"Dzwony wojny": Erika Karkuszewska wygrała marzenia
We wspólnej produkcji TVP i BBC „Dzwony wojny” śliczna studentka Akademii Teatralnej gra jedną z głównych ról. Nam Erika Karkuszewska mówi o tym, jak wygrała casting i jak pracowało jej się na planie z brytyjską ekipą.
Los czasem się uśmiecha! Ta rola daje młodej Polce szansę na międzynarodową karierę.
Czym karmi panią polskie kino jako aktorkę?
- Jeszcze mnie niczym nie nakarmiło. Pierwszy serial, w którym zagrałam, to "Dzwony wojny" w reżyserii Brendana Mahera, koprodukcja TVP i BBC. Zagrałam po angielsku, reżyser też nie był polskiego pochodzenia, więc nie mam pojęcia, jak wygląda polski plan lub praca z polskim reżyserem. Ale chociażby oglądając "Obietnicę" Anny Kazejak, myślę sobie, że to będzie wspaniała przygoda. Jestem też zakochana w "Potopie" Jerzego Hoffmana. Ten obraz hipnotyzuje, szczególnie teraz, gdy powrócił na duży ekran jako "Potop Redivivus". Daniel Olbrychski w końcu ma niebieskie oczy. Będę wierna Kmicicowi na wieki!
Ma pani czas na chodzenie do kina?
- Niestety, zajęcia w Akademii Teatralnej trwają od rana do nocy, ale za to chodzimy do teatru, obowiązkowo, kilka razy w tygodniu. Profesor Jan Englert bardzo o to dba i pozwolił nam przez pierwszy rok chodzić na wszystkie spektakle Teatru Narodowego, więc początkowy etap szkoły wszyscy poświęciliśmy na to, żeby przyglądać się ludziom, którzy tworzą polski teatr.
Od zawsze chciała pani zostać aktorką?
- Od dziecka, oglądając filmy, śledziłam nie tylko historię, ale także uważnie przyglądałam się konstrukcji postaci i zastanawiałam się, jak ja bym to zrobiła. Dopiero mając 23 lata powiedziałam głośno, że chciałabym być aktorką. Trochę z tym czekałam.
Co wypełniało pani życie przed Akademią Teatralną?
- Akademia Teatralna to był rzut na taśmę: albo teraz, albo nigdy. Jestem szczęśliwa, mając szansę, jaką dała mi szkoła. A wcześniej zostałam magistrem Szkoły Głównej Handlowej, skończyłam międzynarodowe stosunki gospodarcze.
To był świadomy wybór?
- Oczywiście. W życiu bym się nie odważyła powiedzieć, że chcę, aby moim wykształceniem było wykształcenie artystyczne. Bardzo podziwiam ludzi, którzy mają odwagę, żeby taką decyzję po maturze podjąć. Ja od zawsze byłam raczej umysłem ścisłym. Języki obce, matematyka - proszę bardzo. Kończyłam liceum, w którym połowa klasy poszła na prawo na UW, a połowa na SGH, a ja prawniczką być nie chciałam.
Podjęła pani pracę w zawodzie po studiach?
- Tak! Pracowałam w holdingu jednego z bardzo ważnych polskich biznesmenów. Nazwiska nie podam, ale to było świetne doświadczenie.
Referencje są, rozumiem.
- Szef dobrze mnie pamięta. Zajmowałam się m.in. tłumaczeniem symultanicznym w czasie spotkań zarządu. Studia na SGH dały mi poczucie bezpieczeństwa. Nie boję się paniki z powodu braku propozycji aktorskich. Jestem na drugim roku Akademii Teatralnej, ale zawsze z tyłu głowy mam to, że jakoś sobie poradzę.
Jak "Dzwony wojny" pojawiły się w pani życiu?
- W Akademii wywieszono ogłoszenie, którego nie zauważyłam. Usłyszałam w szatni: "Erika, ty chyba mówisz po angielsku. Zobacz, tam jest ogłoszenie". Tak się złożyło, że na castingu były dziewczyny z całej Polski, z Krakowa, z Łodzi...
Do jedynej roli kobiecej?
- Tak. Casting do tej roli prowadzono równolegle również w Londynie. To był mój trzeci casting w życiu. Przyszłam ostatniego dnia, trochę na wariata. Uciekłam z zajęć sportowych i spanikowałam, gdy na korytarzu zobaczyłam tłum dziewczyn. Podeszłam do pani Violi Buhl, reżyser castingu, i powiedziałam: "Przepraszam, ale mijają mi kolejne zajęcia i chyba muszę wrócić kiedy indziej". Spojrzała tylko na mnie i powiedziała: "Zaczekaj". Po chwili mówiłam moją kwestię po angielsku. Nagle pani Viola mi przerwała: "Eriko, ale ty w ogóle nie grasz, tylko mówisz". Chyba jakieś onieśmielenie mnie dopadło. Powiedziała, żebym się skupiła i postarała się naprawdę wejść w sytuację, co zrobiłam. I wtedy pani Viola poprosiła, żebym poszła na spotkanie z reżyserem.
Gdzie były realizowane zdjęcia?
- M.in. w Łodzi, w Twierdzy Modlin, na polach koło Warszawy i w samej Warszawie.
To jest rola mundurowa?
- Moja bohaterka jest sanitariuszką. To Polka o imieniu Joanna, która obsługuje aparat rentgenowski. Inna Polka, Maria Skłodowska-Curie zorganizowała samochodowe laboratoria wyposażone w takie aparaty. Dzięki prześwietleniom w tych mobilnych punktach radiologicznych, docierających często niemal do linii frontu, udało się uratować życie wielu rannych. To wzruszające, że Tony Jordan, autor scenariusza wyłapał niuanse, polskie akcenty, które udało się wpleść do serialu.
Przeszła pani kurs pierwszej pomocy?
- Nie było takiej potrzeby. Produkcja BBC ma z góry ustalone pewne ograniczenia dotyczące brutalności, negliżu, rozlewu krwi. W naszej produkcji historia jest intensywna, ale przedstawiona w sposób, który nie powinien wystawić na próbę wrażliwości młodego widza. TT Wojna to czas tragedii, ale ludzie chcą wykorzystać też każdy dzień, bo może być ostatni. Będzie historia miłosna? - Oczywiście, jest i love story.
Czekamy na happy end?
- Nie mogę powiedzieć, zepsułabym widzom oglądanie! Nawet moja rodzina nie wie, jak się zakończy serial.
"Dzwony wojny" to produkcja kostiumowa, na którą aktorzy czasami czekają całe życie.
- Nie mogłam uwierzyć, że mi się to przydarza! Nawet o tym nie marzyłam. Na przymiarki kostiumów latałam do Londynu, ja, studentka pierwszego roku, która nigdy w niczym nie grała.
Ale rozumiem, że jest pani odporna na ewentualne uderzenia fali popularności?
- Fala popularności? Ja tam musiałam robotę wykonać.
Jakie wyzwania aktorskie przed panią w najbliższym czasie?
- Ubiegam się o główną rolę w dużej międzynarodowej produkcji. Proszę trzymać kciuki!
Rozm. Beata Banasiewicz