Fanfik "Gry o tron" - "Spiskujące Róże"
Promienie słońca nie chciały dać spokoju zmęczonym mieszkańcom stolicy Siedmiu Królestw. Chłopi narzekali na suszę, która spowodowała dramatyczne braki żywnościowe. Gdyby nie wsparcie królowej serc, mogłoby dojść do kolejnych zamieszek, zapewne jeszcze bardziej tragicznych w skutkach niż ta ostatnia, podczas której swoje życie stracił Wielki Septon.
W ogrodzie kwitły zadziwiające gatunki roślin. Wśród wielu zielonych krzewów, które w ogóle nie przypominały, że właśnie nadciąga zima, rosły tulipany, storczyki, krokusy i inne, ciężkie do wymienienia z nazwy. Kto byłby w stanie je wymienić? Mawiali, że jedynie maester jest w stanie zapamiętać wszystko, ale przyglądając się staremu Pycelle’owi, ciężko było w to uwierzyć.
Na uwagę zasługiwały szeregi róż w najróżniejszych kolorach. Czerwone, białe, fioletowe czy żółte zachwycały intensywnością barwy, a także swoim stanem – idealnie przycięte prężyły się do słońca, niezrażone jego nadmiarem. Złośliwi twierdzili, że róże rosły w siłę.
Na wygodnym krześle wykonanym z jakiegoś egzotycznego materiału siedziała starsza dama. Była bardzo niska i drobna, wręcz wychudzona, jednak jej pomarszczone ciało przykryte było drogą, złotą szatą. W prawej dłoni trzymała wachlarz, pięknie zdobiony, który przedstawiał właśnie złotą różę. Kobieta zaśmiała się, kiedy zobaczyła idącą z oddali wnuczkę.
Szła pewnym, ale powolnym krokiem, z gracją wymaganą od przyszłej królowej. Miała piękne, długie i gęste włosy w kolorze brązu, które opadały na drobne ramiona. Na uwagę zasługiwały duże oczy córy Wysogrodu – mówiono, że są one najpiękniejszymi w całych Siedmiu Królestwach! Ubrana była w luźną, zieloną suknię, podkreślającą jeszcze bardziej atuty jej ciała – zaokrąglone piersi i szczupłą figurę.
Margaery podeszła do babci i przytuliła ją, cmokając w policzek, po czym zajęła przygotowane dla niej miejsce.
- Gorąco – wyjąkała lady Olenna, intensywnie machając wachlarzem, który najprawdopodobniej jednak nie był aż tak użyteczny jak sądziła.
- Może i dobrze – zaśmiała się po chwili, patrząc na młodą wnuczkę – Im dłuższe lato, tym mniej szans na długą zimę.
Margaery spojrzała na Olennę swoim tajemniczym wzrokiem.
- Jesteś pewna? – zapytała i szybko obróciła się dookoła siebie, jakby chciała się upewnić, że są same.
- Spokojnie, moja mała różyczko – pogłaskała ją po ramieniu – Zrobiłaś tak jak mówiłam?
- Tak – wyszeptała ciemnowłosa, cały czas bojąc się ewentualnego podsłuchu – Tak jak chciałaś.
- I? Jaki jest?
Margaery uśmiechnęła się.
- Sytuacja stała się… opanowana – wyrzekła z dumą, szczycąc się, że poradziła sobie z zadaniem wyznaczonym przez jej autorytet. Zawsze chciała przypodobać się swojej babce.
- Róża ujarzmiła lwa – zaśmiała się głośno – Co za paradoks. Róża i lew…
- Jeleń, babciu. Joffrey jest z rodu Baratheonów – poprawiła szybko.
- Właśnie, właśnie. Powinnyśmy o tym pomówić.
- Tak?
- Podejrzewam, że gorszące informacje rozsiewane przez… przez kogo, słońce? A, wiem! Przez Stannisa Baratheona, pierwszego tego imienia i tak dalej, są prawdziwe, a Joffrey z jelenia ma może rogi. Tylko rogi.
Margaery zaczynała rozumieć, lecz wciąż milczała.
- W związku z tym, nie możemy pozwolić, byś poślubiła tego degenerata, którego w dodatku prawa do tronu są niepewne! O, nie, nie. Pamiętasz sytuację z Renlym? Pamiętasz? Bo ja tak, wciąż mam czkawkę na samą myśl o tym.
- W takim razie… - wtrąciła się ciemnowłosa córa Wysogrodu.
- Nie, różyczko. Zostaniesz żoną lwa. Ale nie Joffreya, o nie.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Ostatnie wydarzenia pokazały wszak niebezpieczeństwo wesel. Z racji, że twoje jest już zaplanowane, cóż… Biedny Joffrey. Mam dziwne przeczucie, że winowajcą będzie pasztet.
- Albo wino – wtórowała jej wnuczka.
- Albo wino… Tak czy inaczej, różyczko, poślubisz młodszego brata niesfornego lwa.
- Tommena? – zaśmiała się – Przecież to dziecko!
- Właśnie, właśnie, słońce. Widzisz, nim wojna się skończy minie trochę czasu… Jak zachować tu twoją… - na twarzy staruszki pojawił się uśmiech, ukazujący jej bezzębną szczękę – Twoją cnotę, skoro musisz poślubić lwa. Ano, różyczko. Tommen jest za młody. Idealnie. Jeżeli lwy będą przegrywały wojnę, wydamy go „PRAWOWITEMU” królowi. Swoją drogą, tylu ich jest, że zaczynam się gubić! Wtedy weźmiesz sobie kolejnego męża. Wojna się zakończy i wyjdzie na to, że to róże będą rządziły Siedmioma Królestwami.
Kobiety zachichotały, wyobrażając sobie perspektywę samodzielnych rządów.
- Rośniemy w siłę… - wyszeptała Margaery.
- Rośniemy w siłę.
***
***
Margaery siedziała na tym samym krześle, tuż obok swojej babci, popijając czerwonofioletowe wino. Była wielką królową, żoną Tommena z rodów Baratheonów i Lannisterów, pierwszego tego imienia, Króla Andalów i Pierwszych Ludzi oraz Obrońcy Królestwa, który notabene był jeszcze dzieckiem!
- Powinnaś - zaśmiała się Królowa Cierni - Powinnaś uważać na wino. Bogowie wiedzą, kto mógł dopuścić się tak haniebnej zbrodni! W trakcie wesela!
Olenna krzyczała głośno, jakby pragnęła, by inni ją usłyszeli.
- Babciu - wyszeptała Margaery - Co się stanie... jak wyjedziesz? Do Wysogrodu?
- Cóż... - starsza kobieta milczała chwilę, przygotowując w głowie odpowiedź - Będziesz karmiła tego... lwa, to lwiątko jakimiś opowiastkami, w które nikt nie chce wierzyć, starała się odsunąć go od matki i, oczywiście, będziesz królową serc biedoty.
Margaery zaśmiała się, ale gdy odezwała się, jej babka zauważyła zawahanie, towarzyszące wnuczce.
- Cersei straciła zmysły - szepnęła szybko - Będzie chciała mnie zabić.
- Nie zdąży, skarbie - uśmiechnęła się - Wszystko będzie dobrze. Cokolwiek by się działo.
- Dlaczego?
Do żony Tommena zaczęło docierać, że polityka nie jest dla niej, dla kobiety, pragnącej po prostu normalnie żyć. Owszem, umiała manipulować ludźmi; zręcznie to czyniła za każdym razem, jednak wciąż miała przed oczami śmierć Joffreya, do której ona sama doprowadziła! Gdyby nie wrzuciła trucizny... To od niej zależało, czy młodzieniec zginie. Królewska Przystań zaczynała ją przerastać.
Lady Olenna pogłaskała wnuczkę po chudym ramieniu.
- Różyczko, boisz się? Nie ma czego! Ojciec i Loras ciebie dopilnują. Nic złego ci się nie stanie.
- Ojciec? - Margaery zakpiła. Dobrze wiedziała, że babcia gardziła lordem Mace'm Tyrellem, pieszczotliwie nazywając go Najeżką z Wysogrodu.
- Och - machnęła ręką - Spokojnie. Będzie dobrze. Nie możesz się bać, jesteś różą! Róże się nie boją. Róże...
- Rosną w siłę.