Za co powinniście pokochać "Glee"!
Wreszcie premiera na światowym poziomie - bijący rekordy popularności amerykański serial "Glee" dotarł na nasze telewizyjne ekrany. Dziś (12 września) polska wersja kanału Fox pokaże drugi sezon tej przebojowej produkcji, natomiast telewizyjna Jedynka zaprezentowała pierwszą część "Glee" już wczoraj.
Serial opowiada o licealistach z fikcyjnej szkoły średniej William McKinley w Limie, w stanie Ohio. Uczniowie praktycznie nie różnią się niczym od typowej amerykańskiej młodzieży. Mamy więc pierwsze miłości, szkolną hierarchię, rywalizację, również akty przemocy na szkolnym korytarzu.
Świat nastolatka do łatwych nie należy, ale obowiązuje w nim prosta zasada: up or down. Jesteś na szczycie popularności lub nie ma cię wcale. W McKinley na olimpie zasiadają futboliści oraz ich wierne cheerleaderki. Natomiast cała reszta, to banda freaków.
Część z nich pragnie wspiąć się na wyżyny licealnej akceptacji, pozostali dzielnie znoszą nieprzyjemne zaczepki i upokarzające kawały ze strony rządzących szkolną społecznością.
Znany schemat? Już to wiedzieliśmy, prawda? Większość seriali o i dla nastolatków jest kolejną wersją tego modelu. Fenomen "Glee" zaczyna się właśnie w tym miejscu: po pierwsze, jego bohaterami są ci, którzy funkcjonują na marginesie szkolnego publicity, po drugie, serial "Glee" wcale nie jest tylko o i dla nastolatków.
Serialowy chór, zwany "New Directions", początkowo jest deską ratunku dla szkolnych "oferm", szybko jednak staje się powodem ich dumy. Chórowi przewodniczy zmęczony zawodem nauczyciel hiszpańskiego Will Schuester, który postanawia postawić na nogi "wymarłe" (i niemodne) pozalekcyjne kółko zainteresowań. Członkowie chóru szybko stają się docenieni przez resztę uczniów i to na równi z futbolową drużyną dzielą podium popularności. Są bohaterami szkoły, ale a rebours, gdyż skład "Glee" to tygiel oryginalnych osobliwości.
Wybuchowa mieszkanka, jaką serwuje nam serial, uczy tolerancji i otwartość na to, co rzekomo "inne" lub obce, bo po prostu nieznane. Z odcinka na odcinek mamy okazję zaprzyjaźnić się, a nawet identyfikować, na przykład z przedstawicielami wszelkich mniejszości - homoseksualnych czy narodowych. Poznajemy zdeklarowanego geja, Żydówkę wychowywaną przez dwóch gejów, otyłą Murzynkę, Azjatów oraz okularnika na wózku inwalidzkim. Do ich grona dołączają futboliści i cheearleaderki, którzy na scenie, bardziej niż na boisku czy sali gimnastycznej, czują się sobą.
Twórcy "Glee", zarówno w warstwie fabularnej, jak i muzycznej, nie boją się niczego. Na tym polega siła ich sukcesu. Formuła serialu jest prosta: w skrócie to musical, nieco szerzej: "posmodernistyczny musical", umiejętnie łączący w sobie wysoką i niską kulturę, bawiący intertekstualnością, frapujący społecznym komentarzem.
Z jednej strony nie jest to bajka dla dzieci, z drugiej posiada liczne walory edukacyjne. To połączenie kultowego filmu naszych rodziców, czyli "Fame", z kultowym serialem naszych nastoletnich pociech "High School Musical". Jednak dla tej nowej jakości próżno szukać etykietki, "Glee" wyrasta poza wszelkie oczekiwania. Co odcinek serwuje nam coś nowego: nieobliczalnego, a jednak poruszającego.
Przed telewizorami z powodzeniem zasiadają wielbiciele brodway'owskich szlagierów, jak i pokolenie MTV. Ryan Murphy, twórca "Glee", przekonuje: "Zachęcamy do muzyki", a wiadomo - ta nie zna podziałów. Tak więc na przestrzeni dwóch sezonów widzowie widzieli już najróżniejsze mash up'y, czyli połączenie dwóch utworów w jedną piosenkę. "Glee" nie raz wykazało się czystą inwencją i odkurzyło zapomniane perełki sprzed dekad, we wsparciu z największymi hitami ostatnich lat czy nawet miesięcy.
Blisko trzydziestoletni hit Michaela Jaksona - "Thriller" - "wskrzeszony" został dla najmłodszych widzów serialu, dzięki połączeniu go z przebojem przedostatnich wakacji - "Heads Will Roll" grupy Yeah Yeah Yeahs. Co natomiast wspólnego ma etatowa celebrytka Rihanna z ikoną dawnej epoki, legendarnym Genem Kelly? Piosenkę o deszczu? Czemu nie?! Twórcy "Glee" doskonale widzą powtarzające się kalki we współczesnej kulturze i nie boją się z nich korzystać, tworząc przy tym nową jakość. Utwór "Umbrella/Singin in the rain" wykonała sama Gwyneth Paltrow.
Obecność hollywoodzkich aktorów w "Glee" nie jest niczym nowym. Gwiazdy wręcz same pukają do drzwi producentów, by zaprosili ich do jednego z odcinków. Chęć gościnnego udziału w serialu wyraziły takie gwiazdy, jak Daniel Radcliffe (filmowy Harry Potter) czy laureat Oscara Javier Bardem. Podobnie jest z muzycznymi gwiazdami, które poza osobistym udziałem w "Glee", coraz chętniej udostępniają swe utwory. Królowa popu, Madonna, udostępniła producentom cały katalog swoich piosenek, podobnie jej młodsza koleżanka Britney Spears, która nawet osobiście odegrała rolę licealnej cheearleaderki.
W Stanach "Glee" ogląda każdy. Pilotażowy odcinek stacja Fox wyemitowała 19 maja 2009 roku, tuż po programie "American Idol". Przez te ponad półtora roku serial zdobył serca ponad 9-milionowej publiczności. Drugą serię oglądało już średnio 14 milionów widzów! W lutym 2011 roku padły kolejne rekordy: po finałowych rozgrywkach Super Bowl (wielkie sportowe święto w Ameryce) odcinek z piosenką Michaela Jacksona obejrzało 27 milionów osób. "Glee" wspiął się na szczyt szczytów rankingów i nie zamierza go opuścić.
Co ważne, utwory wykonywane w kolejnych odcinkach od razu - dzięki sprzedaży w serwisie iTunes - lądują na amerykańskiej liście przebojów. Pobiły już rekord Beatlesów, a nawet Elvisa Presleya! Serial umieścił bowiem na liście już ponad 113 piosenek, a sam Król Rock And Rolla na liście Top100 miał ich "tylko" 108.
W jakim kierunku potoczy się kariera serialu? Na razie produkcja przeżywa hossę, na której korzystają wszyscy. W Stanach zanotowano niesamowity wzrost ilości nowych szkolnych chórów, dzieciaki poznają edukacyjne walory muzyki, wzrasta sprzedaż płyt (singel Rihanny - "Take A Bow", dzięki "Glee" odnotował 200-procentowy wzrost sprzedaży!), na listy wracają zapomniane przeboje, przypomniane w serialu (ostatnio np. Cee Lo Green, którego utwór "F*ck You" wrócił na listy przebojów dzięki wykonaniu go przez Gwyneth Paltrow w cenzuralnej wersji "Forget You"). Fani serialowych bohaterów łączą się w dumne ze swej odmienności społeczności (tzw. "gleeki"), nierzadko tworząc spontaniczne eventy - jak na przykład flash moby.
Nic w przyrodzie nie ginie, podobnie w kulturze - Ryan Murphy przyznał, że największą inspiracją do napisania serialu był program "Idol". Obecnie trwają rozmowy, aby stworzyć podobny muzyczny program "Don't Stop Believing" ("Nie przestawaj wierzyć" - to zresztą tytuł pierwszej piosenki z serialowego pilota, autorstwa zapomnianego nieco amerykańskiego rockowego zespołu Journey), dający nadzieję i odwagę młodym, lekko nieśmiałym talentom, tak samo jak uczniom z liceum William McKinley w Limie w Ohio.
Pierwszy sezon serialu można oglądać w TVP1 w każdą niedzielę, o godz. 14:40. Natomiast drugi sezon będzie miał premierę już w poniedziałek, 12 września, o godz. 21.00, na kanale Fox.