Chce poruszać, bawić, fascynować...
Edyta Herbuś, czyli Marta Orłowska z "Klanu", na miejsce letniego wypoczynku upodobała sobie Toskanię. Zawsze wybiera tam małe miejscowości, w których odcina się od świata i ładuje akumulatory. Marzy, by zagrać biograficzną rolę - np. kogoś, kto jak ona pokochał taniec.
Lato w pełni - udało się już z niego skorzystać i odpocząć?
- Tak, udało mi się wyrwać aż dwa tygodnie na odpoczynek w Toskanii i dodatkowe kilka dni na wyjazd do Wrocławia przy okazji mojego ulubionego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty.
Gdzie dokładnie była pani w Toskanii?
- W regionie Chianti, blisko Sieny i Florencji. Zawsze wybieram na miejsca wypoczynku malutkie wioseczki, albo miasteczka z dala od turystów. Lubię intensywnie korzystać ze wszystkich włoskich dobrodziejstw, czuć jak najmocniej tamtejsze zapachy, smaki, słońce. Czas minął błyskawicznie - przyjemne chwile zawsze płyną tak szybko...
Dlaczego akurat Toskania tak pani przypadła do gustu?
- Słońce, krajobrazy, włoski temperament. Bardzo lubię tamtejsze jedzenie i wspaniałe wino. Toskański klimat świetnie sprzyja odpoczynkowi, szczególnie jeśli można oderwać się od telefonu i maila. Mnie się udało. Codziennie rano ćwiczyłam jogę w toskańskim słońcu - było cudnie. Czuję, że baterie mam naładowane.
Włochy to też moda. Był czas na zakupy?
- Oczywiście (śmiech). Skorzystałam z włoskich dobrodziejstw również w tym zakresie. Przywiozłam kilka perełek. Mam zamiar wykorzystać je jesienią.
Niech pani zdradzi choć jedną rzecz, którą udało się we Włoszech "złowić"?
- Trzy lata temu odkryłam włoską firmę, która w ciekawy sposób łączy elegancję z nonszalancją. Lubię zaglądać do tego butiku. W ubiegłym roku znalazłam czarną sukienkę z suwakiem na całej długości z przodu i odsłoniętymi plecami, w tym - czarno-białą z suwakiem z tyłu. Do tego świetnie skrojoną marynarkę.
Często przywozi pani z wakacyjnych wojaży jakieś elementy garderoby?
- Wakacje to przede wszystkim czas relaksu, zwiedzania, spacerów, nadrabiania zaległości książkowo-filmowych. Zakupy robię przy okazji.
Przechodząc do tematów zawodowych - zdobyła pani wiele tytułów na tanecznych parkietach, włożyła w to masę pracy przez całe lata. A sławę i tak przyniósł dopiero romans z telewizją w postaci występów w "Tańcu z Gwiazdami". Nie jest to powód do bycia zawiedzionym?
- Nie czułam się zawiedziona, bo sława nigdy nie była moim celem samym w sobie. Jaka dziewięcioletnia dziewczynka zakochałam się w tańcu i przez osiemnaście lat ciężko pracowałam nad doskonaleniem swoich umiejętności. Satysfakcję sprawiały mi kolejne szkolenia z najlepszymi trenerami, sukcesy w turniejach, zdobywane klasy taneczne, aż do tej najwyższej międzynarodowej - "S". "Taniec z Gwiazdami", który rozsławił i taniec i tancerzy w Polsce, przyszedł później. Był naturalną konsekwencją mojej wcześniejszej drogi jako tancerki.
Konsekwencją programu i popularności, którą przyniósł, jest duże zainteresowanie pani osobą w mediach, zwłaszcza kolorowych. To zainteresowanie potrafi być kłopotliwe? Można sobie z nim radzić?
- Trzeba zbudować w sobie dystans do popularności i interweniować, gdy ktoś przekroczy niedozwoloną granicę. Nie zgadzam się z powiedzeniem: nieważne jak, byle po nazwisku. Popularność sama w sobie nie jest dla mnie wartością, chciałabym, aby ta uwaga skupiona była na owocach mojej pracy. Rzeczywistość medialna kreowana jest w zależności od zapotrzebowania czytelników, dlatego najczęściej dowiaduję się, że np. znów rzucił mnie ukochany. Częstotliwość, z jaką pojawia się w mediach ta informacja jest absurdalna. Nawet, gdybym chciała te doniesienia dementować, nie sposób byłoby za nimi nadążyć. Tego typu rewelacji wynikających ze zwierzeń tzw. znajomych chcących zachować anonimowość pojawia się na mój temat wiele. W skrajnych wypadkach mój prawnik wysyła po prostu pismo do redakcji i ucina temat.
To denerwuje, przeraża?
- Proszę sobie wyobrazić, że przez ponad dwadzieścia lat życia pracuje pani konsekwentnie nad doskonaleniem swojej firmy, a ktoś rozpuszczałby plotki na przykład o pani bankructwie. Nie denerwowałoby to pani? Albo podając się za panią działa przeciwko interesom firmy To jest nie fair. Ja wyznaję zasadę: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Denerwowało mnie, że w mediach był cytowany mój fałszywy profil na Facebooku. Dziś został już zablokowany. W ubiegłym roku miała miejsce podobna sytuacja, kiedy ktoś prowadził za mnie bloga.
To na koniec zapytam o plany aktorskie - jak pani sobie zaplanowała tę ścieżkę zawodową?
- Nie sądzę, żeby dało się ją zaplanować Koncentruję się raczej na doskonaleniu swoich umiejętności i na kreowaniu postaci, w które się obecnie wcielam. Poza tym jestem w trakcie ustalania kilku nowych projektów, o których jeszcze nie powiem, żeby nie zapeszyć (śmiech).
Jest rola, której zagranie marzy się pani szczególnie?
- Taka, która będzie ludzi poruszać, bawić, wzruszać, fascynować. Studiowanie aktorstwa jest rodzajem terapii. Dotyka się często najdelikatniejszych strun wrażliwości, trudnych doświadczeń, traum. Tylko sięgając tak głęboko ma się dostęp do tych najciekawszych, wiarygodnych środków wyrazu. Trzeba po nie sięgać, żeby przekonać widza do odtwarzanej postaci. Wymaga to walki z własną psychiką, charakterem, fizycznością. Serialowe role, które dotychczas grałam nie dawały zbyt wielu takich możliwości. Nadal czekam na prawdziwe aktorskie wyzwanie. Mogłaby to być np. rola biograficzna.
Kogo na przykład ma pani na myśli?
- Widziałam ostatnio niesamowity spektakl Krystiana Lupy "Persona. Marilyn". Sandra Korzeniak bardzo zaimponowała mi swoją kreacją aktorską. W niezwykły sposób udało jej się oddać charakter bohaterki - połączenie infantylizmu, psychozy, geniuszu. To było dla mnie niezwykle pouczające doświadczenie. Samo siedzenie na krześle stawało się symfonią ruchów.
Marylin Monroe to jest właśnie rola, w którą chciałaby się pani wcielić?
- Po obejrzeniu tego spektaklu już chyba nie. Może mógłby to być ktoś, kto podzielał moją fascynację tańcem...
Rozmawiała Katarzyna Kownacka