"Homeland": Walka z paranoją
Pewny siebie i charyzmatyczny. Taki jest na ekranie Damian Lewis, gwiazda szpiegowskiego thrillera "Homeland". Jak czuje się w roli nieprzewidywalnego i pełnego sprzeczności Brody’ego?
Od blisko trzech lat możemy podziwiać Damiana Lewisa w roli Nicholasa Brody’ego - amerykańskiego żołnierza, który współpracuje z terrorystami, a następnie zostaje podwójnym agentem.
Damian nie ukrywa, że wcielanie się w tak niejednoznaczną postać sprawia mu wiele radości. - W aktorstwie lubię to, że pozwala na uczenie się przez całe życie. Praca nad "Homelandem" jest fascynująca - mówi Lewis w "InStyle".
- Nigdy przedtem nie czytałem Koranu. Miałem okazję być w meczecie i nauczyłem się odrobinę arabskiego. Mój bohater jest jeńcem wojennym, więc dowiedziałem się więcej o zespole stresu urazowego (PTSD). Ba, raz rozmawiałem z dwoma Kanadyjczykami, jak się okazało żołnierzami rannymi podczas służby. Jeden z nich cierpiał na PTSD i powiedział, że tak wyglądało jego życie. To dla mnie bardzo ważne. Zależy mi na tym, by jak najlepiej opowiedzieć historię - dodaje.
"Homeland" wstrząsnął USA. Nie wszyscy wiedzieli, jak zareagować. Lewis wspomina, że w tamtym czasie ludzie podchodzili do niego na ulicy i mówili: - Jesteś kolesiem, który zamierza wysadzić w powietrze wiceprezydenta. Okłamujesz swoja żonę i generalnie przerażasz nas. A jednak w dziwny sposób lubimy cię... Ba, jeden z krytyków powiedział, że ten serial pozwala na uczciwe wysłuchanie racji al-Kaidy.
- Bo wskazuje palcem rząd USA, nie tylko terrorystów. CIA wiedziało o planach zamachów i nie zapobiegło im - mówi aktor. - "Homeland" wykorzystuje jedną z największych amerykańskich słabości, czyli przerażającą paranoję, która istnieje w tym państwie. Nieustannie mówi się, że ktoś próbuje wtargnąć do USA. Amerykański sen powstał na podstawie idei, że można sobie znaleźć kawałek ziemi, zbudować dom i chronić go. Jednocześnie wielbić Boga, bać się go i zabijać innych ludzi, jeśli nas zaatakują. To trochę sprzeczna wiadomość. Z taką paranoją próbujemy walczyć - tłumaczy Damian.
- W serialu nie skupiamy się na pokazaniu, jak CIA łapie terrorystów. To bardziej złożone problemy. Chodzi o rodzinę i tożsamość na gruncie politycznym, nacjonalistycznym, duchowym - mówi aktor i wspomina kręcenie scen tortur.
- Były lodowate i przerażające. Kiedy kończyliśmy te zdjęcia, miałem ochotę wyskoczyć na piwo. Codziennie zastanawiałem się, jak sobie z nimi poradzić. Myślałem o moich dzieciach. Może dziwnie to zabrzmi, ale te sceny sprawiały mi też radość. Gdy się tak czułem, zadawałem sobie pytanie: trzy dni temu ktoś mnie obsikał i mi się to podobało? Coś jest nie tak. Cóż, wspomnienia tortur są częścią przeżyć Brody’ego. Pomagają mi w stworzeniu tej postaci, dlatego je lubię. Filmowanie ich, aż tak bardzo mi nie przeszkadza, bo jestem ekshibicjonistą.
- W pierwszym sezonie byłem bity w głowę, uderzany maczugą z drutem kolczastym, wieszany do góry nogami. Staraliśmy się o autentyczność. Nie zależało nam na sensacji, tylko zbliżeniu się do realiów, by pokazać, jak łamie się człowieka fizycznie i psychicznie, by był uległy. Oczywiście zdarzają się absurdalne momenty, np. wideotelefon Abu Nazira do Brody’ego był nierealny, scena łamania karku agenta al-Kaidy w lesie, gdy Nick rozmawiał z żoną. Zasadniczo CIA działa poza granicami USA. Od spraw wewnętrznych jest FBI. Staram się nie czepiać. To przecież serial - opowiada Lewis.
Gwiazdor nie waha się ocenić swojego bohatera. - Brody jest jak karaluch. Czegokolwiek mu nie zrobisz, nieważne jakie piekło zgotujesz, on je przetrwa. Ludzie wokół umierają, a on nadal żyje. Przypomina też truciznę. Jest głośnym politycznym przesłaniem - oto, co wojna czyni z ludzi. Nicholas jest postacią tragiczną. Bezradnym, zniszczonym, zdekonstruowanym człowiekiem. Ofiarą. Antybohaterem naszych czasów. Dla niego nie ma happy endu - mówi aktor.
Oprac. nex