Bodo
Ocena
serialu
6,4
Niezły
Ocen: 456
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Bodo": Uśmiercona legenda

Wielkie oczekiwania i nadzieje na gigantyczne show taneczno-muzyczno-biograficzne. Serial na miarę sukcesu "Anny German" czy wydmuszka z ładnymi obrazkami wystylizowana na przedwojenną Warszawę?


Ponad godzinny pokaz fragmentów dwóch odcinków "Bodo" sprawił, że omal nie zasnęłam. Był środek dnia i wypiłam wcześniej dwie kawy. Czy to wystarczająco oddaje moje odczucia wobec serialu? Jeżeli nie, spójrzcie poniżej.

Pierwszy fragment serialu pochodził z odcinka 4. W rolę Bodo, czy raczej jeszcze wtedy nikomu nieznanego Eugène’a Junoda, wcielał się więc Antoni Królikowski. Młody aktor starał się jak mógł i, co należy docenić, w porównaniu do swojego kolegi Tomasza Schuchardta, był całkiem gibkim tancerzem i nie tak złym śpiewakiem. Do tego zawadiacki styl Królikowskiego i jego chłopięcość zgrabnie wpasowały się w tamten etap życia artysty.

Reklama

Gorzej jeżeli chodzi o stronę emocjonalną. Najbardziej poruszająca, w zamyśle, scena, w której młody Eugeniusz cierpi z powodu niespełnionych dotąd marzeń o byciu wielkim artystą i w zniszczonym kinoteatrze ojca ogląda film z Chaplinem, wypada dość groteskowo i obnaża braki warsztatowe. Ale zrzućmy to na karb młodości. Nad Antkiem nie ma się co pastwić. Fragment z jego udziałem i tak pozostawia o niebo lepsze wspomnienia.

W kolejnej części "Bodo" wyświetlonej podczas pokazu dla prasy (pochodzącej z odcinka nr 6), w roli starszego artysty widzimy już wspomnianego Tomasza Schuchardta. Muszę przyznać, że jest to moje największe rozczarowanie. Od czasu "Chrztu" i "Sali samobójców" po "Jesteś Bogiem", "W imię" i "Miasto 44" bardzo mu kibicowałam. Jednak w "Bodo" Schuchardt jest po prostu drewniany. Największy amant tamtych czasów, który potrafił uwieść każdą kobietę? W jego wykonaniu jest ciężkim, mało przekonującym i, przyznaję to z wielkim bólem, pozbawionym seksapilu kołkiem.

Być może były to zbyt krótkie fragmenty (choć nie wiem, jak zniosłabym dłuższe), by dostrzec ile wysiłku aktorzy włożyli w choreografie, naukę śpiewu czy choćby stepu. Nie jestem Agustinem Egurrolą (nota bene to on odpowiada za choreografie serialu), ale zwykłym widzem, który zapewniony o spektakularnym show, oczekiwał krzesania ognia na scenie. A tam pojawiła się jedynie marna iskra.

Rozczarowały nie tylko występy solowe Bodo, również duet z Romą Gąsiorowską, czyli serialową Zulą Pogorzelską, to jeden z najsłabszych i najmniej synchronicznych tańców, jakie dane było mi oglądać.

Ponieważ nie jest to tylko serial o tańcu i śpiewie, dostrzegam też plusy. Doceniam sposób przedstawienia przedwojennej Warszawy. Jest spektakularnie. Są dorożki, stare kamienice, kinoteatry, restauracje, a nawet plany filmowe... Uwagę przykuwają też kostiumy i charakteryzacja. "Efekt wow" został osiągnięty i, tu zgadzam się z Schuchardtem, widać pieniądze wydane na produkcję.

Należy też zauważyć mocne role drugoplanowe, którymi serial stoi. Agnieszka Wosińka bardzo przekonująco wciela się w Jadwigę, zaborczą matkę Bodo, warci uwagi są też Maja HirsCh jako zalotna i uwodzicielska Drewiczówna, Anna Próchniak w roli Nory Ney (niestety w 6. odcinku pokazanej tylko przez chwilę) czy dawno niewidziany, a powracający w świetnej formie Piotr Szwedes (dyrektor Boczkowski).

Choć we mnie nie znajdzie swojego fana, "Bodo" zapewne odniesie sukces, a biorąc pod uwagę godzinę emisji (niedziele, 20:25) stanie się kolejnym biograficznym hitem Jedynki. Z pewnością warto poświęcić chwilę czasu i zobaczyć piękne obrazki, niekoniecznie włączając przy tym fonię i... myślenie.


5/10

Marta Podczarska

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy