Klan
Ocena
serialu
7,3
Dobry
Ocen: 13884
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Anna Maria Stachoń: Jest córką znanego aktora. W młodości przez to cierpiała

Anna Maria Stachoń, serialowa Edyta Zaręba w telenoweli "Klan", prywatnie jest córką aktorskiej pary Mai Barełkowskiej-Cyrwus i Piotra Cyrwusa oraz matką czwórki dzieci. Absolwentka krakowskiej PWST publicznie przyznała się do uzależnienia od alkoholu. Choć udało jej się wyzwolić z nałogu, jest w pełni świadoma tego, że cierpi na nieuleczalną chorobę.

Niedawno dołączyła pani do obsady "Klanu" - co z miejsca zelektryzowało fanów najdłużej emitowanego serialu w Polsce, z uwagi na fakt, że prywatnie jest pani córką... Rysia, kultowej postaci tej telenoweli!

Anna Maria Stachoń: - To prawda, mój tata Piotr Cyrwus grał w Klanie", grała też moja mama Maja Berełkowska-Cyrwus. Rola taty była znacznie większa, wcielał się w Ryszarda Lubicza przez kilkanaście lat, toteż ludzie go zapamiętali.

Postać ta, skądinąd przeurocza, stała się obiektem popularnych żartów i internetowych memów. Ludzie kpili z obsesji na punkcje "mycia rączek" i innych, "Rysiowych" powiedzonek i zachowań. Cierpiała pani z tego powodu w szkole, pośród rówieśników?

Reklama

- Bardzo. I ja, i moi bracia borykaliśmy się z tym problemem. A że w tych czasach jeszcze nie było mowy o działaniu bodźcowym, jakiejś pomocy ze strony pedagogów, nosiliśmy ten stres w sobie, co w jakiś sposób na pewno wpłynęło na naszą psychikę. Najbardziej uderzające jest to, że oni nawet nie wyśmiewali tego osławionego "mycia rączek" czy innych rzeczy związanych z Rysiem, tylko głównie to, że był on tatą niepełnosprawnego Maciusia (Piotr Swend). "Masz brata Downa!" - wykrzykiwali za nami, co było bardzo przykre. Próbowałam się bronić: "Co z wami jest nie tak, że nie odróżniacie serialu od rzeczywistości?" - tłumaczyłam dookoła, bez większego zresztą skutku. Na szczęście to już przeszłość...

Dziś pani sama znalazła się w obsadzie "Klanu" - nie uchroni się pani od posądzeń, że to znany tata załatwił rolę...

- Wiem, ale to nieprawda. Po prostu był casting, który udało mi się wygrać i tak oto trafiłam do tej produkcji. Jest to moja pierwsza w życiu rola w serialu i pierwsza w ogóle praca, choć szkołę, krakowską PWST, skończyłam już ładnych parę lat temu. Tak się składa, że w "Klanie" gra również mój kolega z roku, Marcel Borowiec, więc jest mi raźniej.

Ale, rzecz jasna, na planie wszyscy wiedzą, czyją jest pani córką?

- Oczywiście, że tak. Jest mnóstwo osób, które pracowały z moim tatą i przyjęły mnie z otwartymi ramionami. Tata pracował rzetelnie, uczciwie, poza tym jest bardzo dobrym, uczynnym człowiekiem, tak go tu wspominają, a ta sympatia zespołu jest  wyczuwalna na każdym kroku, choć nie gra w nim już od lat. Myślę, że gdyby nie był osobą powszechnie lubianą, nie mogłabym liczyć na tak miłe przyjęcie, jakie mnie tu spotkało. Tak że startuję w komfortowej atmosferze.

Kim jest pani "klanowa" bohaterka, która - wedle zapowiedzi produkcji - ma zadomowić się w serialu na dłużej?

- Nazywa się Edyta Zaręba, jest nową game developerką w firmie Tymona (Michał Milowicz) i jego przełożoną. Bardzo profesjonalna, skupiona na pracy, której poświęca się dniami i nocami, i tego samego oczekuje od podwładnych.

Zdaje się, że nie tylko pracą żyje pani bohaterka. Jej pojawienie się wzbudziło zachwyt otaczających ją panów. Szykują się romanse?

- Tego na razie nie wiadomo, póki co trwa wzajemne "obwąchiwanie" - a to z Tymonem, który wyraźnie smali do Edyty cholewki od samego początku, a to z Januszem (Michał Lesień-Głowacki), któremu chyba też wpadła w oko. Myślę, że najmniej na tym zastanawia się ona sama. Zresztą od początku było widać, że to typ kobiety, któr  znacznie lepiej odnajduje się na gruncie zawodowym niż w relacjach damsko-męskich. Zobaczymy, jak to się potoczy dalej.

Ma pani wiele wspólnych cech ze swoją serialową bohaterką?

- O nie, bardzo się różnimy (uśmiech). Ona ma taki warszawski styl - bycia, życia, pracy, zupełnie inny niż mój, krakowski, skąd pochodzę. W Krakowie żyje się wolniej, wyścig szczurów tak powszechnie nie funkcjonuje, jest bardziej kameralnie. Dzięki temu, że mieszkam w Krakowie, a gram teraz w Warszawie, otworzyły się przede mną dwa światy i bardzo mi się to podoba. A poznawanie Warszawy jest dla mnie przyjemne.

Jeździ pani na plan pociągiem?

- Tak - i to mi też odpowiada. Wybieram zawsze wagon ciszy, gdzie w spokoju pracuję, a teraz też uczę się, bo od października zaczęłam kolejne studia, psychologiczne. Zawsze fascynowała mnie ta dziedzina, poza tym myślę, że dobrze mieć w zapasie inny zawód, na wypadek, gdyby aktorstwo nie wypaliło.

Jak pani daje radę organizacyjnie - praca, studia i zajmowanie się domem, bo wiadomo, że jest pani mamą gromadki pociech?

- Zgadza się, mam czworo dzieci, w wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym, tak że jest co robić. Dobrze się składa, że mogę liczyć na pomoc rodziny, a przede wszystkich ich taty, który zajmuje się nimi, kiedy ja jestem poza domem. Mamy jednego syna i trzy córki - to zwłaszcza z myślą o dziewczynkach zmobilizowałam się do pracy i nauki, by pokazać im, że kobieta zawsze może iść po swoje. Mimo posiadania wielodzietnej rodziny i związanych z tym obowiązków, mieć swoje pasje, realizować marzenia, rozwijać się. Walczyć o siebie niezależnie od sytuacji.

Jedną, bodaj najważniejszą w życiu walkę, już pani wygrała - jakiś czas temu przyznała się pani publicznie do wyjścia z uzależnień. Trzeba mieć dużo odwagi, by coś takiego obwieścić światu...

- Zdecydowałam się opublikować ten post w mediach społecznościowych nie tyle z odwagi, co z poczucia dumy, ogromnej radości, że się udało. Że zdołałam wyzwolić się z nałogów alkoholizmu i używania substancji odurzających, które niszczyły moje życie i życie mojej rodziny. Mówi się, że aby podjąć tę walkę, trzeba się znaleźć na dnie. Ja swoje dno osiągnęłam i to mnie zmotywowało do zmiany. Wymagało to dużo wysiłku, konkretnej pracy fizycznej i psychicznej, intensywnej terapii grupowej.

- Nieocenione przy tym było wsparcie rodziny, szczególnie jestem wdzięczna mężowi, który bardzo pomógł mi w tym trudnym czasie. Taka pomocna dłoń ze strony najbliższych jest dużą podporą dla kogoś, kto próbuje odejść od nałogów. Natomiast w czynnym uzależnieniu wyciąganie jej (np. finansowanie takiej osoby) nie jest wskazane i nie rozwiązuje problemu. Ale ten etap mam już za sobą.

Czuje się pani wolna?

- W dużym stopniu tak, aczkolwiek jestem świadoma, że uzależnienie to choroba dożywotnia. Nadal chodzę na terapię, teraz już indywidualną, dbam o siebie, nie narażam się na sytuacje, które mogą stanowić zagrożenie, unikam stresu. Pielęgnuję moje relacje z przyjaciółmi - dobrze jest mieć wokół siebie ludzi, którym się ufa, stanowi to podstawę dobrego funkcjonowania. Chętnie dzielę się z ludźmi moim doświadczeniem. Być może dla kogoś, kto mierzy się z podobnym problemem, ta historia stanie się inspiracją, doda otuchy, nadziei. Bo przecież nie ma takiego labiryntu, z którego nie można wyjść, wystarczy tylko znaleźć siłę i motywację. A w końcu zza któregoś zakrętu musi wyjrzeć słońce...

Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy