Czarna lista Blacklist
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 180
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Czarna lista": Ryan Eggold lubi antybohaterów

Aktor Ryan Eggold opowiada nam o swojej przygodzie z "Czarną listą". Premiera serialu już w czwartek, 19 stycznia o 23:00 w AXN!

Tom był pierwszą postacią "Czarnej listy", która pokazała nam, że nie każdy jest tym, kim się wydaje. Jak byś go opisał?

- Tom jest sierotą. Nauczył się w życiu tylko dwóch rzeczy: szpiegowania i osiągania wyznaczonego celu za wszelką cenę, nawet po trupach.

Co czuł Tom, gdy Liz umierała?

- Nie miałem pojęcia, że coś takiego się stanie. Nie wiedzieliśmy wtedy, jak potoczy się fabuła.

Jak dużo wiecie, zanim zaczną się zdjęcia?

- Każdy sezon jest inny. Zwykle mamy tylko ogólne pojęcie na temat linii fabularnej każdego sezonu. Jestem zwykle o trzy odcinki do przodu, co czyni tę pracę bardziej ekscytującą.

Reklama

Co myślisz o graniu jednocześnie w serialu głównym i spin-offie?

- Mam szczęście, że Tom jest jak kameleon. Lubię odgrywać postacie o wielu obliczach. To bardzo rozwijające.

Jakiego rodzaju jest to wyzwanie?

- Trochę inne niż w przypadku Czarnej listy. Tom jest stałą częścią obsady. Wyzwanie polega na rozwinięciu postaci, która jest już dobrze znana.

W jaki sposób Tom zmienił się w trakcie minionych sezonów?

- Myślę, że bardzo go rozwinęły. Wcześniej nie miał rodziców. Nigdy nie był w autentycznym związku. Nigdy nie kochał. Był instrumentem do manipulowania ludźmi. Jego związek z Liz, a teraz na dodatek dziecko, zmusiły go do stawienia czoła swoim demonom. Musi teraz być ojcem i mężem, czy raczej partnerem, bo w sumie nie wzięli ślubu. Musi po prostu stać się lepszym człowiekiem.

Czy utożsamiasz się z Tomem?

- O tak. Zabiłem wielu ludzi. Sypiam z pięknymi kobietami z całego świata. Nie jestem ojcem, ale za to mam ojca.

Jakie to uczucie odgrywać sceny zabójstw?

- Zdecydowanie jest to wyzwanie mniej umysłowe niż sceny dialogów. To fizyczne doznanie, gra się ciałem, nie głosem. Dusząc kogoś na planie, nie trzeba się tak martwić grą aktorską. To pomaga aktorowi wczuć się w scenę. Oczywiście nie próbuję nikogo naprawdę skrzywdzić. Sztuczność sceny czyni ją jednak bardziej autentyczną. Naprawdę czuje się gniew lub agresję, to po prostu samo na człowieka spływa, nawet gdy nikomu nie dzieje się krzywda. Lubię ten dreszczyk emocji, gdy coś idzie nie tak. Brałem udział w kilku walkach. Zawsze wychodzę z nich z zadrapaniami na dłoniach, łokciach i kolanach. Dzięki Bogu nigdy nie zostałem poważnie ranny.

Czy sprawia ci to frajdę?

I to wielką. Można na chwilę wyłączyć mózg. Tak właśnie powinno wyglądać aktorstwo - z jednej strony wychowuję dziecko z Liz, ale kiedy zabijam jakiegoś faceta, gram bardziej fizycznie.

Czy rola wpłynęła jakoś na twoje życie?

- Ludzie częściej zaczepiają mnie na ulicy.

I co ci mówią?

- Zależy od fabuły ostatniego odcinka. Zwykle mówią, że podoba im się serial. Ale różnie bywa. Pod koniec pierwszego sezonu urocze starsze panie mówiły mi, że mi nie ufają, że byłem podejrzany. Mężczyźni często chwalą sposób, w jaki kogoś zabiłem.

Czy grałeś też inne role w trakcie grania w Czarnej liście?

- Ten serial zajmuje mi większość czasu. W przerwie pracowałem nad czymś innym. Dawno nie byłem na urlopie. Czuję się wypalony. Chciałbym gdzieś wyjechać.

Jak chciałbyś zmienić Toma?

- Wszelkie zmiany jego postaci zależą od tego, w którą stronę pójdzie spin-off Redemption. A tego jeszcze nie wiem. Serial jest na razie w fazie embrionalnej. Czarna lista przeszła wiele zmian od momentu "poczęcia" do emisji odcinka pilotażowego. Cieszę się, że pracuję przy tym serialu i z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój akcji. Chcę, żeby był ekscytujący i pełen akcji, jak Mission Impossible, i żeby zahaczał o polityczne zagrywki, które mogłyby dziś mieć miejsce. Może niech "1 procent" pociąga za sznurki. Coś w stylu tego, o czym mówił Bernie Sanders: całą historię świata kontroluje bardzo niewielka grupa. Moglibyśmy wykorzystać kwity z Panamy. Oczywiście nasza wersja będzie fikcją artystyczną.

Co sądzisz o antybohaterach?

- Lubię antybohaterów za ich dwoistość. Mają swoje wady.

Czy możesz nam opowiedzieć coś zabawnego o fanach?

- Niespecjalnie, ale bawią mnie reakcje niektórych ludzi. Często robią się nerwowi. Któregoś dnia jedna kobieta powiedziała do mnie w Starbucksie: "Wiedziałam. Wiedziałam, że to pan. Musi pan wpaść do mojego biura, bo inaczej nikt mi nie uwierzy". Poszedłem do tego biura, żeby mogła powiedzieć: "Mówiłam, że to on". To był zakład optometryczny.

Czy telewizja wkroczyła w złotą erę?

- Można powiedzieć, że długie seriale faktycznie są na fali. Serial HBO Długa noc był niewiarygodnie dobrze zrobiony, lepiej niż większość filmów, które widziałem. Ale Steven Zaillian zajmuje się raczej filmami. Tak, telewizja zdecydowanie jest w dobrej formie.

Czym możesz zdradzić nam jakiś sekret serialu?

- Tom jest prawdziwym ojcem Liz. Pochodzi jednocześnie z przeszłości i przyszłości.

Co robisz w wolnym czasie?

- Gram na instrumentach i redaguję pewną rzecz.

Na czym grasz?

- Na gitarze i pianinie, ale tylko dla zabawy, nie zamierzam podbijać list przebojów. Ostatnio wkręciłem się też w piłkę nożną. Chciałbym zagrać z przyjaciółmi. W ciągu ostatnich dwóch lat obejrzałem wiele meczów. To coś zupełnie odmiennego od tego, co robię na co dzień.


swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy