Zagrałby po rosyjsku
Robert Gonera dołączył do obsady czwartej serii serialu "Czas honoru". Ale zdradza, że na razie rezygnuje z aktorstwa. Aktor chce się poświęcić festiwalowi Interscenario, którego jest pomysłodawcą i szefem.
Zobaczymy pana w czwartej serii "Czasu Honoru". Oglądał pan wcześniej ten serial?
Robert Gonera: - Jestem na bakier z telewizją. Od lat zajmuję się czymś innym. Jestem bardzo zaangażowany w organizowanie festiwalu scenarzystów filmowych Interscenario. Nie śledzę bieżących produkcji telewizyjnych, ponieważ jestem zanurzony w literaturę "użytkową" dla filmów fabularnych.
Dlaczego zajął się pan tak intensywnie scenariuszami filmowymi?
- Jest coś takiego, jak droga życiowa... Aktorstwo pojawiło się w moim życiu trochę przez przypadek i trochę przez przypadek przy nim pozostałem. Natomiast to, co fascynowało mnie jako młodego człowieka, to literatura. Pomysł na Interscenario powstał po "Długu", kiedy nagle znalazłem się w sytuacji zawieszenia: zacząłem pracować, jako drugi reżyser, potem pojawił się serial "M jak miłość"... Ale pomału udało się zrealizować we Wrocławiu pomysł na ten festiwal. Zrobiliśmy fantastyczne cztery edycje. W świecie scenariuszy poczułem się wspaniale, ponieważ scenariusz jest połączeniem literatury i filmu, czyli obu dziedzin, które mnie fascynują. Jesteśmy przed kluczową, piątą edycją i mam nadzieję, że wszystko się poukłada i Interscenario będzie funkcjonowało we Wrocławiu na stałe.
Sam też pisze pan scenariusze?
- Zajmuję się przede wszystkim produkcją scenariuszy. Młodzi scenarzyści są bezbronni i właściwie pozbawieni wsparcia. Staramy się im pomóc.
Jednak wielu twórców narzeka, że nie ma dobrych scenariuszy. W czym więc leży problem?
- W tym, że zabito zespoły filmowe, które zajmowały się produkcją scenariuszy. Myślę, że inaczej się nie da. Potrzebni są producenci.
A co z aktorstwem?
- Zobaczymy, co wyjdzie z festiwalem... Na razie zrywam z aktorstwem, ponieważ muszę od tego odpocząć. To jest dla mnie priorytet. Może to dziwne w czasach, kiedy bardzo się o to walczy. Ale nie mogę jednocześnie dbać o jakość scenariuszy i o nowe projekty. Choć myślę, że nadchodzą ciekawe czasy.
To znaczy, że nie przyjmie pan na razie żadnej propozycji?
- Nie myślę teraz o tym. Na razie myślę o wakacjach. Mam za sobą bardzo ciężki rok i zawodowo i prywatnie. Tydzień przed festiwalem zmarł mój ojciec. Więc teraz muszę odpocząć. Jeżeli spływają jakieś propozycje to zawsze solidnie je analizuję i staram się wybierać najlepiej. Zapewniam, że w nadchodzącym czasie będę robił to sam.
Jednak na razie będziemy jeszcze pana oglądać w "Czasie honoru". Kogo pan zagra?
- Rosjanina Aleksieja Dykowa. Byłego białogwardzistę, który musiał rozpocząć pracę dla Związku Radzieckiego. To tajemnicza postać...
Gra pan w języku rosyjskim?
- Nie, ponieważ mamy taką zasadę, że wszyscy bohaterowie mówią po polsku. Niemniej jednak mógłbym zagrać po rosyjsku, ponieważ miałem bardzo dobrą nauczycielkę w ogólniaku.
"Czas honoru" to serial kostiumowy. Jaki to ma wpływ na grę aktorską?
- Kostium jest niezwykle istotny. Bardzo wspomaga aktora. Ale oczywiście to jest tylko jeden z elementów tej pracy. Dla młodych aktorów to przyjemność, ponieważ mało kręci się filmów kostiumowych. Seriale zazwyczaj karmią się współczesnością, więc grać w kostiumie, to dla nas wielka radość.