upodobaniem smakuję lokalnych kuchni, poznaję wspaniałych ludzi, cieszę oczy bajkowymi krajobrazami. I pławię się w tamtejszym cudownym klimacie, o każdej porze, i w nocy, i w dzień, kiedy to słońce zawsze mocno świeci. A tam gdzie jest słońce, tam jestem i ja.. (uśmiech)
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj