Ja wam jeszcze pokażę!
W tym roku Krzysztof Kowalewski obchodzi jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Zagrał w ponad 120 filmach, a jego komediowe role bawią do łez. – Już od pierwszej klasy byłem w szkole błaznem. Zawsze tkwiło we mnie coś głupawego – mówi o sobie aktor.
Krzysztof Kowalewski urodził się 20 marca 1937 roku w Warszawie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w 1960 roku. W tym samym czasie zadebiutował w kinie - zagrał epizod w "Krzyżakach" Aleksandra Forda.
Aktor często występował w komediach Stanisława Barei. W filmie "Nie ma róży bez ognia" zagrał milicjanta, dwa lata później w "Brunecie wieczorową porą" wcielił się w rolę Michała Romana. W "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" grał Tadeusza Krzakoskiego, dyrektor "Pol-Pimu", a w kultowym "Misiu" - Jana Hochwandera, kierownika produkcji filmu "Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta".
Właśnie z dorobku komediowego jest najbardziej znany. Widzowie uwielbiają, na równi z występami w filmach Barei, jego kreację szefa kompanii z "C.K. Dezerterów", w reżyserii Janusza Majewskiego.
W ostatnich latach Krzysztof Kowalewski stworzył zabawną i lubianą postać ordynatora Mariana Łubicza, który pierwszy raz pojawił się w serialu "Szpital na perypetiach", a potem kontynuował swoje telewizyjne życie w sitcomie "Daleko od noszy". Mogliśmy go także oglądać w serialach "Niania", "Ja wam pokażę!" i "39 i pół".
Od 1998 roku aktor jest także często "głosem" w polskich wersjach językowych filmów animowanych, a nawet gier komputerowych.
Mimo że komedia "C.K. Dezerterzy", w której Krzysztof Kowalewski gra szefa kompanii, powstała ćwierć wieku temu, wciąż bawi.
- Wcale się temu nie dziwię. Jeśli rzecz jest dobrze napisana, wyreżyserowana, no i zagrana, to zawsze będzie "chodziła". Jak filmy Barei, którym zresztą "C.K. Dezerterzy" dorównują pod względem tzw. żartu uniwersalnego. To znaczy takiego, który wyśmiewa różne kretynizmy, tak samo aktualne kiedyś i dziś - odpowiada aktor.
Mówi się, że jeśli ekipa dobrze bawi się podczas kręcenia komedii, to efekt końcowy jest mało zabawny dla widza.
- Przeważnie jak się robi komedię, to nie jest zabawnie, bo staramy się, żeby to było śmieszne dla widza. Co jednak nie oznacza, że dobry humor jest tylko na wynos. Nam ta robota też sprawiała radość - wspomina atmosferę jaka panowała na planie "C.K. Dezerterów".
Bohater, którego kreuje Kowalewski to nierozgarnięty żołdak w służbie jego cesarskiej mości.
- Na pozór tak, ale cwany, bo w odpowiednim momencie wie, po której stronie stanąć. Można powiedzieć, że jako dowódca pododdziału to srogi, ale bardzo ludzki pan! - charakteryzuje swoją postać Kowalewski.
"C.K. Dezerterzy", jak to komedia o żołnierzach, operuje często dowcipem nie z najwyższej półki, krótkim, "męskim" i dosadnym.
- Jak najbardziej, ale jest postać, która różni się od tych umundurowanych półgłówków. Kapitan Wagner, grany przez Zbigniewa Zapasiewicza. To inteligent z krwi i kości, przesiąknięty głęboką pogardą dla tak idiotycznego przedsięwzięcia, jakim w jego mniemaniu jest wojsko. Kapitalna rola, znakomicie przy tym zagrana.
Ale jak zaczęła się droga Krzysztofa Kowalewskigo na deski teatrów i na plany filmowe?
- Za pierwszym razem oblałem. Pamiętam, że spotkał mnie nieodżałowanej pamięci profesor Rakowiecki i rzekł z ojcowską powagą: "Niech Pan sobie da spokój!" Muszę przyznać, że miał wtedy rację, ale ja się zawziąłem i pomyślałem sobie: - Ja wam jeszcze pokażę! - wyznaje aktor.
W tym roku Krzysztof Kowalewski obchodzi jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Zagrał w ponad 120 filmach. Wiele osób uważa go za jedną z najwięszych gwiazd polskiego kina. Do takiej etykietki aktor podchodzi w właściwym sobie dystansem.
- Będę dźwigał to brzemię do końca swych dni! - śmieje się "gwiazdor".
Jak się okazuje, po Krzysztofie Kowalewskim, już w młodości można było się spodziewać, że zrobi karierę jako aktor komediowy.
- Muszę się przyznać, że już od pierwszych klas byłem w szkole błaznem, doprowadzającym do płaczu wychowawczynię. Widać od zawsze tkwiło we mnie coś głupawego.
Rozmawiała Jolanta Majewska