Żmuda Trzebiatowska: Popularność jest przyjemna!
Zawsze uśmiechnięta. Zmysłowa, atrakcyjna, błyskotliwa i szalenie zdolna. Można by rzec: kobieta idealna! Oto cała Marta.
Jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej zapracowanych aktorek. Marta Żmuda Trzebiatowska (czyli Monika Miller z serialu "Julia") od kilku lat wciąż jest na topie. I chyba nie ma dziś w Polsce osoby, która nie znałaby jej nazwiska. Jednak mimo wszystko cały czas zaskakuje nas skromnością i radością życia. I choć aktorstwo to jej żywioł, nigdy nie zapomina o chwili dla siebie i ukochanego...
Sesje zdjęciowe, role w najlepszych filmach, okładki w znanych magazynach - jak smakuje sukces?
Marta Żmuda Trzebiatowska: - Mam do niego dystans, dlatego wydaje mi się, że moje życie smakuje dokładnie tak samo jak pani.
Dostrzegam jednak pewne różnice...
- Tylko takie, że czasami można zobaczyć moją twarz w telewizji czy na okładce czasopisma.
Ale mimo wszystko nie przewróciło się pani w głowie...
- Zawsze i we wszystkim starałam się zachowywać bezpieczną równowagę. Jednak mimo to patrzę na świat mediów zdziwionymi oczami i nigdy do końca w niego nie wchodzę. Pozostaję tak jakby na uboczu. Taki dystans jest naprawdę bardzo pomocny. Wtedy człowiek nie traktuje wszystkich rzeczy tak śmiertelnie poważnie.
Ale kocha pani swój zawód, prawda?
- Oczywiście! Niemniej jednak, jak w każdej branży, są widoczne plusy i minusy. Ale to jest przecież zupełnie normalne.
To w takim razie zacznijmy od tych przyjemnych stron aktorstwa.
- Pewnie to panią zdziwi, ale zaliczyłabym do nich popularność. Sama w sobie jest bardzo przyjemna. Ludzie rozpoznają mnie na ulicy. To naprawdę szalenie miłe i ekscytujące. Zawsze daje mi to mnóstwo energii.
A co ją pani zabiera?
- Są pewne rzeczy, które bardzo utrudniają mi życie. Przede wszystkim zalicza się do nich masa niestworzonych historii, które pojawiają się na mój temat. Najbardziej drażni mnie kłamstwo. Ale rozumiem, że to tylko dlatego, że prowadzę dość nudny tryb życia. Po prostu nie jestem autorką żadnych skandali.
Nie próbuje pani dementować tych kłamstw?
- Byłaby to walka z wiatrakami. Nie dałabym rady sprostować tych wszystkich wyssanych z palca komentarzy. Czasami faktycznie ciężko nad tym zapanować.
Jest pani uważana za jedną z najpiękniejszych Polek. Czy to wymaga wielu wyrzeczeń?
- Pozwalam sobie dosłownie na wszystko. Niby dlaczego miałabym odmawiać sobie przyjemności? Jestem typową kobietą, która miewa w swoim życiu chwile zapomnienia.
A czy taka kobieta ma jakiekolwiek kompleksy?
- Wydaje mi się, że każda z nas je ma! Co prawda większość pań stara się je starannie ukrywać, ale ja przyjęłam zupełnie inną taktykę. Żartuję sobie z nich i głośno o nich mówię. I powiem szczerze, że... to działa.
Czyli nie zaprząta pani sobie głowy skrupulatnym liczeniem kalorii?
- Do tego również mam zdrowy dystans. Mam na ręce poparzenie, którego nabawiłam się, smażąc racuchy na głębokim tłuszczu. To dowód na to, że nie kłamię i nie liczę kalorii. Nie stosuję żadnej rygorystycznej diety i nie katuję się morderczymi ćwiczeniami.
Nie dość, że jest pani piękna, utalentowana, to dodatkowo potrafi pani gotować. Po prostu chodzący ideał!
- Tak naprawdę to dopiero uczę się gotować. Zauważyłam, że teraz poświęcam tej czynności znacznie więcej czasu. Chyba zainspirowały mnie te wszystkie programy o tematyce kulinarnej.
A co najbardziej lubi pani przyrządzać?
- Lubię dania, które nie wymagają ode mnie czterogodzinnego ślęczenia w kuchni. Zdaniem Adama specjalizuję się w makaronach.
To musi teraz tęsknić za pani kuchnią. Przecież większość czasu spędza pani na planie filmowym w Krakowie. Jak znoszą państwo rozłąkę?
- Takie wyjazdy są wbrew pozorom bardzo potrzebne. Pamiętam swój pierwszy przyjazd do Krakowa na plan filmowy. Był upalny sierpniowy dzień. Usiadłam w restauracji na malowniczym Kazimierzu. Zamówiłam lampkę wina i zadałam sobie jedno ważne pytanie. Co przyniesie mi ten Kraków? Udało mi się wtedy na spokojnie pomyśleć o swoim życiu. Dobrze jest czasami spojrzeć na nie z dystansu. A, niestety, ludzie coraz częściej o tym zapominają. Niezwykle przyjemnie jest od czasu do czasu gdzieś wyjechać, oderwać się od rzeczywistości.
Jaki miało to zatem wpływ na pani związek?
- Do tej pory prowadziłam rutynowe życie. Otwierałam oczy, jadłam śniadanie, szłam do pracy, później obiad z ukochanym, ponowna praca i zamykałam oczy. I w kółko to samo. Wszystko było poukładane i perfekcyjne. A tymczasem taki Kraków...
... zburzył pani lekko ten porządek?
- I uważam, że było nam to szalenie potrzebne. Teraz jest inaczej, fajniej i na pewno ciekawiej. Poza tym dzięki tym podróżom poznałam wiele fascynujących osób. To inspiruje...
Proszę uważać, aby tymi słowami nie rozpętać kolejnej medialnej burzy! Już widzę te nagłówki: kryzys w związku Marty Żmudy Trzebiatowskiej!
- Tak jak mówiłam wcześniej - to są informacje, które i tak żyją własnym życiem... Nie zamierzam tego w żaden sposób komentować. Wydaje mi się, że tylko pogorszyłabym sprawę.
Ale chyba może mi pani zdradzić, czy bliżej jest wam do ślubu czy też do rozstania?
- Ani do rozstania, ani do ślubu.
Pytam, ponieważ zastanawia mnie, czy inni mężczyźni próbują jeszcze starać się o pani względy? Czy wiedzą, że są już z góry na straconej pozycji?
- Mam wrażenie, że faceci po prostu się mnie boją. Nie wiem, dlaczego aż tak bardzo onieśmielam mężczyzn. Zawsze wydawało mi się, że jestem dosyć sympatyczną osobą, która szybko skraca wszelkie dystanse. Uważam, że jestem otwarta i komunikatywna.
Potwierdzam! Adam Król też to dostrzegł?!
- Nie zmienia to jednak faktu, że również bał się do mnie podejść. Nawet mimo tego, że jeszcze nie byłam tak popularna (śmiech).
Alicja Dopierała