Nie mogę zdradzać, ale...
Dużo gra w zagranicznych produkcjach, ale nie zaniedbuje też polskich widzów. Mateusza Damięckiego oglądamy w serialu "Chichot losu". Jego bohater to sympatyczny i uczynny chłopak.
Marcin, którego pan gra w tym serialu, usiłuje zdobyć serce Joanny. Uda mu się?
- Nie mogę zdradzać, ale myślę, że sposób, w jaki Joanna patrzy na Marcina, już daje dużo do myślenia.
Dobrze wspomina pan pracę na planie serialu?
- Byłem na planie rzadziej niż Marta (Żmuda Trzebiatowska), ale bardzo miło wspominam naszą współpracę. Także z dzieciakami, grającymi Agnieszkę i Karola, choć bywały nieobliczalne.
Prywatnie angażuje się pan w działalność charytatywną. Skąd tak zapracowany aktor czerpie siłę do pomagania innym?
- Samą próżnością nie da się żyć. Człowiek musi czuć się potrzebny. Jako osoba publiczna mam obowiązek pomagania innym. Można zrobić sobie sesję zdjęciową do gazety, ale można też wykorzystać te zdjęcia np. do kalendarza Fundacji Spełnionych Marzeń, która pomaga chorym dzieciom.
Czym urzekli pana mali podopieczni Fundacji?
- Ilekroć przychodzę do szpitala, to zawsze uczą mnie, jak żyć. Z kolei moja obecność sprawia, że się uśmiechają i to jest olbrzymia radość. Cieszę się, że mam z nimi dobry kontakt.
A pana plany zawodowe?
- Wkrótce premiera mojego niemieckiego filmu o roboczym tytule "Wspomnienie". Jest to historia więźnia z Oświęcimia, który przebrany za esesmana, ucieka z obozu wraz ze swoją dziewczyną Żydówką. Poza tym dostałem się do kolejnej rosyjskiej produkcji. Już w maju wyjeżdżam na zdjęcia i przez trzy miesiące będę kursował między Petersburgiem, Moskwą i Paryżem.
Rozmawiała Agnieszka Tomczak