Fanfik Gry o Tron
Mężczyzna siedział w bożym gaju. Z zamyśleniem wpatrywał się w poważną twarz drzewa serca. Czardrzewa rodu Starków.
Lord Eddard Stark przypatrywał się temu smutnemu mężczyźnie z oddali. Zastanawiał się, co też trapi jego drogiego brata. Jedyną osobę z jego domu rodzinnego, której nie odebrali mu szaleni Targaryenowie.
- Benjen, co tu robisz? - spytał Ned, podchodząc do brata. - Masz minę jakby stało się coś poważnego.
- Jon poprosił bym zabrał go na Mur, chce wstąpić do Straży. - odparł ze smutkiem.
Ned spojrzał na Bena. Tego postawnego mężczyznę, z którym dorastał i dla którego był gotów zrobić wszystko. Wydawał się teraz taki zagubiony.
- Od dawna o tym myśli. To mądry chłopak. Chce dla siebie lepszego losu niż ten, który czeka go jako nieślubne dziecko lorda północy. Jest bardzo ambitny. Pragnie chwały. - przerwał pod naporem uporczywego, zranionego spojrzenia brata. - Boisz się o niego? Myślisz, że sobie nie poradzi? - zapytał po chwili.
- Na bogów, przecież on ma dopiero 14 lat! Sądzi, że po dniu jego imienia będzie już na tyle dojrzały, że sam będzie mógł podejmować decyzje o swoim losie. Ten malec z mlekiem pod nosem. - prychnął Ben. - On ma chore ideały. Karmi się historiami z ksiąg, które opiewają bohaterskie czyny małolatów. Myśli, że będzie taki jak oni.
- Jest podobny do ciebie. Też taki byłeś w jego wieku. Jesteś dla niego wzorem. - wtrącił Ned.
Benjen spojrzał w dal, na jego ustach zaigrał lekki uśmiech dumy, który jednak zaraz zniknął pod płaszczem powagi. - Myśli, że poradzi sobie na Murze. - zaczął ostro. - A przecież to nie jest zabawa dla małych chłopców! Nie będzie mnie przy nim, żeby go cały czas pilnować!. Poza tym - kontynuował już nieco łagodniejszym tonem. - przysięgę składa się na całe życie. Taki szczeniak jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, z czego przyjdzie mu zrezygnować. Nie zaznał jeszcze smaku kobiety. Nie zna tego zdradzieckiego owocu, który może zapoznać jego szyję z katowskim mieczem.
W Benie narastała złość, nie potrafił poradzić sobie z narastającymi emocjami. Pragnął pozbyć się ciężaru dzięki rozmowe z bratem. Odwrócił się od Neda, gdy poczuł nieznośny piekący ból po powiekami. Czyżby to łzy? Krew duszy próbowała wydostać się na zewnątrz? Tak dawno nie doświadczał tego zjawiska. Powiedział cicho:
- Nie chcę by popełniał moje błędy. Boję się o niego. Tak po prostu. Wiem, że nie mogę się nazywać jego ojcem, ale on cały czas będzie mi drogim synem. Boję się o niego...
Benjen umilkł. Ned nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo czy w ogóle istniały słowa, którymi mógłby ulżyć bratu w tej trosce? Uspokoić jego serce? Zgasić obawy o los tego chłopca, który już w chwili poczęcia nie mógł liczyć na pomyślne życie przez grzech ojca.
Ben odwrócił się w stronę brata, spojrzał mu w oczy: - Wiem, że nie możesz mu zabronić wstąpić do Nocnej Straży. Masz rację mówiąc, że jedynie tam czeka go chwała, której tak pragnie. Tylko tak obmyje się z przewin jego przodka. Przepraszam, że uczyniłem cię świadkiem moich zwątpień...
- Nie popełni twoich błędów - przerwał mu Ned. - wie jakie życie wiedzie dziecię z nieprawego łoża to stawia go w innej sytuacji niż twoja.
- Nie potrafię dzielić twego spokoju bracie. Przeraża mnie, że przy Jonie nie ma kogoś takiego, kto był przy mnie. Kogoś kto uratuje jego kark przed zimnem ostrza. Kogoś kto poświęci dla niego własny honor. Ned, nie miałem prawa cię o to prosić.
- Benjen, wolałem zyskać ujmę na honorze, niż stracić brata. Nigdy nie żałowałem tej decyzji. - odparł Ned, patrząc w oczy brata.
Ben westchnął: - Szkoda, że mnie poskąpiono twych przymiotów. Gdybym miał odrobinę więcej honoru i dumy, nie splamiłbym czarnych szat, rodu, ciebie i twej żony.
Ned spojrzał na brata jakby chciał zaprzeczyć jego słowom, jednak Benjen mówił dalej:
- Wiem, że Cat nigdy nie wybaczyła ci zdrady. Bogowie... zdrady... ciężko mi wypowiadać takie słowo w odniesieniu do ciebie! Nie zdolny do zdrady, a jednak o nią oskarżony. Przywiozłeś do domu, przed oczy swej narzeczonej jej owoc. Jona. Wybacz, że zawsze będzie między wami ten cierń. Pozostawiony przeze mnie. Pozwoliłem byś wziął na swe barki ciężar mych win.
- Ben, to była moja decyzja. Podjąbym ją jeszcze raz gdybym dzięki temu mógł uratować twe życie. Nic zniszczyłeś niczego między mną, a Cat. Kochamy się, ona już dawno mii wybaczyła. Wszystko zrozumiała. Jestem pewien, że i Jona kiedyś zaakceptuje. Zrozumie, że chłopak nie jest dla niej żadnym zagrożeniem. Że nie powinien pokutować za grzechy rodziców... - chciał mówić dalej, lecz gdy spojrzał na brata dostrzegł, że ten znów odpłynął gdzieś myślami. Odwrócił się więc i odszedł ze smutkiem na twarzy, zostawiając Bena sam na sam ze swymi demonami.
Benjen patrzył w oczy drzewa serca. Te dobre, poważne oczy. Myślał... Zastanawiał się nad tym, co było. Jakie decyzje podjał kiedyś. Jakie błędy popełnił. Czego żałował, czy miał prawo poddawać się namiętnościom młodości?
Patrząc w oczy czardrzewa wznosił modły do starych bogów. Prosił ich by czuwali nad Jonem. Nie pozwolili mu na błędy, których on się kiedyś dopuścił.
By chronili jego syna.