Ach, ci mężczyźni!
Znamy ich od lat. Przez kilka sezonów goszczą na naszych małych ekranach. Uwielbiamy tych telewizyjnych facetów, pomimo że nie są przykładem cnót. A może właśnie z tego powodu "źli faceci" są tak popularnymi bohaterami?
Weźmy takiego Gregory'ego House'a. Choć lekarze w przysiędze Hipokratesa zobowiązują się do niewyrządzania krzywdy ani szkody, to medyk kierujący zespołem diagnostycznym w fikcyjnym Szpitalu Klinicznym Princeton-Plainsboro w New Jersey, znęcanie się nad pacjentami uznaje za jeden z najlepszych środków terapeutycznych. Na szczęście dr Gregory House jest charakternym i genialnym lekarzem. Nie lubi pacjentów i stosuje kontrowersyjne metody, ale bezbłędnie diagnozuje najtrudniejsze przypadki medyczne.
Ten niezwykły Sherlock Holmes w białym kitlu "szkiełkiem i okiem" jest w stanie rozgryźć nawet najbardziej zagmatwany przypadek. W trakcie swoich działań może nawet obrazić wszystkich wokół, wytknąć niewiedzę swoim współpracownikom i puścić oko do szefowej.
Obecność House'a to dopust boży na oddziale, ale - zgodnie z zasadą magii podobieństw - jest on bólem, który leczy.
Innym złym facetem, a przy okazji także lekarzem, jest bohater serialu "Bez skazy" - Christian Troy.
W świecie, w którym zasada "jak cię widzą, tak cię piszą" jest podstawą stosunków międzyludzkich, chirurg plastyczny z Miami postanawia wykorzystać próżność bogaczy.
Christian Troy nie jest typowym medykiem. Co prawda skutecznie poprawia urodę swoich pacjentek, lecz posiada także dar, jakiego niejednemu lekarzowi brak. Przystojny doktor jest przede wszystkim męskim estetą - przedkłada piękno kobiecego ciała nad etykę zawodową. Potrafi nie tylko zmienić atrakcyjną białogłowę w jeszcze bardziej okazałą seksbombę, ale jego lekarska praktyka wykracza daleko poza operacyjną salę.
Uwodząc swe podopieczne, daje im najlepsze lekarstwo na uciążliwe przypadłości - pewność siebie i akceptację "nowego ja", plus sporą dawkę terapeutycznych... orgazmów.
Bohater serialu "Californication" to krzywdzący kobiety notoryczny flirciarz. Przy tym jest dżentelmenem i uprzejmym mężczyzną, amatorem kobiecej natury. Potrafi prawić paniom komplementy, ma niezwykłe poczucie humoru. Ale jednocześnie nie wie, co to porządek, punktualność i zwyczajnie dobre maniery. Potrafi na randkę zjawić się w nieumytym Porsche'u, w wymiętym ubraniu, zamiast wody kolońskiej naciera gardło (ale od wewnątrz) Jasiem Wędrowniczkiem, a wieczór może skończyć z inną niewiastą niż z tą, z którą go rozpoczął...
Pomimo tego "zły facet" i tak jest w centrum zainteresowania (nie tylko) kobiet, którym nawet nie przeszkadza fakt, iż wierność i lojalność nie należą do jego mocnych stron. Przez łóżko Moody'ego maszerują zwarte oddziały kalifornijskich niewiast, a każda z nich ma aparycję modelki. Hank, cóż... jak to Hank - wciąż zakochany w swojej żonie, ale z łóżka ich nie wygania...
Niezdolny do odczuwania ludzkich emocji bohater serialu "Dexter" na co dzień udaje idealnego pracownika policyjnego wydziału zabójstw, odpowiedzialnego ojca i kochającego brata, by nocą przeistaczać się w "złego faceta", a dokładnie w... mordercę. Znajduje swe ofiary dzięki pracy w policji i niczym "mroczny rycerz" Miami wymierza im sprawiedliwość. Tak, ponieważ rozprawia się jedynie ze zwyrodnialcami. Oszukuje nie tylko najbliższych, ale i nas. Dajemy się mu omamić, ponieważ robi coś, czego nam nie wolno. Jest amoralny, ale (według nas) działa w słusznej sprawie. Z drugiej strony pragnie ukoić żądzę krwi, nakarmić swego "mrocznego pasażera", ale postępuje według ścisłego kodeksu i przyświeca mu... szczytny cel. Czy to jednak wystarczy, by darzyć go sympatią?
Czyny, zachowanie czy ogólnie pojęty "styl życia" tych kilku przykładowych bohaterów seriali mówią same za siebie. "Złych facetów" należy zazwyczaj potępiać, lecz w tym przypadku dzieje się odwrotnie - stają się naszymi mrocznymi ulubieńcami.
Panowie ci są jednymi z najpopularniejszych postaci, ale podejrzewamy, że każdy z was ma jeszcze kilku innych "złych facetów", którym wbrew logice kibicuje w kolejnych odcinkach seriali.
Dlaczego mamy do nich słabość? Warto, by każdy z nas zadał sobie sam to pytanie. Odpowiedź może być zaskakująca.