"Dziewczyna i kosmonauta": Olga Cerkaska o kulisach produkcji Netflixa [wywiad]
Netflix po raz kolejny wysoko stawia poprzeczkę, jeśli chodzi o jakość produkcyjną lokalnych polskich seriali. "Dziewczyna i kosmonauta" nie ustępuje wizualnie zagranicznym produkcjom, ani pod względem efektów specjalnych, budżetu czy też kompozycji obrazu. O kulisach realizacji, przygotowaniu aktorów do roli, zdjęciach z prawdziwymi samolotami F-16 opowiada producentka Olga Cerkaska.
Sylwia Szostak: Nie mamy w Polsce za dużo rodzimych produkcji science-fiction. Jaka jest geneza tego projektu?
Olga Cerkaska: - Serial "Dziewczyna i kosmonauta" to modern romance. Oczywiście mamy pewnego rodzaju futurystyczne wątki i elementy, ale nie nazwałabym tego serialu produkcją z gatunku science-fiction. Dla mnie to przede wszystkim historia o miłości i próba zastanowienia się, czy miłość ma "datę ważności". Widzę w tym część naszego ludzkiego doświadczenia, każdemu chociaż raz zdarzyło się kogoś pokochać i stracić. Pewnie nieraz zastanawiamy się, co by było, gdyby się tak spotkać po latach lub gdybyśmy zostali ze sobą. Tematy, które poruszamy jako tło w tej bardzo ludzkiej historii o miłości - lot w kosmos czy wizja niedalekiej przyszłości - to coś co zachwyciło mnie w tym projekcie. Pomysł autorstwa Bartosza Prokopowicza i Jakuba Korolczuka trafił do mnie w 2019 roku, czyli prawie 4 lata temu. Po dwóch dniach namysłu powiedziałam, że biorę to, bez względu na wszystko. Niemal natychmiast pokochałam tę historię i konwencję, w której się ona rozgrywa. Wiedziałam, że pozwoli ona na wyjście z pewnych dominujących w polskich produkcjach schematów. Da możliwość opowiedzenia historii trochę inaczej niż robi się to zazwyczaj.
A nie bałaś się jako producentka właśnie tego aspektu związanego z wątkami sciene-fiction? Producent czy producentka musi myśleć o praktycznym aspekcie projektu, budżecie, musi realnie ocenić ryzyko produkcyjne. W tym serialu mamy naprawdę dużo scen, które z pewnością były ciężkie do realizacji.
- Nie bałam się. Uważam, że osoba na stanowisku producenta nie może się bać. Ja akurat jestem optymistką, więc zawsze widzę szklankę do połowy pełną, co z pewnością pomaga w tej pracy. Czasami ludziom brakuje wiary w to, że trudny projekt może się udać. Ja wiem, że duże wyzwania przy dobrym zespole uda się przezwyciężyć. Choć faktycznie przy tym projekcie było dużo głosów, że jest to szaleństwo i nie da się tego zrealizować, że będą problemy z finansowaniem, że nie znajdziemy emitenta.
- Naturalnie bardzo szybko pomyśleliśmy o streamingu, ze względu na większe możliwości. Zgłosiliśmy się do Anny Nagler z Netflixa, która bardzo entuzjastycznie zareagowała na ten projekt. To był przełomowy moment, wiedziałam, że znalazłam partnera, któremu - tak jak mnie - zależy na dobrej jakości, że damy radę dowieźć produkt na wysokim poziomie. Dla mnie "production value" zawsze jest priorytetem. Faktycznie przy wielu scenach trzeba było kombinować, szukać rozwiązań, ale nigdy kosztem jakości.
A jak przygotowywaliście się produkcyjnie do tych właśnie trudnych scen - lotniczych, pod wodą czy tych w wirówce przeciążeniowej?
- Przede wszystkim pracowaliśmy z ekspertami z różnych dziedzin w roli konsultantów. Przy zdjęciach lotniczych byli to piloci, polscy oficerowie z ogromnym praktycznym doświadczeniem, którzy opowiadali nam, jak wygląda rzeczywistość w lotniczej jednostce wojskowej. Mieliśmy również konsultanta ze Stanów Zjednoczonych - Christophera Vasqueza, który na co dzień pracuje w Hollywood, jako action director i ma na koncie współpracę z reżyserem Michelem Bayem przy filmie "Transformers". Christopher, były pilot wojskowy, przygotował dla nas wszystkie choreografie lotnicze. Skontaktował nas również z US Army, gdyż rozważaliśmy współpracę z Amerykanami przy realizacji scen z udziałem samolotów bojowych. Finalnie jednak polecieliśmy do Danii, tam właśnie zrealizowaliśmy sceny na prawdziwych F-16. Mieliśmy, oczywiście, zbudowany kadłub samolotu w scenografii w studiu tutaj na miejscu.
- Wiedziałam jednak, że przy tym projekcie ograniczenie się tylko i wyłącznie do możliwości, jakie mamy w Polsce, nie pozwoli na realizację naszej wizji. W dużej mierze to, co pozwoliło nam na tak dobre przygotowanie, to czas na development, research oraz dokumentację. I tutaj rola Netflixa była kluczowa. To właśnie emitent dał nam tę przestrzeń na sprawdzenie, co działa, a co nie i na znalezienie najlepszych rozwiązań. Przy scenach dotyczących kosmosu, rozmawialiśmy zarówno z fizykiem, neurologiem i biologiem - dlatego w serialu mówimy, że Niko był subhibernowany, a nie hibernowany. W stworzeniu futurystycznej wizji świata pomagali nam historycy i socjologowie. A estetykę tego świata stworzył jeden z najważniejszych polskich twórców komiksowych. Przemysław Trust Truściński, razem z naszym reżyserem Bartkiem Prokopowiczem są autorami projektu wież, budynków i siatek, które pojawią się w naszej wersji roku 2052.
Reżyser i producent wchodzą na plan, mając wizję całości. Co było dla was kluczowe w waszej wizji przy produkcji "Dziewczyny i kosmonauty"?
- Na pewno bardzo ważna była jakość produkcyjna - to co widz widzi w obrazku na ekranie. Naszym celem było zrealizowanie wysoko-jakościowego serialu i wykorzystanie środków oraz możliwości, które zostały nam dane, w jak najlepszy sposób. Udowodnienie, że seriale mogą być realizowane z rozmachem, że możemy tworzyć rzeczy inne, nowe i przyzwyczajać rodzimego widza do innego sposobu opowiadania historii. Aspekt realizacyjny był zatem kluczowy. Jeremi Prokopowicz, czyli nasz reżyser obrazu, zaproponował sposób, w jaki prowadzona będzie kamera, jej tempo. Pracowaliśmy na roninie - to specjalne urządzenie, które było noszone przez dwie osoby jednocześnie, aby kamera miała odpowiednią dynamikę ruchu. Aby to się udało, zespół operatorski odbył sporo prób, zanim rozpoczęliśmy zdjęcia. Ta i inne decyzje realizacyjne były podjęte świadomie i prowadzone konsekwentnie do końca. Język obrazu i warstwa dźwiękowa to były obszary, przy których wiedzieliśmy, że musimy docisnąć z każdej strony.
Kompozycja obrazu w tym serialu to coś naprawdę spektakularnego. Czy możesz opowiedzieć trochę o efektach specjalnych i o zdjęciach?
- Mieliśmy w sumie pięciu różnych podwykonawców od efektów specjalnych, była dwie firmy z Polski, a także vendor z Czech, Serbii i Japonii. Chodziło w tym przypadku o stworzenie całego świata od podstaw. To nie były tylko wyizolowane efekty specjalne, które miały wywołać efekt wow, tylko cała alternatywna rzeczywistość, która powstała już w fazie pre-produkcji. Wszystkie elementy tego świata powstały najpierw jako szkice. Nie polegaliśmy jednak tylko na efektach VFX, za wspaniałą scenografię odpowiadał Jeremi Brodnicki. Lądownik był najpierw narysowany, potem zbudowany specjalnie w całości, w realnych wymiarach na potrzeby kilku scen. To też jest taki wyjątkowy aspekt tej produkcji, bo przy serialach rzadko jest budżet na tak rozbudowaną scenografię.
- Bazowaliśmy na storyboardach przy trudnych ujęciach. Reżyser i ja akceptowaliśmy scenę po scenie. Niektóre ujęcia były poprawiane w post-produkcji, na przykład te w samolotach.
- Aby oddać realność dialogu pilotów, odtworzyliśmy cały kontekst danej sekwencji - aktorzy mieli maski, kask, aby jakość dźwięku pasowała do realnych warunków danej sceny. Było to w naszym odczuciu bardzo ważne, bo dla mnie projekt filmowy składa się oczywiście z historii, warstwy wizualnej, ale też warstwy dźwiękowej, na którą bardzo mocno położyliśmy nacisk. Korzystaliśmy także z technologii real-time virtual production, czyli niektóre sceny zrealizowaliśmy na tle gigantycznych ekranów ledowych, które symulowały powrót Niko z orbity. Myślę, że naprawdę wysoko zawiesiliśmy poprzeczkę, jeśli chodzi o europejskie warunki robienia tego typu projektów.
Jak wyglądał już sam proces realizacji na planie?
- W realizacji "Dziewczyny i kosmonauty" mieliśmy wiele scen trudnych, wymagających. Do takich z pewnością należą zdjęcia podwodne, które zrealizowaliśmy w Łodzi. Mówimy tutaj o dosłownie kilku krótkich ujęciach, ale poświęciliśmy na ich wykonanie aż dwa dni. Sceny te są warstwą poetycką tej historii i nadają jej jakość oniryczną. Mieliśmy też sceny ćwiczeń pilotów. Chcieliśmy, żeby były doskonałe. Może się wydawać, że to jest proste, ale w rzeczywistości osiągniecie dobrego efektu dla zdjęć podwodnych, to nie lada wyzwanie. Przy ich realizacji nawiązaliśmy współpracę z profesjonalnymi nurkami z Aqua Films i kaskaderami, którzy ze względów bezpieczeństwa, zastąpili naszych aktorów przy niektórych ujęciach. Mimo to, nasz reżyser Bartek Prokopowicz schodził pod wodę, aby zadbać o wydźwięk artystyczny całości.
- Mieliśmy też sceny z prawdziwymi samolotami F-16. W tym celu polecieliśmy do Danii. Nigdy nie uzyskalibyśmy takiego efektu, gdybyśmy opierali się wyłącznie na efektach specjalnych. Dodatkowo dało to naszym aktorom lepszą możliwość wejścia w rolę. Na ujęcia z samolotami bojowymi poświęciliśmy cztery dni i pamiętam, że był to duży stres, ale finalnie było warto, bo wyszło fantastycznie.
- Sceny manewrów przeciążeniowych to też było ogromne przedsięwzięcie. Ujęcia w wirówce przeciążeniowej, to co obejrzeli widzowie, od początku do końca jest prawdziwe - nasz bohater faktycznie przeszedł test wytrzymałościowy. Sceny te zrealizowaliśmy w ośrodku wojskowym w Warszawie. Jędrek Hycnar, który wciela się w rolę Niko, musiał przejść kurs przygotowujący, dokładnie taki, jak prawdziwi piloci zanim zostaną dopuszczeni do wejścia do wirówki. Nie da się podejść do takiego ćwiczenia przeciążeniowego bez odpowiedniego przygotowania, bo jest to po prostu niebezpieczne i zagrażające życiu. Jędrek odbył cały kurs, liczne badania, następnie wszedł do wirówki i tam naprawdę było przeciążenie 9G. Włączenie tej maszyny to ogromny koszt, wiedzieliśmy zatem, że tej sceny nie będzie można powtórzyć. Mieliśmy tylko jeden dubel. Wewnątrz maszyny umieściliśmy odpowiednio uzbrojone kamery, plus ustawiliśmy dodatkowy sprzęt na zewnątrz. To nie było jedyne wyzwanie aktorskie, ale i ogromny sprawdzian dla organizmu Jędrka Hycnara. To on, w rzeczywistości, nurkował w Bałtyku w listopadzie czy wchodził pod wodę w tunelach podziemnego miasta w Osówce.
No właśnie, nie sposób nie zapytać o obsadę serialu, gdyż mamy tu dwóch, bardzo przystojnych zresztą, aktorów młodego pokolenia. Jak wyglądał proces poszukiwań idealnych kandydatów do ról, w których finalnie zostali obsadzeni Jakub Sasak i Jędrzej Hycnar?
- Mieliśmy bardzo konkretne oczekiwania wobec odtwórców dwóch ról męskich. Zależało nam, żeby byli silni, młodzi i wyjątkowi. Długo nie mogliśmy znaleźć nikogo, aż w końcu z reżyserką castingu - Martą Kownacką i reżyserem Bartkiem Prokopowiczem zobaczyliśmy Jędrka Hycnara, który przyszedł na casting w dżinsach i skórzanej kurtce. Miał aurę Jamesa Deana, miał to coś. Podobnie było zresztą z Kubą Sasakiem, który dzięki swojej pewnej szorstkości i wstrzemięźliwości, od razu wydał nam się świetny do roli Bogdana.
- Kuba i Jędrek rozbierają się w serialu, więc zależało nam też na tym, aby wyglądali atrakcyjnie. Obaj aktorzy byli na odpowiedniej diecie w czasie poprzedzającym zdjęcia i ćwiczyli pod okiem trenerów. Był to ważny element kreowania postaci. Chcieliśmy, żeby nasi aktorzy weszli w swoje role trochę wcześniej - dlatego musieliśmy dobrze ich do tych ról przygotować, stworzyć im takie warunki, aby zaczęli inaczej wyglądać, myśleć, po prostu niemalże stać się osobami, w których role się wcielają. Mieli możliwość poczuć, co to znaczy fizycznie być w samolocie F-16 i wyobrazić sobie, że muszą zapanować nad maszyną wartą 50 milionów dolarów. Konsultowaliśmy się z prawdziwymi pilotami, aby aktorzy poznali ich styl bycia, zachowania, dynamikę interakcji. Ważne było dla nas, żeby nasi aktorzy faktycznie doświadczyli obcowania w takim środowisku. Jędrek i Kuba chodzili w strojach pilotów, ćwiczyli dialogi po angielsku, bo piloci posługują się tylko angielskim podczas lotów ze względu na jego uniwersalność. Tak więc dużo czasu i starań dołożyliśmy do jak najtrafniejszego oddania klimatu tego środowiska.
A czy aktorki, wcielające się w główne role kobiece, Vanessa Aleksander i Magdalena Cielecka, również miały podobne wyzwania podczas przygotowań do zdjęć?
- Vanessa Aleksander musiała odbyć kurs nauki jazdy na motorze oraz dodatkowo nauczyła się jeździć na longboardzie. Magdalena Cielecka z kolei, grająca Martę w 2052 roku, miała inne wyzwania i dotyczyły one obcowania z technologią w świecie przyszłości. Jej bohaterka trenowała jogging w wirtualnym lesie, rozmawiała z osobistym systemem Homie, korzystała z wielu gadżetów, które zostały wymyślone na potrzeby serialu, ale nie były fizycznie częścią realizacji scen, gdyż dodaliśmy je w postprodukcji. Także to wymagało od Magdy dużego wyczucia i wyobraźni.
Faktycznie widać w serialu efekty tego fizycznego przygotowania aktorów do roli, o którym mówisz. Widzimy to w scenach, kiedy w pocie czoła trenują, aby polecieć w kosmos, ale też podczas scen intymnych. Jak wyglądała realizacja tych ujęć, kiedy bohaterowie zbliżają się do siebie fizycznie?
- Mieliśmy wsparcie koordynatorki scen intymnych - Kasi Prus. Przed zdjęciami na planie odbyły się ćwiczenia i próby. Przygotowaliśmy szczegółowe choreografie scen intymnych, gdzie każdy szczegół był ustalony i skonsultowany z aktorami tak, jak się ćwiczy choreografię taneczną. Aktorzy w kameralnym gronie, jedynie z koordynatorką scen intymnych oraz reżyserem, trenowali ruchy, sprawdzali, jak się z nimi czują. Rozmawialiśmy też o tym w szerszym gronie. Bardzo nas interesowało to, co mają do powiedzenia aktorzy, jak się odnajdują w danej scenie, jak odbierają choreografię, czy chcą coś zmienić lub zaproponować.
Mam wrażenie, że jako producent miałaś duże pole do działania przy produkcji "Dziewczyny i kosmonauty".
- Tak, to prawda. Pierwszy raz w życiu dostałam taką wolność i zaufanie, co do naszej wizji, a także wsparcie podczas całego procesu. Cieszę się, że miałam możliwość pracy w takich warunkach i zamierzam zgłaszać się do Netflixa z kolejnymi projektami. Życzę wszystkim pracy w takiej filmowej rodzinie, gdzie nasze wizje twórcze spotykają się z wiarą i otwartością.