Max: Seriale
Ocena
serialu
7,7
Dobry
Ocen: 124
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Koszmarne komando". Co robią superzłoczyńcy, gdy Superman nie patrzy?

Grafika promująca serial "Koszmarne komando" /Max /materiały prasowe
Reklama

James Gunn sam przyznał, że "Koszmarne komando" jest projektem robionym na boku, zrodzonym z nudów. Jednak rozrósł się on tak bardzo, że stał się serialem animowanym. Niestety, czuć to w trakcie seansu. Z jednej strony mamy rewię stałych motywów dla twórcy "Strażników Galaktyki". Z drugiej radosną brutalność, od której kamera ani myśli odwracać swojej uwagi. Z trzeciej brakuje tutaj elementu, który cechował najlepsze dokonania Gunna - serducha. Niemniej, to wciąż przyjemna rozrywka.

Akcja serialu rozgrywa się po wydarzeniach z "Legionu samobójców. The Suicide Squad" z 2021 roku. Na mocy uchwały kongresu rząd Stanów Zjednoczonych nie może już wysyłać skazanych ludzi na misje niemożliwe. Dla Amandy Waller to nieduże utrudnienie. Zawsze może przecież skorzystać z usług zatrzymanych nieludzi. Tak oto do położonego gdzieś w Europie Środkowej Pokolistanu udaje się ekipa złożona z nieumarłej, hybryd człowieka ze zwierzęciem, robota oraz płonącego, radioaktywnego szkieletu. Jak to u Gunna bywa — zrobią coś dobrego, coś złego, a może troszkę jednego i drugiego.

Reklama

"Koszmarne komando". Kolejna opowieść o grupie zranionych samotników

Znowu dostajemy zgraję przeoranych przez traumatyczne doświadczenia samotników, która musi się zjednoczyć dla wspólnego celu. Rzecz w tym, że gdy w finale "Strażników Galaktyki" tytułowa ekipa łapała się za dłonie, by siłą przyjaźni pokonać fanatyka Ronana, jako widzowie wiedzieliśmy, jak zawiązała się między nimi ta więź. Podobnie w "The Suicide Squad", gdy złole z trzeciego szeregu szli walczyć z rozgwiazdą z kosmosu. Tymczasem w "Koszmarnym komando" relacje między bohaterami są często lepione na ślinę. 

Oczywiście nie w każdym wypadku. Zabawnie wypada współpraca Ricka Flaga Sr. z Erikiem Frankensteinem. Łatwo także uwierzyć w rodzącą się bliskość między Narzeczoną i Niną Mazursky. Jednak w to, że socjopacie Doktorowi Fosforowi zaczęło na kimkolwiek zależeć, musimy uwierzyć na słowo. Gunn nie bawi się także w niedopowiedzenia. W swoich poprzednich projektach dawkował nam informacje dotyczące kolejnych członków grupy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że za zachowaniem szopa Rocketa stoi wielka tragedia, ale w pełni poznaliśmy ją dopiero w trzeciej części "Strażników Galaktyki". W "Koszmarnym komando" każdy członek zespołu dostaje swój odcinek, który wykłada nam na tacy jego smutną historię. I uwierzcie mi, przy rozpisywaniu kolejnych tragedii nikt się tutaj nie hamował.

Czuć, że w tym barszczu jest za dużo grzybów. O ile historie Narzeczonej i Niny mają swój początek i finał, a wątki niektórych postaci wspaniale się urywają, to taki Doktor Fosfor nie ma większej roli w historii i ekipie. Jasne, fajnie się go ogląda, bo co chwilę raczy nas sarkastycznym komentarzem, a i wykorzystanie jego mocy  jest często efektowne. W końcu — główna intryga jest błaha i średnio angażująca.

"Koszmarne komando". Ten serial niektórych boleśnie zapiecze

Mimo to całość ogląda się z zainteresowaniem. Gunn wciąż potrafi świetnie dobrać muzykę oraz rozpisać scenę akcji tak, by trudno było oderwać od niej oczy. Należy zaznaczyć, że "Koszmarne komando" to animacja absolutnie dla dorosłych — bluzgi służą za przecinki, a stosowana w imię zasady "oddaję ci, co kryję w sobie" brutalność często ukazuje nam, co skrywa ludzkie wnętrze. Czuć, że mamy do czynienia z wychowankiem wytwórni Troma, słynącej z kina wulgarnego, taniego i skrajnie okrutnego. 

W końcu Gunn nie waha się uderzyć tak, by zapiekło samców z kruchym ego. "Koszmarne komando" to opowieść o słabych facetach i kobietach, które nimi manipulują lub się przed nimi bronią. Najlepszym przykładem jest wątek Narzeczonej i mającego na jej punkcie obsesję Erica, zwykle przedstawiającego stalking i okrutne wybuchy zazdrości jako romantyczną miłość. Dostaje się także miłośnikom drugiej poprawki, tłumaczącym, że każdą tragedię mógłby udaremnić "dobry gość z bronią". W "Koszmarnym komando" spora część traum bohaterów jest wynikiem działania "dobrego gościa", który w pierwszym odruchu sięga po pistolet. Wystarczy historia powracającej z "The Suicide Squad" Łasicy, by wskazać, że tutaj nikt nie bawi się w subtelności.

"Koszmarne komando" to taka zapchajdziura w twórczości Gunna, przystawka przed jego "Supermanem". Powiedzmy sobie szczerze - tę historię widzieliśmy w jego wykonaniu już kilka razy, chociaż nigdy nie była utrzymana w tak defetystycznym tonie. Wydaje się, że Gunn mógłby ją opowiadać przez sen. Zawsze jakoś mu ona wyjdzie. Jednak ja chciałbym w końcu otrzymać od niego coś nowego. Zobaczymy, jak zaskoczy mnie jego podejście o Ostatniego Syna planety Krypton. Nie ukrywam jednak, że chętnie zobaczę, jak potoczą się dalsze losy koszmarnego komando. Platforma Max zapowiedziała już drugi sezon. 

6/10

"Koszmarne komando" (Creature Commando), USA 2024, platforma: Max, premiera pierwszego odcinka: 7 grudnia 2024 roku

swiatseriali.pl
Reklama
Dowiedz się więcej na temat: Max
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy