Z nastolatka w gwiazdę
Niecałe dwa lata temu nikt nie wiedział, kim jest Chris Colfer. Jednak po 18 maja 2009 roku narodziła się gwiazda, a życie aktora zmieniło się diametralnie.
Jeszcze 18 maja 2009 roku Chris Colfer był zwyczajnym chłopakiem - utalentowanym, śpiewającym i tańczącym nastolatkiem z Kalifornii, który od czasu do czasu występował na scenie lokalnego teatru i pojawiał się w krótkich formach filmowych. Dzień wcześniej ten zwyczajny chłopak zakończył zdjęcia do pilotażowego odcinka serialu "Glee", produkowanego dla stacji FOX - dziwacznej fabuły, której popularność, jeśli w ogóle miała się cieszyć jakąkolwiek popularnością, była trudna do przewidzenia.
Następnego dnia, w dużej mierze dzięki temu, że w ramówce sąsiadował z nim zawodnik wagi ciężkiej - program "American Idol" - "Glee" w jednej chwili zyskał status amerykańskiego znaku czasu. Życie Colfera zmieniło się już na zawsze.
Regularna emisja "Glee" rozpoczęła się kilka miesięcy później. Serial szybko stał się hitem telewizyjnych notowań, wprawiając w ruch masową produkcję płyt CD, gadżetów związanych z filmem, muzycznych plików iTunes i koncertową machinę promocyjną.
Sukces ten sprawił również, że Colfer, który w serialu gra Kurta, ucznia fikcyjnej szkoły "William McKinley High School" - otwarcie przyznającego się do swojego homoseksualizmu modnisia, który swoim słodkim głosem potrafi wyciągnąć najwyższe rejestry - w mgnieniu oka stał się gwiazdą i wzorem dla młodych Amerykanów.
- To absolutne szaleństwo - mówi 20-letni dziś Colfer.
- Czuliśmy się trochę tak, jak młodzi uczestnicy programu "American Idol", którzy, wcześniej nie znani nikomu i nie mający niczego, trafiają nagle do wielkiego świata. To było coś niewiarygodnego; mógłbym o tym napisać książkę.
- Największą radość sprawia mi świadomość, że grana przeze mnie rola i pisany dla mnie scenariusz inspirują tak wiele młodych osób - kontynuuje swoje zwierzenia Colfer.
- Najlepsze w tym wszystkim są chyba listy, które od nich dostajesz, a które powodują, że oczy wyskakują ci z orbit. Niektóre dzieciaki potrzebują po prostu kogoś takiego, jak moja postać, by dawać sobie radę w codziennym życiu. Ludzie cieszą się, że telewizja pokazuje kogoś takiego - bohatera na własnych prawach, który nie jest jakimś asystentem albo workiem treningowym w każdej jednej scenie, ale który ma swój własny wątek rozwijany w scenariuszu i swoją własną podmiotowość.
- Najgorszym aspektem tej sytuacji jest natomiast cała ta popularność - dodaje.
- Osobiście nigdy nie chciałem być celebrytą ani osobą sławną. Sława spada jednak na ciebie wraz z tego typu zajęciem.
Podczas emisji pierwszego sezonu serialu Kurt szybko zaskarbił sobie sympatię widzów, w związku z czym Ryan Murphy, producent wykonawczy i współautor koncepcji serialu, wahał się tylko przez chwilę, zanim podjął decyzję o rozbudowaniu roli Colfera w scenariuszu.
Dzięki temu widzowie mogli obserwować, jak Kurt usycha z miłości do innego członka szkolnego chóru, Finna (Cory Monteith) , gra w drużynie futbolowej, a wreszcie odnawia kontakty ze swoim ojcem, Burtem (Mike O'Malley) - wdowcem, w przypadku którego miłość do syna okazuje się silniejsza niż uczucie dyskomfortu, jakie wywołuje w nim jego homoseksualizm.
Drugi sezon "Glee" zadebiutował na antenie FOX we wrześniu. Do tej pory - obok innych wątków - fani śledzili zmagania Kurta z nauczycielem i opiekunem chóru, panem Schuesterem (Matthew Morrison), którego nasz bohater przekonywał do włączenia piosenek Britney Spears do repertuaru "New Directions", a także kryzys wiary, jakiego doświadczył, gdy Burt doznał zawału serca.
Colfer, którego pewnego sobotniego poranka "złapałem" w jego domu w Los Angeles, opowiada mi przez telefon o rozwoju fabuły, którego będziemy świadkami w najbliższych kilku tygodniach.
- Będzie działo się wiele niesamowitych, ale też wiele kontrowersyjnych rzeczy - mówi młody aktor.
- Sądzę, że te kontrowersyjne wątki bardzo szybko przykują uwagę widzów. Rozbudowany zostanie też motyw Kurta odkrywającego siebie. To coś bardzo ekscytującego.
- Jedną z przyczyn, dla których ludzie tak bardzo kochają Kurta i odnoszą się do niego z autentyczną troską, jest to, że on cały czas próbuje pojąć to, co się wokół niego dzieje. Jego osobowość nie jest skostniała. Kurt bez przerwy stara się zrozumieć, kim jest i na czym zależy mu w życiu. Będziemy pogłębiać ten wątek - zapewnia aktor.
No, dobrze - ale tym, co naprawdę chcą poznać fani Kurta na całym świecie, są odpowiedzi na pytania wywołane dwiema gorącymi plotkami sezonu.
- Nie mogę się doczekać, aż widzowie zobaczą odcinek oparty na "The Rocky Horror" - mówi Colfer, a w jego głosie słyszę podekscytowanie.
- Boże, nie wiem, co mogę powiedzieć!... Kurcze, naprawdę chciałbym zdradzić ci, jaką postać w nim gram!
- Powiem ci jednak tyle: Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy - dodaje.
- Jestem wielkim fanem "The Rocky Horror". Fakt, że ten odcinek powstał, poczytuję sobie niejako za zasługę, ponieważ odkąd pamiętam, błagałem Ryana, żeby pozwolił mi wykonać w serialu piosenkę "The Time Warp" pochodzącą z tego właśnie musicalu.
Nie miałem pojęcia, że producenci postanowili zrealizować cały odcinek poświęcony "The Rocky Horror". Kiedy się o tym dowiedziałem, moje zdumienie sięgnęło granic.
Obecnie mam na łokciu wielkiego siniaka, który ma chyba dwadzieścia różnych kolorów - zawdzięczam go właśnie scenie, w której wykonuję "The Time Warp".
- W pewien sposób jestem wewnętrznie rozdarty, jeśli chodzi o cały ten wątek z chłopakiem - mówi Colfer.
- Miałem tylko jedną prośbę: żeby był mniej atrakcyjny ode mnie, bo naprawdę nie miałem ochoty być "słabym ogniwem" w naszym układzie. Chciałem, żeby łączyła nas obopólna fascynacja.
W końcu producenci zaangażowali Chorda Overstreeta, który gra nowego ucznia w McKinley, Sama.
Nie jestem jednak pewien, czy to on okaże się moim chłopakiem, a takie chyba było powszechne przekonanie. Wiem, że sam tak myślałem, ale teraz nie jest to takie pewne. Widzowie muszą po prostu śledzić serial, a sami się przekonają, co z tego wyniknie.
Mimo to fanom "Glee" i samemu Colferowi najbliższy jest wątek ojcowsko-synowski. W drugim sezonie będziemy świadkami wielu wspólnych chwil, jakie połączą Kurta i Burta, w miarę, jak syn będzie pomagał ojcu wrócić do zdrowia po przebytym zawale.
- Nie chwaląc siebie czy Mike'a, mogę stwierdzić - zresztą, powiedział to nawet Ryan Murphy - relacja łącząca Kurta i Burta jest w pewnym sensie emocjonalnym kręgosłupem tego serialu - mówi Colfer.
- Kurt i jego tata należą do dwóch różnych światów, ale jest między nimi więź. Chodzi tutaj o akceptację odmienności dziecka, wyrażaną w słowach "Wiem, że jesteś inny, ale tak czy inaczej kocham cię, bo jesteś tym, kim jesteś".
To słowa "Jesteś moim dzieckiem" i "Jesteś moim tatą". Ludzie muszą widzieć na ekranie takie rzeczy. To dobrze, że tego rodzaju historia jest pokazywana w telewizji.
- Jest rzeczą niezmiernie ważną, by ludzie patrzyli na tego rodzaju akceptację - ciągnie aktor.
- Mam na myśli to, że - mój Boże - świat powiela wzorce, które widzi. Tak było zawsze. Im więcej takiej akceptacji pokażemy w serialu, tym więcej zobaczymy takich zachowań w realnym świecie. Pozwól, że to powiem - to dla mnie zaszczyt być częścią tego rozdziału w historii telewizji.
Nie jest tajemnicą, że "w prawdziwym życiu" Chris Colfer też jest gejem. Ujawnił się, jest szczęśliwy i stara się być dobrym wzorem dla wszystkich gejów, lesbijek, osób biseksualnych i transgenderystów. Przyznaje jednak, że nie zawsze jest łatwo żyć z poczuciem, że oczy wszystkich przez cały czas zwrócone są na ciebie.
- Niestety, w świecie, w którym żyjemy, cała wiarygodność mojej postaci zostałaby zniszczona, gdybym kiedykolwiek zrobił czy powiedział coś niemądrego. A ponieważ chcę móc się dobrze bawić, kiedy mam na to ochotę, odczuwam wielką presję. Myślę o tym każdego dnia - chyba nawet za dużo.
- Jeśli już miałbym wskazać kogoś, kto idealnie nadaje się na wzór dla innych - mówi - powiedziałbym, że to ja jestem dobrym kandydatem do tej roli. Wynika to stąd, że nie robię w swoim życiu niczego ewidentnie głupiego, i potrafię w sposób dość inteligentny interpretować rzeczywistość.
Chris chichocze do słuchawki:
-Mimo to bardzo dziwny i trudny ze mnie człowiek - kończy.
- Dlatego nie mam pojęcia, dlaczego ktoś chciałby być akurat mną.
"Glee" to "kąśliwa komedia o słabościach w każdym z nas" opowiadająca o perypetiach członków chóru szkolnego i przeciwników klubu Glee. Całość utrzymana jest w konwencji barwnego musicalu. Przejdź na stronę serialu.
Rozmawiał: Ian Spelling
Źródło: New York Times
Tłumaczyła: Katarzyna Kasińska