Arkadiusz Jakubik i Jakub Sierenberg o "Informacji zwrotnej" [wywiad]
Serial "Informacja zwrotna" na podstawie powieści Jakuba Żulczyka zadebiutował na Netfliksie i w zaledwie kilka dni zdążył stać się wielkim hitem platformy. Z okazji premiery porozmawialiśmy z odtwórcami głównych ról: Arkadiuszem Jakubikiem, który wciela się w postać Marcina Kani oraz jego serialowym synem - w tej roli Jakub Sierenberg.
Marcin Kania (Arkadiusz Jakubik) jest alkoholikiem. Byłym rockmanem. Pewnego ranka budzi się w mieszkaniu swojego syna, Piotrka (Jakub Sierenberg). Cały we krwi, na kacu i z totalną amnezją. Wkrótce dowiaduje się, że Piotrek zaginął, a on był ostatnią osobą, która widziała go żywego.
Z okazji premiery serialu na podstawie powieści Jakuba Żulczyka, porozmawialiśmy z aktorami, którzy wcielają się w głównych bohaterów: Arkadiuszem Jakubikiem oraz Jakubem Sierenbergiem.
Justyna Miś, INTERIA: Jak wyglądały kulisy waszych angażów do serialu "Informacja zwrotna"?
Arkadiusz Jakubik: - Dostałem propozycję od Łukasza Dzięcioła i Opus Film. Znamy się od czasów serialu "Klangor". Myślę, że mamy do siebie pewien rodzaj wzajemnego zaufania. Kiedy dowiedziałem się, że serial będzie reżyserował Leszek Dawid, to tym bardziej mój entuzjazm wzrósł. Spotkałem się z nim wiele lat temu przy okazji filmu "Jesteś Bogiem" i to było fantastyczne spotkanie. Bardzo sobie cenię jego wrażliwość i to, co robi. No i oczywiście lektura powieści Jakuba Żulczyka oraz adaptacji scenariuszowej Kacpra Wysockiego były rzeczami najbardziej istotnymi, bo ja zawsze jednak czekam na literaturę.
- Książka mnie zmiotła, a adaptacja powieści, którą zrobił Kacper Wysocki była znakomita. Kacprowi udało się wybronić Marcina Kanię. Miałem różne ambiwalentne uczucia po lekturze powieści. Że w tej wersji zdarzeń ciężko będzie go obronić, ale lektura scenariusza uspokoiła mnie.
- Potem były zdjęcia próbne i nastąpiło spotkanie z aktorem, którego nie znałem wcześniej, nie widziałem nigdzie. Przyszedł taki dryblas na zdjęcia próbne, no i może oddam głos zainteresowanemu.
Jakub Sierenberg: - Ja miałem tradycyjną drogę wejścia na plan dla młodych aktorów. Najpierw był self-tape. Potem pierwszy etap na żywo, gdzie obecny był już Leszek, co swoją drogą jest bardzo fajne – ponieważ odnosi się wrażenie, że jest się wysłuchanym i potraktowanym poważnie, skoro reżyser przychodzi na tak wczesnym etapie castingu. Następnie miałem drugi etap i później kolejny, gdzie był już Arek, więc to była daleka droga. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim osobom, które się przyczyniły do tego, że akurat padło na mnie.
AJ: - Wejdę ci w słowo, bo postawiłeś piękną kropkę. Myślę, że wdzięczny powinieneś być przede wszystkim sobie. Z mojej perspektywy trudno sobie wyobrazić lepszego, bardziej utalentowanego, serialowego synka. Nasze spotkanie było dla mnie absolutnie wyjątkową podróżą.
Skoro mówimy o pracy na planie, w serialu macie w większości wspólne sceny w dosyć trudnych, emocjonalnych, pełnych bólu, ujęciach, scenach. Jak wyglądała wasza współpraca na planie w tak wymagających warunkach. Jak wyglądała wasza relacja?
JS: - Warunki na planie były komfortowe. Wymagające były sceny.
AJ: - Mówisz o cateringu?
JS: - Między innymi, tak. [śmiech]
AJ: - Tak, faktycznie był znakomity.
JS: - Sceny, owszem, bywały wymagające, ale z Arkiem złapaliśmy dobry flow. Mamy podobny styl pracy. Nie musieliśmy nawet dużo rozmawiać na ten temat. Po prostu to się zadziało i dlatego - wierzymy w to bardzo mocno - to fajnie działa na ekranie. Relacja ojca z synem się zbudowała. Bardzo się cieszę, że nie mieliśmy żadnych zgrzytów. Po prostu się świetnie dogadywaliśmy zarówno w scenach, jak i poza nimi.
AJ: - Bardzo często tak bywa, że widzę jakiegoś aktora w kinie czy w telewizji i podoba mi się jego rodzaj ekspresji, wrażliwości, a potem go prywatnie poznaję i widzę, że jest dobrym, ciekawym człowiekiem. A gdy widzę na ekranie jakiegoś aktora, którego gra mi się niespecjalnie podoba i potem go poznaję, to zazwyczaj widzę tak zwaną bufonadę. To mnie od takiego człowieka raczej oddala. Mnie się to zawsze sprawdza w pracy. Większego znaczenia nie mają umiejętności aktorskie. Nawet doświadczenie nie jest aż tak istotne, czy szeroki wachlarz aktorskich środków. Z mojej perspektywy najważniejsze jest to, kto, jakim jest człowiekiem. Ten rodzaj szczerości, szacunku do drugiej osoby, który zobaczyłem w Kubie… Czasami nie trzeba było za dużo rozmawiać ze sobą, tylko być wobec siebie szczerym i uczciwym. To się później przenosi na ekran. Zobaczyłem wrażliwego, bardzo delikatnego, kruchego chłopaka, który idealnie się wpasował w swoją postać. No i to był taki naprawdę wymarzony synek serialowy, mój Piotruś.
Kuba, jak czujesz się, słysząc takie słowa od Arka? I jak się czujesz zaraz przed premierą? Jest to twoja jedna z pierwszych większych ról. "Informację zwrotną" na Netfliksie zobaczy pewnie bardzo duża publiczność. Jakie emocje są w tobie w tym momencie?
JS: - Przede wszystkim bardzo się cieszę. Jestem zadowolony z tego, że poznałem Arka. Mamy wspólne pasje muzyczne. Nie mam takiego poczucia: To jest Arek Jakubik, wielki aktor, zostałem pobłogosławiony, czy coś w tym stylu. Nie. Mam styczność z super człowiekiem i za to jestem niezwykle wdzięczny losowi. Bardzo się cieszę, że mogłem być częścią tego projektu, który był dobry od samego początku, czyli od prozy Kuby Żulczyka. Już wcześniej byłem jego fanem. Tutaj się wszystko super skleiło: scenariusz świetny, obsada rewelacyjna i reżyser bardzo wyrozumiały. Jak na pierwszą taką dużą rolę, to nie wiem, czy można trafić lepiej. Mam nadzieję, że serial się widzom spodoba, i że ich poruszy.
A która ze scen była dla was najtrudniejsza?
AJ: - Nie jestem fanem scen rozbieranych, zwłaszcza jeżeli mają być one w wykonaniu pana, już trochę po pięćdziesiątce. Najbardziej się stresowałem właśnie sceną miłosną, rozbieraną, którą miałem mieć z Dominiką Bednarczyk. W dodatku weszły nowe przepisy, których ja nie miałem wcześniej możliwości doświadczyć. Razem z Dominiką musieliśmy mieć próby z konsultantem scen intymnych. Nie mogłem się z tym pogodzić, bo do takich prób aktorzy dopuszczają w naturalny sposób tylko reżysera, który nam pomaga jak pokonać wstyd, barierę prywatności i mówi, do czego potrzebna jest ta scena w serialu. I nagle się dowiaduję, że na próbach musi pojawić się jakaś zupełnie obca osoba. Na szczęście wszystko się udało. Konsultant był wyrozumiały i nie ustawiał nam choreografii. Najpierw porozumieliśmy się z Dominiką, do którego momentu możemy i chcemy się posunąć. Namówiliśmy reżysera, żeby przyjął naszą optykę i się zgodził. Tak, to tej sceny najbardziej się bałem.
JS: - Ja nie mogę zdradzić szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że musiałem się nie ruszać, co dla mnie jest bardzo trudne przez dłuższy czas. Mam coś takiego, że jak nie jestem zaangażowany w scenę, tylko słyszę coś z zewnątrz, to mi się chce od razu śmiać. Nawet jak coś jest dramatycznego, ja tak po prostu odreagowuję. Powstrzymywać się w pewnych dramatycznych okolicznościach od śmiechu to trochę jak w kościele spróbować się nie śmiać w trakcie kazania.
AJ: - Dla mnie jeszcze szczególnie trudne emocjonalnie były sceny tak zwanych "jutrzaków", czyli zajęć anonimowych alkoholików, w których brał udział Marcin Kania. Ten rodzaj rozedrgania i krańcowych emocji to były dla mnie poważne wyzwania. Opowiadając o synu, o relacjach, o swoich problemach trzeba się było przed kamerą otworzyć. Płakać, smarkać. Takich scen nakręciliśmy kilka, ale nie wszystkie trafiły do ostatecznej wersji montażowej.
JS: - Dla mnie ze względu na przestawienie się, najtrudniejsze były sceny, które kręciliśmy na końcu, czyli Chorwacja. Grałem tam młodszą wersję siebie i to nie jest ten sam Piotrek, który jest dorosły. Oni się zasadniczo różnią pod całkiem wieloma względami, nie tylko fizycznie. Owszem, charakteryzacja pomogła, ale musiałem to przeprowadzić przez filtr bycia nastolatkiem. To było rzeczywiście troszkę trudne, odnaleźć w sobie tego 16-latka. W scenie na plaży musiałem zadać sobie pytanie: jaki on jest?
Mówiłeś Arku, że niektóre sceny nie weszły finalnie do montażu. Porównując z książką to na przykład zabrakło wątku relacji Marcina Kani z młodą dziewczyną, Kruszynką. Okrojone zostały wątki z terapii. Czy od razu z nich zrezygnowano, czy usunięcie ich wyszło w trakcie pracy na planie?
AJ: - Scen z Kruszynką nie było w scenariuszu, który napisał Kacper Wysocki na podstawie powieści Kuby Żulczyka. Będę bronił tej adaptacji. Dlaczego? Ponieważ ja po lekturze powieści poczułem pewnego rodzaju niepokój. Książka mnie wciągnęła, łyknąłem ją bardzo szybko, ale miałem takie ambiwalentne uczucia. Nie lubiłem Marcina Kani. I miałem w sobie taki rodzaj niepokoju, że trzeba coś zrobić, żeby widz emocjonalnie, empatycznie połączył się z bohaterem na ekranie. Nie wiem, czy pamiętasz. Jest taka scena w powieści, która już zupełnie przekreślała moim zdaniem Marcina Kanię w oczach widza, kiedy on już nie mieszka ze swoją rodziną i którejś nocy przychodzi i zabija swojego psa tylko po to, żeby zrobić im na złość. Oczywiście robi to po pijaku, żeby zranić bliskich. Całe szczęście, że Kacper wyrzucił to ze scenariusza, ponieważ wtedy Marcin Kania byłby nie do uratowania. Bohater może robić najgorsze okropieństwa. Natomiast jeżeli ktoś zabija swojego psa, to jest to nie do wybaczenia. W książce była też burzliwa, dramatyczna relacja z Kruszynką, ale w serialu chodziło o to, by nie mieszać Marcina Kani w relację uczuciową z inną osobą, tylko żeby on jednak był, mimo wszystko, blisko rodziny. Jeżeli miałby kobietę na boku, to byśmy go odciągnęli od najważniejszych osób w historii. Myślę, że ta adaptacja i decyzja pozbycia się Kruszynki była zdecydowanie na korzyść bohatera. Znacznie łatwiej można go zrozumieć, polubić i kibicować mu w poszukiwaniach ukochanego syna.
Marcina Kanię możemy oglądać jako rockmana, który mimo że już nie jest gwiazdą estrady, to nie rezygnuje ze swoich charakterystycznych strojów. Jaką rolę według ciebie Arku w życiu Marcina Kani pełni muzyka, wizerunek, stroje?
AJ: - Ja znam ten świat dosyć dobrze. Od 15 lat jeździmy z moim zespołem Dr Misio w trasy koncertowe, gramy na różnych scenach. Moją ulubioną przestrzenią zdecydowanie są kluby muzyczne, gdzie jest szansa na interakcję z publicznością. Widzę ludzi blisko siebie, mogę im spojrzeć w oczy, zamienić parę zdań w trakcie koncertu. Graliśmy też na większych festiwalach, w Jarocinie, czy na Przystanku Woodstock. Wydaje mi się, że jestem w stanie sobie wyobrazić przeszłość Marcina Kani, który nie jest już czynnym muzykiem, ale grał przez lata z swoim zespołem Teatr Lalek, pisał dla niego największe przeboje. Jednak w powieści Kuby Żulczyka i w adaptacji Kacpra Wysockiego tego rock’n’rolla praktycznie nie ma. Nie ma koncertów, prób zespołu, nie ma bekstejdżu. Jest oczywiście świetna rola megalomańskiego wokalisty Teatru Lalek, pięknie zagrana przez Andrzeja Konopkę. W serialu czasem sobie żartujemy na temat naszej wspólnej przeszłości i on mi proponuje za wielką kasę powrót do zespołu, ale akurat w tym momencie życia Kani nie ma takich pieniędzy, które by go do tego nakłoniły. Dlatego bardzo się cieszę, że Leszek Dawid wpadł na znakomity pomysł, żeby zaprosić do współpracy Olafa Deriglasoffa, by napisał muzykę do serialu. To mój wieloletni przyjaciel, nagraliśmy razem kilka płyt. Znamy się jak łyse konie. Olaf ponad 40 lat siedzi w rock’n’rollu i napisał fantastyczną, rockową muzykę do "Informacji zwrotnej". Żywe instrumenty i kilkadziesiąt świetnych kompozycji, które zrobił do serialu. Leszkowi zależało, żeby to były oryginalne motywy muzyczne i myślę, że to był bardzo dobry ruch, bo ten rock’n’roll, którego nie ma w historii, jest właśnie w ścieżce muzycznej. A jeśli chodzi o kostium, to ktoś kto lata spędził na rockowej scenie już nie przestanie się ubierać w określony sposób. Jak pokazałem Olafowi zdjęcia z pierwszych przymiarek, to mówił: "Genialne! Kto to zrobił?". Za kostiumy była odpowiedzialna Agata Culak, była najszczęśliwszą osobą pod słońcem, gdy jej to przekazałem. Popłakała się ze szczęścia.
Jakub Żulczyk jest znany z tego, że swoich powieściach, scenariuszach przedstawia Warszawę w różnych odcieniach. Jak według was jest Warszawa ukazana w „Informacji zwrotnej”?
JS: - Czy Warszawa odgrywa to jakoś bardzo dużą rolę? Szczerze, nie. To równie dobrze mógł być Poznań albo Wrocław. To nie jest "Ślepnąc od świateł", gdzie Warszawa rzeczywiście jest osobnym bohaterem. Tu jest to po prostu lokacja.
AJ: - Zgadzam się absolutnie. Warszawa nie jest jedną z postaci tej historii. Prawie wszystkie zdjęcia odbywały się odbywały się w Warszawie, oprócz naszego fantastycznego wakacyjnego wyjazdu na Chorwację. To śmieszne, bo gdzieś przeczytałem, że ludzie pytają: "A będzie Chorwacja? Czy przytną na budżecie i będzie to w jakimś studiu?". Będzie Chorwacja, będzie.
Jeśli chodzi o Warszawę, to jest wątek kamienic. Tylko mi się wydaje, że większy nacisk na niego jest położony w książce, a w serialu jednak skupiamy się na relacjach…
AJ: - Myślę, że "Informacja zwrotna" nie ma ambicji, żeby być serialem społecznym. Oczywiście, w historii jest wątek reprywatyzacji, ale to tylko pretekst, żeby umieścić syna Kani w nieodpowiednim towarzystwie i pchać historię do przodu.
Jakie są wasze plany na najbliższą przyszłość? Mam na myśli głównie plany zawodowe, ale prywatnymi też możecie się podzielić.
JS: - Buduję w domu małe studio muzyczne, bo tak jak Arek, też uwielbiam muzykę i myślę nad tym, żeby wziąć się za to na poważnie i stworzyć coś swojego. I to później wypuścić. Oczywiście wyczekuję nowych filmowych, może serialowych propozycji, ale to już zależy od producentów i reżyserów, i wszystkich innych ludzi. Ja skupiam się na muzyce na razie.
AJ: - Ja mam podobnie. Przede wszystkim mój Dr Misio i premiera najnowszej płyty "Chory na Polskę", która odbędzie się 10 listopada. Polecam ostatni singiel i teledysk "Wielkie żarcie", który zrobił nam Wojtek Smarzowski. Przez całą jesień w każdy weekend gramy z zespołem koncerty po całej Polsce. Mam dużo frajdy, bo gramy nowy materiał, gdzie jest dużo części instrumentalnych i muzycy mogą sobie poszaleć, a ja na scenie mogę sobie chwilę odpocząć. I ten Kania jest tam gdzieś cały czas ze mną.