Aktorstwo ma w sobie coś ze schizofrenii
Jakub Świderski właśnie wrócił z miesiąca miodowego w Weronie - miasta Romea i Julii, gdzie zachwycił się pizzą i zakochał w... ferrari. Czy jego bohatera też czekają równie szczęśliwe chwile?
Od czerwca jesteś szczęśliwym mężem. Była już podróż poślubna?
- Właśnie wróciliśmy z Włoch, gdzie odwiedziliśmy miasto Romea i Julii - Werona nas urzekła. Jestem też zachwycony włoską pizzą, która naprawdę jest nie do podrobienia. A odkąd poznałem moją żonę, ciężko oczarować mnie kulinarnie, bo ona gotuje naprawdę dobrze (śmiech). Poza podziwianiem widoków miałem też możliwość przetestowania ich cudów motoryzacji. Zrobiłem przejażdżkę ferrari i teraz wsiadając do mojego "oldmobilu" będę się wzruszał na samo wspomnienie tamtej chwili (śmiech).
Jadąc "oldmobilem" kontemplujesz ciszę czy słuchasz muzyki?
- W samochodzie zazwyczaj ćwiczę struny głosowe, więc osoby przejeżdżające obok mnie muszą mieć z tego niezły ubaw. Ale, gdy chcę się odprężyć, słucham Michaela Buble, Chrisa Cornella i genialnego wokalisty jazzowego, Kurta Ellinga.
Sporo zmian w Twoim życiu prywatnym, a co szykuje się u Norberta z "Klanu"?
- Norbert podejmuje starania, aby przyzwyczaić Olę do myśli o ślubie. Ona wprawdzie nie ucieka już przed tym tematem, ale wciąż stwarza atmosferę niedopowiedzenia. Swoją drogą, małżeństwo to dobra sprawa (śmiech).
Ale związek z osobą cierpiącą na schizofrenię to już wyzwanie. Dla Ciebie zagranie takiej postaci jest trudne?
- Możliwość odejścia od swojej mentalności i przyzwyczajeń to dla aktora ogromna frajda. Samo tworzenie zupełnie innej rzeczywistości, w której można się zapomnieć, ma coś ze schizofrenii. Na szczęście mam opcję powrotu do mojego prywatnego świata. Wtedy na przykład uczę się grać na pianinie.
Rozmawiała Agnieszka Tomczak